– W pobliżu nie spostrzegłem nikogo, kto by zdołał nas usłyszeć – odparował. – Okrążyłem polanę, zanim na nią wjechałem. Jeżeli w promieniu pięciu kilometrów ktokolwiek się przyczaił, zjem własny kołczan.
Halt przyjrzał mu się, znowu unosząc brew.
– Ktokolwiek?
– Ktokolwiek, poza Crowleyem – poprawił się Will, machnąwszy z lekceważeniem ręką. – Widziałem go, obserwował mnie z tej kryjówki, której zawsze używa, o dwa kilometry stąd. Sądziłem zresztą, że do tej pory już wrócił.
Halt głośno odchrząknął.
– Och, dostrzegłeś go! W rzeczy samej? – spytał. – Jak przypuszczam, Crowley niekoniecznie zacznie skakać do góry z radości, kiedy się o tym dowie. – W głębi ducha był naprawdę zadowolony z wychowanka. Nawet ciekawość, w połączeniu z widocznym podekscytowaniem, nie przeszkodziły Willowi w zachowaniu czujności. Wpojono mu kiedyś, by nieodmiennie, przede wszystkim, nim zajmie się czymkolwiek, najpierw zadbał o niezbędne środki ostrożności. Więc zadbał. Haltowi przyszło na myśl, że dobrze to wróży przyszłemu zadaniu. Nagle ogarnął go smutek.
Will nie zauważył chwilowej zmiany nastroju. Rozluźniał popręg przy siodle Wyrwija. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał niewyraźnie zza końskiego boku.
– Staje się zbyt łatwo przewidywalny – wyjaśnił. – Korzysta z tej samej kryjówki przez wszystkie trzy ostatnie Zloty. Pora popróbować czegoś nowego. Teraz już chyba każdy w Korpusie wie, gdzie chowa się komendant.
Zwiadowcy bezustannie konkurowali między sobą, starając się wytropić innych, zanim sami zostaną wytropieni, więc doroczny Zlot oznaczał czas nasilonej rywalizacji. Halt przytaknął, zamyślony. Jakieś cztery lata temu Crowley zbudował punkt obserwacyjny, praktycznie nie do wykrycia. Spośród grupy zwiadowców młodszych tylko Will natknął się na niego i to zaledwie po roku. Halt nigdy nie wspomniał Willowi, iż tylko on jeden wywęszył kryjówkę Crowleya. Chytrze zamaskowany posterunek był bowiem dumą i radością Mistrza Korpusu Zwiadowców.
– Cóż, chyba jednak nie każdy potrafi wytropić kryjówkę Crowleya – odparł.
Will wyszedł zza konia, chichocząc. Bawiło go, iż sam szef Korpusu Zwiadowców uważał kryjówkę za bezpieczną i czuł się swobodnie, obserwując nadjeżdżającego młodzieńca.
– Wytropi, nie wytropi. Być może Crowley za bardzo się posunął w latach, więc może lepiej, aby zrezygnował z leśnych podchodów i nurkowania w krzakach. Nie sądzisz? – odezwał się Will pogodnie.
Halt przez chwilę zastanawiał się, jak odpowiedzieć.
– Za bardzo posunął się w latach? Jedni sądzą tak, inni inaczej. Zważ, że komendant nic nie stracił z umiejętności bezszelestnego skradania się w terenie. Wedle mnie potrafi czynić to równie skutecznie teraz, co i kiedyś – podkreślił, z dodatkowym naciskiem.
Uśmiech na twarzy Willa powoli gasł. Oparł się pokusie, by łypnąć do tyłu przez ramię.
– Stoi za mną, prawda? – spytał Halta.
Starszy zwiadowca potakująco skinął głową.
– Jest tu już od jakiegoś czasu, czyż nie? – pytał dalej Will, a Halt znowu przytaknął.
– On… znajduje się na tyle blisko, że zdołał usłyszeć, co ja tu wygadywałem? – Will zdobył się wreszcie na odwagę. Zadał pytanie, obawiając się najgorszego. Tym razem Halt nie musiał fatygować się z odpowiedzią.
– Och, dobry Boże, wcale nie – rozległ się znajomy głos zza pleców Willa. – Ostatnio posunął się w łatach, zniedołężniał, jest głuchy jak pień.
Will skulił ramiona. Odwrócił się. Tylko po to, by popatrzeć na komendanta o rudawych włosach, który stał tuż obok. Dzieliło ich ledwie kilka kroków.
Młody zwiadowca spuścił wzrok.
– Witaj, Crowleyu – jęknął i wymamrotał: – Oj,… przepraszam cię bardzo.
Crowley jeszcze przez moment piorunował wzrokiem dawnego ucznia Halta. Lecz niezbyt długo zdołał hamować uśmiech, który już po chwili rozświetlił jego oblicze.
– Drobnostka – stwierdził, dorzucając z nutką triumfu w głosie: – Ostatnimi czasy nieczęsto udaje mi się przechytrzyć któregoś z was, młodych.
Choć nie dał tego po sobie poznać, wiadomość, iż Will odkrył jego kryjówkę, zrobiła na komendancie spore wrażenie. Jedynie najbystrzejsze oczy potrafiły dostrzec, gdzie się chowa. Umiejętność obserwowania bliźnich, samemu pozostając dla nich niewidzialnym, stanowiła dla Crowleya chleb powszedni. Sztuką kamuflażu zajmował się od trzydziestu lat albo i dłużej. Wbrew mniemaniu Willa komendant nadal był niedościgłym mistrzem zacierania śladów, a poruszał się jak duch. Jednak teraz zwrócił uwagę na coś specjalnego. Odnotował mianowicie w pobliżu siebie merdanie. Przyklęknął na jedno kolano, żeby obejrzeć sobie psa.
– Witaj – mruknął łagodnie. – Kim ty jesteś?
Wyciągnął rękę, zwracając dłoń palcami do dołu i lekko zginając kłykcie. Pies podszedł, obwąchał dłoń, znowu zamachał ogonem, czujnie stawiając uszy na sztorc. Crowley kochał psy, a one to wyczuwały. Zdawało się, że od pierwszego zetknięcia rozpoznają w nim przyjazną duszę.
– Znalazłem ją przy drodze, podążając do Seacliff – wyjaśnił Will. – Leżała w wysokiej trawie ranna, bliska śmierci. Poprzedni właściciel usiłował ją zabić.
Twarz Crowleya spochmurniała. Dręczenie zwierząt uważał za wyjątkową ohydę.
– Mam nadzieję, że rozmówiłeś się z tym osobnikiem? – spytał.
Will przestąpił z nogi na nogę. Nie był całkiem pewien, jak zwierzchnicy ocenią postępek, dzięki któremu uporał się z Johnem Buttle'em.
– Owszem, tak, w pewnym sensie – zająknął się. Zauważył, że Halt unosi brwi. Dawny nauczyciel zawsze potrafił wyczuć, kiedy Will nie mówił do końca prawdy. Crowley, tarmosząc psie futro, także podniósł wzrok.
– W pewnym sensie?
Will nerwowo odchrząknął.
– Musiałem coś z nim zrobić, ale nie z powodu psa. No, nie bezpośrednio z powodu psa. To znaczy, z powodu psa pojawił się tamtej nocy w mojej chacie, a potem podsłuchał, o czym rozmawialiśmy, i wtedy… Cóż, wiedziałem, że muszę coś przedsięwziąć, ponieważ usłyszał zbyt wiele. Wtedy Alyss powiedziała, że może będziemy musieli go… no wiecie… ale ja pomyślałem, że to może odrobinę zbyt drastyczne. A zatem, w końcu, to było najlepsze wyjście, jakie przyszło mi do głowy.
Przerwał, świadom, że obaj mężczyźni wpatrują się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia.
– Chcę powiedzieć – powtórzył – że to tak jakby dotyczyło psa, ale tak naprawdę nie całkiem, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli.
Nastała bardzo długa chwila ciszy, aż wreszcie Halt wymruczał powoli:
– Nie, prawdę rzekłszy, ja nic nie rozumiem.
Crowley, przyjaźniący się z Haltem od niepamiętnych czasów, łypnął nań i spytał:
– Miałeś u siebie tego młodzieńca przez… ile, sześć lat?
Halt wzruszył ramionami.
– Prawie sześć – odparł.
– A czy kiedykolwiek udało ci się zrozumieć choć słowo z tego, co mówił?
– Niezbyt często – stwierdził Halt.
Crowley pokręcił głową z zadumą.
– Jakie to szczęście, że nie poszedł do Służby Dyplomatycznej. Bylibyśmy już w stanie wojny chyba z pół tuzinem krajów, gdyby ktoś go spuścił z oka. – Przeniósł wzrok z powrotem na Willa. – Opowiedz nam teraz prostymi słowami i, jeśli to możliwe, kończąc każde rozpoczęte zdanie, co mają ze sobą wspólnego pies, ów osobnik, a także Alyss.
Will, szykując się do zdawania relacji, zauważył, iż obaj przełożeni odruchowo postąpili krok w tył. Uznał, że trzeba wyrażać się możliwie najprościej.
Читать дальше