Artur Baniewicz - Smoczy Pazur

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Smoczy Pazur» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smoczy Pazur: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smoczy Pazur»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debren z Dumayki, wędrowny mistrz magii, czarodziej z tytułem uniersyteckim i wiecznie pustą sakiewką musi się zmierzyć z licznymi przeciwnikami. Mimo swej apolityczności, raz po raz wplątywany jest w intrygi tajnych służb, rewolucjonistów i ambitnych pretendentów do już obsadzonych tronów…

Smoczy Pazur — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smoczy Pazur», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Do dziewiątej podwórze było pełne. Zamkowi halabardnicy nie panowali nad ludzkim żywiołem.

– Nie używać pał! – wykrzykiwał raz po raz zlany potem dziesiętnik. – Kultury używać! Perswazji, głąby! Pani wasza gdzieś tu być może! Nie po mordzie! Juriff! W żywot ją kop!

– Dziewica jestem! – darła się jakaś pieguska. – Przodem nas macie puszczać! A w dodatku przy nadziei żem jest!

– Inwalida wojenny! Obu nóg katapulta drakleńska mnie pozbawiła! Odsuńcie się, ludzie! Przepuśćcie!

– Grubla daję za miejsce!

Debren zostawił przymiar Neleyce, zaczął oglądać nogi już sprawdzonych, te długie na damską stopę. Szło powoli. Stopą długości wczesnowiecznej stopy damskiej dysponowały głównie staruszki, młodziutkie dziewczęta i głodzeni od kołyski nędzarze. Co rusz musiał przerywać, cucić omdlałą z duchoty i kolejkowego wysiłku kandydatkę. Albo kandydata. Niektóre staruszki wymyślały mu od ostatnich, jedna stłukła go kosturem. Jakaś rezolutna panna opuściła mu na nogę sakiewkę z łapówką. W miedziakach, ciężką jak cholera. Innej łapowniczce ukryta pod spódnicą gęś wpiła się w najgorsze z możliwych miejsc i Debren musiał zrobić przerwę, przenieść się do mieszkanka wróżki, ratować rozhisteryzowaną pannę i jeszcze bardziej przerażonego ptaka. Wracając, zderzył się z gońcem.

– Rę… rękawice – wysapał zmęczony pacholik. – Jeno… karteluszków nie… pogubcie, bo nie… pamiętam, które czyje.

I poobijał Debrenowi drugą nogę, wysypując z worka pół kopy rękawic. Niemal wyłącznie rycerskich, blaszanych. Dwa czy trzy skrawki pokrytego bazgrołami papieru zawirowały w powietrzu, znikły pod stopami napierającego tłumu. Magun zaklął, krzywiąc się, uniósł pierwszy z brzegu kawał żelastwa.

– Neleyka? – Wróżka rzuciła mu przelotne spojrzenie, pokręciła przecząco głową. Wzruszył ramionami, wepchnął rękawicę w ręce gońca.

– Zabieraj to z powrotem! I zmykaj! Następna! Babciu, do was krzyczę! Tak, tak, do was! Nie, nie chcę postronka! Nogę poka… A niech to diabli! Kto ją tu z kozą wpuścił?! Dziesiętniku!

Tłum gęstniał. Koza uciekła. Z dachu jakiś siedmiolatek rzucał w maguna podwędzonym matce grochem. Neleyka wykłócała się z halabardnikiem, który gdzieś wyszukał kuszę i upierał się, by gówniarza zestrzelić.

Pracowali. W pocie czoła.

* * *

Było już ciemno i pusto, gdy wkroczyli na podwórze. Tłum rozszedi się, halabardnicy wraz z nim. Moment został dobrze wybrany. Debren wciąż był na podwórzu. Zbierał stołki.

– Tyle roboty – rzucił z daleka najstarszy, którego Neleyka nazywała po prostu Juriff. – I cała sprawa na nic. Wybaczcie, panie uczony. Wcześniej byśmy przyszli, ale nam siostra trzy razy z tremy mdlała. No i przebić się nie szło. Dawajcie ją, młodziaki. Tu, na stołek. Trza formalności dopełnić.

Lobka i Musza posadzili przyniesioną dziewczynę na zydlu. Była blada. I młodziutka, choć o pół głowy wyższa od wróżki.

– Na dziś skończyłem – mruknął Debren, chowając do szkatuły zgubiony przez Kopciuszka sprośniak. – Jutro przyjdźcie. Łeb mi pęka od czarów, mógłbym coś zafałszować. Spokojnie, przebadamy wszystkich. Co jej jest? Chora? Źle wygląda.

– Babska słabość – wzruszył ramionami Juriff. – Nie zwracajcie uwagi. Musza, nie gap się. Przytrzymaj małą, bo na gębę padnie, urodę se popsuje. A ty, uczony, lepiej…

Debren zignorował go. Klęknął przed dziewczyną, ostrożnie sięgnął po jej stopę. Mała cuchnęła siwuchą, podłą, za to mocną. Głównie z ust, lecz nie tylko. Znieczulano ją chyba nie całkiem dobrowolnie, sporo gorzałki trafiło na sukienkę. Ale nie cała. Dziewczyna była pijana. Mocno. Kiedy zdejmował jej ciżemkę, tylko krzyknęła. Trzeźwiejsza zawyłaby z bólu. Stopie brakowało wszystkich palców i kawałka pięty. Rany były świeże: wciąż pachniały pieczonym mięsem. Nie krwawiły. Ktoś nie pożałował pochodni.

– O Boże… – Neleyka skryła twarz w dłoniach, zachwiała się, musiała usiąść na schodkach ganku. – Boże miłosierny…

– Do wesela się zagoi – wzruszył ramionami Lobka.

– Co jej się…? – Debren nie dokończył. Zrozumiał. Łatwo było. Łydkę aż po kolano umazano tłuszczem. Dobrym, kiełbasianym, pachnącym wędzonką. Cukier, drogi i podatny na odpadanie, bielił się niżej, pokrywając wierzch stopy. Trzymał się nieźle podkładu z owczego łajna. Było też trochę słomy. Niewiele: bucik był stary, dziecięcy, a dziewczyna, nawet po amputacji, miała dużą stopę.

– Gdzie… – musiał przełknąć ślinę – gdzie druga… ciżma?

– Noga się nie… – Musza urwał. – Eee… znaczy… ciepło dziś. A Ludminka pazury rżnęła, by się Igonowi ładniejszą widzieć. No i jak się jej ręka omskła, to nikt na buty nie…

– Ten tutaj – rzucił zimno szczerbaty – ranę chroni.

Debren ujął nogę w kostce, zaczął zakładać blokadę.

– Bydlaki… – Neleyka nadal siedziała z twarzą w dłoniach, słychać ją jednak było doskonale. – Wy nędzne skurwysyny… Rodzoną siostrę… Bydlaki… Machrusie, to wszystko moja…

– Licz się ze słowami, wróżko. Do książęcych szwagrów mówisz. Ludmina gładka, miła i wszelkie wymienione warunki wypełnia. Nóżka, na co świadectwo trzech medyków mamy, przed wypadkiem równo stopę damską mierzyła. Drugą ma większą, ale to dlatego, że nam się matula ciut puszczała i Luda ma dwóch różnych ojców. Bukiet zapachów: idealny. W buciku wino z Bomblogne, bo ciżmę wodoszczelną znaleźlim.

Debren ujął dziewczynę pod kolana, podniósł.

– Ej, a ty co? Dokąd? Kareta tu nie wjedzie, na ulicę nieś.

– Do łóżka – rzucił przez zęby magun. – Neleyka, wrzątek, ale migiem. Trzeba to przemyć. Może jeszcze nic…

Lobka skoczył, zastąpił drogę. Dłoń wsparł o czekan.

– Zdurniałeś? – dobiegł z tyłu głos szczerbatego. – Całą naszą przyszłość zmyjesz! Łeb ci do tego wrzątku wsadzę!

– Maścią też smarowaliście, kretyni?

– Co, dziury w całym szukasz? – Juriff podszedł do schodów, poklepał po włosach skuloną na stopniu wróżkę. – Nie radzę. Nie jesteś niezastąpiony. Mistrz Vorys mocno poobijany po tym wybuchu kamienia filo… eee… gicznego, czy co tam produkuje, ale żyw przecie. Neleyka – pogładził głowę kobiety – też nam życzliwa będzie. Tak że uważaj.

– Ty wszarzu – wycharczała.

– A jakby życzliwa nie była, to się jej drugie oczko wyjmie – ciągnął z uśmiechem – i potem dobrze przechędoży. Za gwałt można beknąć, ale ślepa sprawców nie wskaże. A za jedno oko do lochu nie posyłają. Za oboje owszem, ale za jedno grzywna tylko. A cóż dla szwagrów Igona grzywna? Jak splunięcie. Aż się zastanawiam, czy na sprzeciw czekać, czy od razu rozkoszy na Neleyi Neleyewnej nie zaznać.

Podniosła się. Chwiejnie. Nie zatrzymywał jej, kiedy znikała za drzwiami. Źle zrobił, ale tego Debren nie mógł mu wytknąć. Stał z półprzytomną Ludmina na rękach i na zimno rozważał kolejne możliwości. Parę ich było.

– Po dobroci załatwmy. – Juriff chyba coś wyczuł. Albo też nie miał rycerskich kompleksów. – Vorys się stawiał, no i co? I wypadek miał. Jak to alchemik, któren z niebezpiecznymi substancjami esk… eks… krementuje. Tfu, do diabła, za samo to słowo w mordę mu się należało… A jak Igonowi dobrze życzysz, to szybko zaświadczenie podpisz, że to nasza Ludmina mu przeznaczona. Bo tamte pięć dziewczyn i otrok, coście ich wstępnie wytypowali i na zamek posłali do końcowych testów… Cóż, drogi u nas marne, a woźnicę znaleźli cuchnącego gorzałką. Więc nie dziwota, że kareta do fosy wleciała. Wiem przypadkiem, iż z sześciorga pasażerów żadne nie przeżyło. Głowy potrzaskane, ze dwoje się na jakowyś nożyk nadziało. Jatka. Nie patrz tak. Nie nasza robota. Nie było czasu oferty przyjąć. Swoją sprawę mamy. Ollda musiała do konkurencji iść. Ale co tam. Przebranżawiamy się, w arystokraty idziem, to niech się konkurenty cieszą. Widzisz więc: jak nie Ludminka, to już żadna. Kto miał nogę właściwą, to już dzisiaj przyszedł. Znaczy, że jak naszą siostrę ukochaną odprawisz, to Igon już po kres żywota Miłowania nie zazna. Ładnie tak chłopakowi czynić? Sześć ciepłych trupów oferować? A jak z tej rozpaczy weźmie i skorzysta z którego? Ponoć na maskaradzie pierwszy raz w życiu twardości w portkach doznał. To se wystaw, jaki pies na tę jedyną. Jak nic trupofilii może się dopuścić. I pomstę bożą ściągnie na cały naród. Tego chcesz?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smoczy Pazur»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smoczy Pazur» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smoczy Pazur»

Обсуждение, отзывы о книге «Smoczy Pazur» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x