Isabel.
Skoczyła z ziemi niczym kot wprost w ramiona Luisa, a on aż się zatoczył na ciężarówkę. Zareagował na jej widok z wyraźną przesadą, ale widać było, że zachwiał się naprawdę pod wpływem impetu, z jakim Isabel na niego wpadła.
Zanurzył twarz w jej długich włosach, usadowił ją wygodniej w swoich ramionach, a potem zwrócił się w moją stronę. Isabel także na mnie spojrzała, jej bladą twarz rozjaśnił błysk uśmiechu.
– Cassie! – powiedziała. Podeszłam do nich, a wtedy wyciągnęła rączki. Przejęłam ją od Luisa, niepewna, czy to coś naturalnego. Isabel zaciążyła mi na rękach, ale po chwili przywykłam już do jej ciężaru, odzyskując równowagę. Dziewczynka pachniała słodko – kwiatami, szamponem do włosów, syropem z naleśników, które zjadła. Lepiły jej się usta, którymi pocałowała mnie w policzek.
– Cieszę się, że wróciłaś.
– Ja też się z tego cieszę – zapewniłam. Tym razem jej nie poprawiłam, gdy źle wymówiła moje imię. Przyglądałam jej się z bliska. – Jak się czujesz, Isabel?
Nie odpowiadała; zrobiły to jej oczy – które przepełniły się smutkiem i nagłymi dziecięcymi łzami.
– Babcia Sylvia zrobiła mi naleśniki – poinformowała.
– Chcesz naleśników?
– Trochę na nie za późno, dziecko – wtrącił Luis, ode brał mi Isabel, przełożył ją sobie przez ramię i skierował się ku wejściu. – Sylvio? – Zapukał do drzwi, a wewnątrz domu poruszył się cień. Siwiejąca starsza kobieta otworzyła siatkową przesłonę na owady i obdarzyła go uśmiechem – drżąc cała, a w jej oczach czaił się straszliwy chłód. Wyglądała całkiem jak postarzała Angela i musiała wspiąć się na czubki palców, by pocałować Luisa w policzek. Spojrzała poza niego, na mnie, i oczy jej się rozszerzyły.
– To Cassie. – Isabel z dumą wskazała mnie palcem.
– Babciu Sylvio, to Cassie! Ona jest moją przyjaciółką. Opowiadałam ci o niej.
– Cassiel – poprawiłam, chcąc uniknąć nieporozumień. – Proszę mówić do mnie Cassiel.
Sylvia zawahała się, a potem odstąpiła na bok, by mnie wpuścić. Zrobiła mi dużo miejsca, jakby nie chcąc ryzykować otarcia się o mnie.
Czy wyglądałam tak odstraszająco? A może tylko dziwacznie?
Frontowy pokój był niewielkim, zakurzonym pomieszczeniem ze starymi meblami i czarno – białymi fotografiami. Jedna z nich stała samotnie na przystrojonym koronkowym obrusem stole – przedstawiała Angelę, gdy ta była dzieckiem, ledwie starszym od Isabel, w białej sukience, z kwiatami w rękach. Obok zdjęcia stały w wazonie świeże białe róże, a także ozdobny symbol religijny – krucyfiks.
– To moja córka – odezwała się Sylvia i skinęła głową w stronę stołu. – Angela.
– Wiem. Znałam ją – odrzekłam.
– Naprawdę? – Przypatrywała mi się uważnie, z miną wyrażającą głęboką nieufność. – Nigdy pani tu nie widziałam. Zapamiętałabym.
Zastanawiało mnie, ile ona wie o Strażnikach, o tym, czym zajmowali się Manny i Luis. Zastanawiałam się, czy wie o dżinnach, a jeśli tak, to czy zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stanowiliśmy.
W każdym razie wyraźnie wolała mi nie ufać.
– Cassiel współpracowała z Mannym, Sylvio – wyjaśnił Luis. Postawił Isabel na podłodze. Obejmowała go za nogi przez kilka chwil, a następnie popędziła do kuchni. Wydawało się niemożliwe, by stopki kogoś tak małego mogły aż tak dudnić. – Jest naszą znajomą.
Sylvia skinęła potakująco, ale nie wyglądało to wcale na gest akceptacji.
Luis poniechał więc dalszych prób w tym kierunku.
– Jak tam Ibby?
– Przespała całą noc – odpowiedziała Sylvia. – Ale sama nie wiem. Ona dokazuje tak jak teraz, a potem płacze całymi godzinami, wołając ciebie albo swoją matkę i ojca. Albo ją. – Posłała mi spojrzenie, które mogłam uznać tylko za wyraz niechęci. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym się tłumaczyć czy przepraszać, więc tego nie zrobiłam.
Luis odchrząknął.
– Sylvio, poczyniłem przygotowania do pogrzebu. Msza odbędzie się w czwartek o jedenastej, a zwłoki zostaną wystawione dziś wieczorem o szóstej. – Jego głos stał się chrapliwy, więc Luis urwał na chwilę, by ponownie odchrząknąć. – Czy myślisz, że Ibby powinna z nami pójść?
– Nie, lepiej, żeby tego nie widziała – stwierdziła Sylvia. – Jest jeszcze za mała. Ktoś powinien tu z nią zostać. – Nie spojrzała na mnie, mówiąc te słowa, ale zrobił to Luis, unosząc brwi.
Ja też uniosłam swoje.
– Zostałabyś? – spytał. – Popilnujesz jej przez kilka godzin?
– Oczywiście.
Sylvia wyraźnie zesztywniała.
– Luis, czy możemy porozmawiać na osobności? Przewrócił oczami i podążył za nią do innego pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi, odseparowując się ode mnie.
Poszłam do kuchni, gdzie Isabel grzebała widelcem w resztkach syropu na talerzu. Spojrzała na mnie, oblizując widelec do czysta.
– Umiesz robić naleśniki? – zapytała mnie.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Nigdy nie próbowałam.
– To łatwe. Pokażę ci.
– Już jadłaś – upomniałam ją. – Myślę, że masz już dość. Prawda?
Zgarbiła się żałośnie.
– Nie ma z tobą zabawy.
Jako były dżinn odczułam pewne zadowolenie z tego powodu, ale szybko się ono rozwiało. Dziecko cierpiało, choć próbowało ukryć to przede mną.
– Przykro mi, że wyjechaliśmy – powiedziałam jej. Nie uniosła główki. – Wiem, że tęskniłaś za wujem.
– I za tobą też.
– Wiem.
– Babcia Sylvia cię nie lubi – stwierdziła Ibby. – Ona cię nie lubi, bo jesteś biała, i myśli, że chcesz mnie jej wykraść.
– Wykraść? Dlaczego miałabym to zrobić?
– Bo nie jestem bezpieczna z wujkiem Luisem. Ona mówi, że to wszystko stało się przez niego. – To oznaczało tragedię, która wstrząsnęła jej życiem.
Logiki tej dziewczynki nie dało się podważyć.
– A więc ona sądzi, że ja spróbuję cię jej odebrać. Dlaczego?
Ibby wzruszyła ramionami.
– Ty jesteś gringa, biała. Bardziej spodobasz się policji. No i oddadzą mnie tobie. Tak mówi babcia Sylvia. Ona mówi też, że lepiej będzie, jak stąd wyjadę, razem z nią.
Nie miałam pojęcia, co to ma do rzeczy, ale zastanowiłam się poważnie, zanim odpowiedziałam:
– Nie wykradnę cię, Isabel. Wiesz o tym, prawda? Wiem, że kochasz swojego wujka i swoją babcię. Nie od biorę cię im.
– Obiecujesz? – Ibby spojrzała na mnie, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Obiecuję.
– Z krzyżem na sercu?
Zerknęłam mimowolnie na krucyfiks, zawieszony na ścianie obok drzwi. Wbicie go sobie w serce wydało mi się okrucieństwem.
– Nie, niemądra, trzeba zrobić tak. – Isabel zsunęła się z krzesła, obiegła stół i pokierowała moją dłonią w cztery strony na wysokości, gdzie biło moje doczesne serce. – O, już! Teraz dałaś słowo.
Wgramoliła mi się na kolana i pogładziłam ją powoli po włosach, kiedy wtuliła się we mnie, szukając ukojenia. Już niemal zasypiała, gdy się odezwała:
– Cassie? – Był to ledwo dosłyszalny, senny szept; przytknęłam palec do jej ust. – Ja czasami się boję.
– Ja też. Czasem – wyszeptałam, bardzo cicho. – Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda.
– Przysięgniesz? Na krzyż? Zrobiłam to.
Kiedy dorośli wrócili, Luisowi wyraźnie wyczerpywała się cierpliwość, a Sylvia miała minę surową jak krzemień. Uśmiech wykrzesałby z niej iskry.
– Luis zgodził się, żebyśmy ściągnęli moją siostrę Veronikę, która dzisiejszej nocy przypilnuje Isabel – obwieściła Sylvia. – Pani pewnie zechce zobaczyć Manny'ego i Angelę.
Читать дальше