Terry Pratchett - Złodziej czasu

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Złodziej czasu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2007, ISBN: 2007, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Złodziej czasu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Złodziej czasu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Czas jest zasobem — wszyscy wiedzą, że trzeba nim gospodarować. Na Dysku zadanie to przypada Mnichom Historii, którzy magazynują go i przepompowują z miejsc, gdzie się marnuje (na przykład spod wody — ile czasu potrzebuje dorsz?), do miast, gdzie nigdy nie ma dość czasu. Ale konstrukcja pierwszego na świecie naprawdę dokładnego zegara staje się dla Lu-Tze i jego ucznia Lobsanga Ludda początkiem wyścigu… no, z czasem. Ponieważ ten zegar zatrzyma czas. A to będzie dopiero początkiem kłopotów. „Złodziej czasu” prezentuje także pełen komplet postaci drugoplanowych — bohaterów i złoczyńców, yetich, mistrzów sztuk walki oraz Ronniego, piątego Jeźdźca Apokalipsy (który odszedł, zanim stali się sławni).

Złodziej czasu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Złodziej czasu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie jestem pewien, czy mam dla ciebie pracę — powiedział. — Dostałem nowe zlecenie, ale nie wiem jeszcze… A zresztą nie jestem szalony!

— To nie jeft obowiązkowe, fir.

— Mam nawet dokument, który stwierdza, że nie jestem, rozumiesz…

— Brawo, fir.

— Niewielu ludzi zdobyło coś takiego!

— Fczera prawda, fir.

— I biorę lekarstwo, wiesz?

— Bardzo fłufnie, fir — pochwalił Igor. — Może pójdę teraz i przygotuję fniadanie? Tymczafem pan fię ubierze… jafnie panie.

Jeremy otulił się wilgotnym szlafrokiem.

— Zaraz wracam — rzucił i pobiegł na górę.

Igor zbadał wzrokiem stojaki na narzędzia. Nie było na nich ani drobinki kurzu. Pilniki, młotki i szczypce leżały ułożone według rozmiarów, a przedmioty na blacie zostały wyrównane z geometryczną precyzją.

Wysunął szufladę. Śrubki leżały w równiutkich rzędach.

Rozejrzał się po ścianach. Były nagie, jeśli nie liczyć szafek z zegarami. To zaskakujące — nawet Zaśliniony Doktor Vibes miał na ścianie kalendarz, który dodawał nieco koloru. Owszem, był to kalendarz Kąpieli Kwasowych, Krępowania i S-ki w Ugli, a dodany kolor był na ogół czerwony, jednak kalendarz dowodził przynajmniej świadomości istnienia świata poza czterema ścianami.

Igor był zdziwiony. Nigdy jeszcze nie pracował dla osoby całkowicie normalnej. Owszem, był asystentem pewnej liczby… no, świat nazywał ich szaleńcami, jak również kilku… zwykłych osób, w takim sensie, że pozwalali sobie tylko na drobne i towarzysko akceptowalne szaleństwa, ale nie pamiętał, by kiedykolwiek zatrudniała go osoba absolutnie normalna.

To oczywiste, rozumował, że jeśli wtykanie sobie śrubek do nosa jest szaleństwem, numerowanie ich i trzymanie starannie poukładanych w pudełkach to normalność, będąca przeciwieństwem…

Aha… Nie, prawda?

Uśmiechnął się. Zaczynał się tu czuć jak w domu.

Tik

Lu-tze, sprzątacz, przebywał w swym Ogrodzie Pięciu Niespodzianek i starannie uprawiał swoje góry. Miotła stała oparta o żywopłot.

Ponad nim wyrastał nad świątynnymi ogrodami wielki posąg Wena Wiecznie Zaskoczonego, siedzącego z szeroko otwartymi oczami i twarzą zamarłą w permanentnym wyrazie… tak, przyjemnego zaskoczenia.

Jako hobby góry interesują zwykle ludzi, o których w normalnych okolicznościach mówi się, że mają dużo czasu. Lu-tze w ogóle nie miał czasu. Czas był czymś, co zwykle zdarzało się innym; Lu-tze miał do niego taki stosunek, jak mieszkający na wybrzeżu do oceanu: jest tam, jest wielki, czasami można zanurzyć w nim palec, ale trudno stale w nim żyć. Poza tym zawsze marszczy się od tego skóra.

W tej chwili, w nieskończonej, wiecznie odtwarzanej chwili spokojnej, zalanej słońcem dolinki Lu-tze majstrował przy zwierciadłach, łopatkach, rezonatorach morficznych i jeszcze dziwniejszych urządzeniach niezbędnych, by ograniczyć wysokość gór do najwyżej sześciu cali.

Drzewa wiśni były obsypane kwiatami. Tutaj kwitły zawsze. Gdzieś na tyłach świątyni zadźwięczał gong. Stadko białych gołębi wzniosło się do lotu z dachu klasztoru.

Cień padł na górę.

Lu-tze obejrzał się na osobę, która weszła do ogrodu. Niedbale wykonał gest symbolizujący posłuszeństwo wobec zirytowanego z wyglądu chłopca w szatach nowicjusza.

— Tak, panie? — zapytał.

— Szukam tego, którego nazywają Lu-tze — odparł chłopiec. — Chociaż nie wydaje mi się, żeby istniał.

— Uzyskałem lodowiec — oświadczył Lu-tze, nie zważając na jego słowa. — Wreszcie. Widzisz, panie? Ma ledwie cal długości, ale już rzeźbi własną dolinę. Wspaniały, prawda?

— Tak, tak, bardzo ładny — przyznał chłopiec z uprzejmości dla służącego. — Czy to jest ogród Lu-tze?

— Chodzi ci, panie, o Lu-tze, który jest znany ze swoich gór bonsai?

Nowicjusz spojrzał na rząd tac, a potem na pomarszczonego, uśmiechniętego staruszka.

— Ty jesteś Lu-tze? Ale przecież jesteś tylko sprzątaczem! Widziałem, jak zamiatasz sale sypialne! Widziałem, jak ludzie cię kopią!

Lu-tze, na pozór nie słuchając, podniósł tacę średnicy około stopy, na której dymił niewielki stożek popiołu.

— Co o tym myślisz, panie? — zapytał. — Wulkaniczna. I demonicznie trudna do uzyskania, przepraszam za swój klatchiański. Nowicjusz zbliżył się o krok, pochylił i spojrzał prosto w oczy sprzątacza.

Lu-tze nieczęsto bywał zakłopotany, ale był w tej chwili.

— Jesteś Lu-tze?

— Tak, chłopcze. Jestem Lu-tze.

Nowicjusz odetchnął głęboko i wyciągnął przed siebie chudą rękę. Trzymał w niej niewielki zwój.

— Od opata… eee, czcigodny.

Zwój drżał lekko w nerwowej dłoni.

— Zwykle nazywają mnie po prostu Lu-tze, chłopcze. Dopóki nie poznają mnie lepiej, niektórzy wołają na mnie „Zejdź mi z drogi”. — Lu-tze starannie spakował swoje narzędzia. — Nigdy nie byłem specjalnie czcigodny, chyba że w przypadku poważnych błędów w pisowni.

Rozejrzał się między tacami, szukając miniaturowego szpadla, którego używał do prac lodowcowych. Nigdzie go nie zauważył. A przecież odłożył go gdzieś tutaj przed chwilą…

Nowicjusz obserwował go z wyrazem szacunku zmieszanego ze szczątkową podejrzliwością. Reputacja takich osób jak Lu-tze zatacza szerokie kręgi. Był to człowiek, który… no, który zrobił właściwie wszystko, jeśli wierzyć plotkom. Ale nie wyglądał na takiego. Wyglądał na niskiego łysego staruszka z rzadką brodą i lekkim, przyjaznym uśmiechem.

Aby jakoś uspokoić młodego człowieka, Lu-tze poklepał go po ramieniu.

— Przekonajmy się, czego chce opat — powiedział. — Aha… Jest tu napisane, że masz mnie do niego zaprowadzić.

Twarz nowicjusza stężała w wyrazie paniki.

— Co? Jak mógłbym to zrobić? Nowicjuszom nie wolno wchodzić do Wewnętrznej Świątyni!

— Naprawdę? W takim razie to ja cię zabiorę, żebyś mnie doprowadził na spotkanie z opatem.

— Wolno ci wchodzić do Wewnętrznej Świątyni? — zdumiał się chłopiec i natychmiast zasłonił usta dłonią. — Ale jesteś tylko sprzą… Oj!

— Zgadza się. Nawet nie prawdziwym mnichem, a co dopiero dongiem — odparł wesoło sprzątacz. — Zadziwiające, nieprawdaż?

— Ale ludzie mówią o tobie, jakbyś stał równie wysoko co opat!

— Och nie, skąd! Absolutnie nie jestem taki świątobliwy. Nigdy naprawdę nie mogłem pojąć całej tej kosmicznej harmonii.

— Przecież dokonałeś niezwykłych…

— Nie twierdzę, że nie jestem dobry w tym, co robię. — Lu-tze ruszył przed siebie z. miotłą na ramieniu. — Po prostu mało świątobliwy. Idziemy?

— Eee… Lu-tze… — odezwał się nowicjusz, kiedy szli ścieżką wyłożoną prastarymi kamieniami.

— Słucham.

— Dlaczego ten ogród nazywa się Ogrodem Pięciu Niespodzianek?

— Jak brzmiało twoje imię w świecie, pochopny młody człowieku? — zapytał Lu-tze.

— Nowobram. Nowobram Ludd, czci…

Lu-tze ostrzegawczo uniósł palec.

— Tak?

— To znaczy: sprzątaczu.

— Ludd, tak? Chłopak z Ankh-Morpork?

— Tak, sprzątaczu. — Zniechęcony nagłe ton sugerował, że chłopiec wie, co zaraz usłyszy.

— Wychowany przez Gildię Złodziei? Jeden z chłopaków Ludda?

Chłopiec, zwany kiedyś Nowobramem, spojrzał starcowi prosto w oczy. I kiedy odpowiedział, mówił śpiewnym tonem kogoś, kto już zbyt wiele razy słyszał te same pytania.

— Tak, sprzątaczu. Tak, byłem podrzutkiem. Tak, nazywają nas chłopakami i dziewczynami Ludda na pamiątkę jednego z założycieli gildii. Tak, to moje przybrane nazwisko. Tak, to było dobre życie i czasami żałuję, że nie mogę do niego wrócić.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Złodziej czasu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Złodziej czasu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Złodziej czasu»

Обсуждение, отзывы о книге «Złodziej czasu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x