Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smoczy Pazur
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Debren ugiął kolana, posadził dziewczynę na ziemi. Musiał. Za plecami Lobki mignęła mu słomiana czupryna wróżki. I coś jeszcze jaśniejszego. Też wysoko.
– Jestem czarodziejem! – rzucił ostrzegawczo. – Lepiej…
Spóźnił się. Neleyka też się spóźniła. Dębowa kijanka pozostała w górze za długo. Zamiast świstu rozległ się okrzyk.
– To moja wina! – krzyknęła. – Nie mieszaj się, Debren! Odejdź! Nie kocham cię! Nic mi nie jesteś winien!
Dopiero teraz zaatakowała. Lobka zdążył się odwrócić, wyciągnąć broń. Ale uderzyła dobrze, mocno. Zaskoczyła go tym, omal nie osiągnęła celu. Cios poszedł na głowę i był na tyle silny, że odepchnął zastawę czekana pod samą skroń. Żeleźce musnęło skórę, po ganku trysnęło krwią. Lobka zachwiał się. Nim odzyskał równowagę, dostał z drugiej strony, w szczękę. Też przez zastawę, lecz już mniej udaną. Runął na deski.
Najstarszy z Juriffów błysnął radośnie resztką zębów.
– Podudkamy sobie, bracia! – zawołał, wyciągając miecz.
Musza, nie czekając instrukcji, zamachnął się toporkiem na Debrena. Magun wyszarpnął różdżkę i skacząc w bok, posłał gangarina. Nie za mocnego, niestety. Pięćset sondowań ludzkich stóp, żadnego posiłku, upał – to wszystko go wyczerpało. Mocy miał tyle, co kot napłakał. Ale starczyłoby. Gdyby trafił.
Potknął się o Ludminę i spudłował. Zaklęcie poszło w górę, z dachu runął jakiś gołąb. Topór zagwizdał mu przed twarzą.
– Poniechajcie go! – krzyczała Neleyka. – Mnie bierzcie!
Juriff próbował. Brać ją żywą. Dlatego tak marnie mu szło. Kijanka tłukła po ostrzu miecza jak kij-samobij z najnowocześniejszej pralni, wróżka miotała się, kopała, pluła. Była za szybka, zbyt wściekła, zdesperowana. Piękna w swej furii. To ją ratowało. Szczerbaty był mężczyzną, chciał ją poskromić.
Muszy też nie szło. Drugi gangarin, już całkiem słaby, otarł się o jego błędnik. Cudów nie zdziałał, ale od tej pory topór mógł służyć jego właścicielowi jedynie do odzyskiwania traconej raz po raz równowagi. Musza nie przewracał się i ciął na tyle celnie, by utrzymywać Debrena w ciągłym ruchu, lecz z drugiej strony nie był w stanie zrobić magunowi najmniejszej krzywdy. Nie sposób powiedzieć, który z nich pierwszy znalazłby okazję do decydującego ciosu. Debrenowi udało się chwycić jeden ze stołków, miał więc czym ogłuszyć obezwładnionego czarem wroga. Tyle że czarować nie miał czym.
– Nie kocham go! Nikim on dla mnie! – wrzeszczała Neleyka, cofając się po zewnętrznych schodach na pięterko, z którego przerażona sąsiadka spiesznie ewakuowała garnki i zachwyconą widowiskiem dzieciarnię. – Innego miłuję! Od dziecka! Na zabój! Nikomu innemu się nie dam! Słyszysz, Musza? Mam tu pierwszorzędną cnotę! Twoją może być! Ostaw go, chłopofilu chędożony! Wypierdku! Obeszczańcu! Samobijcu!
Podziałało.
Topornik odwrócił się i zygzakując dość rozpaczliwie z powodu urazu błędnika, pognał ku schodom.
Debren podniósł różdżkę. I posłał czar, wygarniając z mózgu ostatnie pokłady swej magunowej energii. Tyle że… w Lobkę, którego czekan już mknął ku opróżnionej z magii głowie.
Błysnęło, huknęło. Błyskawica była słabiutka, bardziej dymna niż ogniowa. A Lobka wciąż przygłuszony i wściekły po trafieniu kijanką. Więc choć ze łba mu zaiskrzyło, na dobrą sprawę w ogóle nie odczuł magunowego uderzenia. Tyle że sam też chybił. Czekan otarł się tylko o ramię Debrena. A potem wytrącił mu z ręki stołek. Błysnął w górze. Z tyłu, pod kolanami maguna, poruszyło się coś miękkiego, woniejącego siwuchą, łajnem owcy, kiełbasą i ekskluzywnym winem z Bomblogne. Debren potknął się, runął na plecy.
– Któren to Debren Dumayczyk? – zahuczał młody, dźwięczny niczym dzwon, melodyjny głos. – Magun i czarokrążca? Hej ty, z czekanem! Nie na niego aby się zamierzasz?
Lobka obejrzał się i zamarł w bezruchu. Niewiele ryzykował. Mniej, niż ignorując intruza. No i był ciekaw.
W bramie stał wysoki, smukły mężczyzna. W ręku miał miecz, za pasem dobrze skrojonego kaftana samotną rękawicę, blaszaną, od zbroi, a na twarzy kocią maskę.
– Czego tu? – warknął Juriff. – Jeszcze jeden tyłkodajca do Igona? Zbłądziłeś. Do zamku na prawo.
– Opuść czekan – zignorował go kołowaty. – Bo jak maguna usieczesz, z tobą będę musiał zastępczo walczyć.
Lobka splunął, wziął szerszy zamach. Debren zamknął oczy.
– Czekaj! – Juriff odwrócił się, odskoczył dalej od wróżki. – Czekaj, Lobka! Co żeś powiedział, kocurze?
– Żem tu na walkę śmiertelną przyszedł – rzucił dumnie zamaskowany. – Z tobą, Debren. Nie gap się tak głupio. Posyłanie rękawicy jest nad wyraz jednoznaczne. Zwłaszcza gdy się ma powody – zerknął wymownie ku wróżce. – Rozumiem je. I szanuję. Dlategom przyszedł. Czego, jak wnioskuję z twej miny, chyba się jednak nie spodziewałeś. I słusznie, bo nie jest przyjęte, już nawet tu, na zacofanym Zachodzie, by z każdym… To nie wczesnowiecze. Ale, jeślim dobrze pacholika zrozumiał, z panią Neleyką się w kwestii rękawicy skonsultowałeś. A ona w prawie jest… Walczmy więc. Wolno czarować. Gdzie twój miecz?
– Eee… Nie używam – wystękał magun. – Nie mam. Nigdy…
– Aha, naga magia? No cóż, to mówi wszystko. Ale zrób mi przysługę i weź do ręki miecz tego oto dobrego człeka – wskazał Juriffa. – Jak już czarem powalisz, dobrze byłoby dobić mnie czymś konkretnym. Co stal, to stal.
– Nie!!! – Od krzyku Neleyki zadrżały błony w oknach.
– Nie lękaj się – skłonił się kot. – Wynik jest z góry… – Ach – przerwał. – Rozumiem. Moja obecność tutaj… Wybacz. Od dwudziestu lat schodzimy sobie z drogi. W grodzie, teraz na tych balach… Alem musiał przyjść. Wyzwanie rzecz święta. Pociesz się, że to ostatni raz. I że trupa mego wnet ujrzysz. Debren, stawaj. Gdzie masz różdżkę? A, czekaj – wyjął spod kaftana biały pantofel, taki jak ten przechowywany w szkatułce, tyle że lewy. Ucałował, postawił na stole, obok szkatułki. – Na sercu – wyjaśnił. – Mógłby ci cios utrudnić.
– Marnie szermujecie? – podchwycił okazję Lobka. – To może ja go…? Za grubla, taniutko. Co mi tam. I tak miałem…
– Trzy turnieje fechtunku wygrałem, chamie. Spróbuj jeno, to ja cię darmo… No, na bok. Debren, podnieś zadek. Nie upokarzaj mnie, walcząc na leżąco. Bez ostentacji, proszę.
– Nie!!! – wróżka zbiegła po schodach, omal nie przewracając Juriffa. – Nie możecie walczyć!!! Ja go kocham!!!
– Te kobiety – uśmiechnął się melancholijnie kot. – Dopiero co klęła się, że nie kocha. Ale zazdroszczę ci i tak.
– A, srał to pies – zdenerwował się Juriff. – Młodziaki! Obu utłuc! – Chwycił wróżkę za włosy, przytrzymał. – A ja ją idę wyobracać. Jak skończycie, przyjdźcie. Żywą wam ostawię.
Musza ruszył na kota. Wiszący nad magunem czekan drgnął.
– Nie!!! Stójcie, durnie! To wasz szwagier! Igon!
Lobka zdążył zatrzymać cios. Musza cofnął się.
– O czym ty…? – zaskoczony kot mrugał powiekami, to unosząc, to opuszczając klingę. – Oni… Była ich…?
– Była? – oburzył się Juriff, skacząc ku siedzącej w trawie Ludminie. – Jest! I będzie! Nawet kuleć za mocno nie powinna! Dobry szewc… Patrz, jaka to zdrowa dziewucha! Rzepa! – Rąbnął siostrę w plecy, od czego ta oczywiście upadła. Zakłopotany, zaczął ją podnosić. – No, dawaj to! Poniuchąj! Twoja wymarzona! Wiejska kiełbasa, czyste gówno prosto od owcy!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smoczy Pazur»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.