– O, mój Boże – jęknęłam zdruzgotana. – Jesse, nigdy mu o tobie nie wspomniałam. Przysięgam. To on poruszył ten temat. Przypuszczam, że mnie śledził. – To upokarzające przyznać się do czegoś takiego. – Więc… co się stało? Kiedy cię napadł?
Jesse wzruszył ramionami.
– Co miałem robić? Starałem się wyjaśnić mu wszystko najlepiej, jak umiałem. Ostatecznie, moje zamiary nie są nieuczciwe.
Cholera! Ale, ale…
– Masz jakieś zamiary?
Wiem, że to żałosne, ale doszłam do takiego momentu w życiu, kiedy ucieszyłabym się, słysząc, że przynajmniej duch jakiegoś chłopaka ma zamiary, nawet jeśli niespecjalnie nieuczciwe, dotyczące mojej osoby. Cóż, czego się spodziewaliście? Mam szesnaście lat i nikt się ze mną jeszcze nie umówił. Spróbujcie zrozumieć, dobra?
Poza tym Jesse jest niesamowicie przystojny, jak na martwego chłopaka.
Na nieszczęście, jego zamiary wydają się czysto platonicznej natury, jeśli za wskazówkę uznać fakt, że podniósł poduszkę z podłogi, tym razem rękami, i cisnął mi ją w twarz.
To nie wyglądało na odruch kochającego serca.
– No, więc co powiedział mój tata? – zapytałam, odsunąwszy poduszkę. – To znaczy, po tym, jak go zapewniłeś, że nie masz nieuczciwych zamiarów?
– Och… – Jesse znowu usiadł na łóżku. – Szybko się uspokoił. Lubię go, Susannah.
Parsknęłam.
– Wszyscy go lubią. Albo lubili, kiedy żył.
– On się o ciebie martwi.
– On ma dużo poważniejsze zmartwienia niż córka – mruknęłam.
Jesse łypnął na mnie z ciekawością.
– Jak na przykład?
– Rany, nie wiem. Choćby to, że ciągle siedzi tutaj, zamiast udać się tam, dokąd ludzie udają się po śmierci. To może być jedna z tych spraw, nie sądzisz?
Jesse na to, cichym głosem:
– Skąd wiesz, Susannah, że to nie tutaj właśnie jest przeznaczone mu przebywać? Albo mnie, skoro już o tym mówimy?
Spojrzałam na niego gniewnie.
– Bo nie taka jest kolej rzeczy, Jesse. Może jestem marną mediatorką, ale tyle wiem. To kraina żywych. Ty, mój tata i ta pani, która złożyła mi wizytę minutę temu, do niej nie należycie. Tkwicie tutaj, bo coś poszło nie tak.
– Aha, rozumiem.
Ale nie rozumiał. Wiedziałam, ze nie.
– Nie powiesz mi, że jesteś tutaj szczęśliwy. Nie powiesz mi, że byłeś zachwycony, obijając się po tym pokoju przez sto pięćdziesiąt lat.
– Nie było tak źle – uśmiechnął się. – Ostatnio bardzo się poprawiło.
Nie byłam pewna, co ma na myśli. A obawiając się, że znowu zacznę piszczeć, jeśli zapytam, zadowoliłam się jedynie:
– No, przykro mi, że tata się ciebie czepiał. Przysięgam, że go o to nie prosiłam.
– W porządku, Susannah – odparł cicho Jesse. – Lubię twojego ojca. On to robi tylko dlatego, że mu na tobie zależy.
– Tak myślisz? – Podciągnęłam kołdrę. – Ciekawe. Przypuszczam, że robi to, bo wie, że to mi działa na nerwy.
Jesse, który obserwował, jak walczę z kłębem pościeli, wyciągnął nagle rękę i chwycił moje palce.
Nie powinien tego robić. No, w każdym razie miałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił. Może akurat wyleciało mi to z głowy. Ale i tak nie powinien. To znaczy, dotykać mnie.
Widzicie, mimo że Jesse jest duchem i może przechodzić przez ściany, a także pojawiać się i znikać, kiedy mu się żywnie podoba, to jednak ciągle jest… cóż, jest tutaj. Dla mnie przynajmniej. To mnie właśnie, oraz ojca Dominika, wyróżnia spośród innych ludzi. Nie tylko widzimy i słyszymy duchy, ale możemy ich także dotykać. Tak, jak kogokolwiek innego. Kogokolwiek żywego. Ponieważ dla mnie i ojca Dominika duchy są jak ludzie, z krwią, wnętrznościami, potem, brzydkim oddechem i czym tam chcecie. Jedyna różnica polega na tym, że roztaczają wokół siebie rodzaj poświaty, to się chyba nazywa aura.
Och, czy wspomniałam przypadkiem, że wiele z nich posiada nadludzką siłę? Zwykle o tym zapominam. To właśnie dlatego w pracy często obrywam, no, mniejsza o to, po czym. Dlatego też źle znoszę, kiedy któryś z nich, jak Jesse w tej chwili, dotyka mnie, nawet jeśli robi to bez agresji.
Ponadto, mimo że dla mnie duchy są równie prawdziwe jak, powiedzmy, Tad Beaumont, to wcale nie znaczy, że mam ochotę z nimi tańczyć, czy coś w tym stylu.
No, dobra, jeśli chodzi o Jesse'a, tobym miała, ale wyobrażacie sobie, jakby to dziwacznie wyglądało? Dajcie spokój. Nikt by go nie widział poza mną. „Pozwól, że ci przedstawię mojego chłopaka” – a tu nikogo nie ma. Co za żenada. Wszyscy by sądzili, że go zmyśliłam, jak ta kobieta na filmie, na Real TV, która wymyśliła sobie dziecko.
Poza tym, jestem prawie pewna, że Jesse nie lubi mnie w ten sposób. No, wiecie, żeby ze mną tańczyć.
Czego, niestety, dowiódł, chwytając mnie za ręce i podnosząc je ku światłu księżyca.
– Co się stało z twoimi palcami? – zapytał. Spojrzałam. Wysypka wyglądała gorzej niż zwykle. W mroku moje ręce wydawały się zniekształcone jak ręce potwora.
– Sumak jadowity – odparłam z goryczą. – Masz szczęście, że nie żyjesz i nie możesz tego złapać. To koszmar. Nikt mnie nie uprzedził. Wiesz, o tym sumaku. O palmach, owszem, powtarzali jeden przez drugiego, że będą palmy, ale…
– Powinnaś spróbować okładów z liści gumiennika – przerwał mi.
– Och, w porządku. – Starałam się, żeby nie zabrzmiało to zbyt sarkastycznie.
Zmarszczył brwi.
– Małe żółte kwiatki – wyjaśnił. – Rosną dziko. Mają właściwości lecznicze. Trochę ich rośnie na wzgórzu za domem.
– Aha. Chodzi ci o to wzgórze porośnięte sumakiem jadowitym?
– Powiadają, że proch strzelniczy też pomaga.
– Wiesz, Jesse, może cię to zaskoczy, ale medycyna w ciągu ostatniego półtora stulecia wyszła poza okłady z kwiatków i prochu strzelniczego.
– W porządku. Puścił moje ręce. – To była tylko sugestia.
– Cóż, dzięki, ale wierzę w hydrokortyzon.
Przyglądał mi się przez chwilę. Pewnie myślał, że jestem dziwadłem. A ja myślałam o tym, jakie to dziwne, że ten chłopak trzymał moje obłażące, zarażone sumakiem jadowitym dłonie. Nikt poza nim by ich nie dotknął. Nawet mama. Jesse nie miał oporów.
No, ale on akurat nie mógł się ode mnie zarazić.
– Susannah – odezwał się w końcu.
– Co?
– Bądź ostrożna – poprosił. – Z tą kobietą. Kobietą, która tu była.
Wzruszyłam ramionami.
– W porządku.
– Mówię poważnie. Ona nie jest… nie jest tym, za kogo ją bierzesz.
– Wiem, kim ona jest – oznajmiłam.
To go zaskoczyło. Do tego stopnia, że poczułam się urażona.
– Wiesz? Powiedziała ci?
– Cóż, niezupełnie – przyznałam. – Ale nie musisz się martwić. Panuję nad wszystkim.
– Nie. – Podniósł się z łóżka. – Nieprawda, Susannah. Musisz być ostrożna. Tym razem powinnaś posłuchać ojca.
– Och, dobra – burknęłam. – Dziękuję. Myślisz, że potrafiłbyś jakoś to podkreślić? Na przykład, zacząć toczyć krwawą pianę z ust, czy coś?
Chyba przesadziłam, bo zamiast odpowiedzieć, po prostu zniknął. Duchy w ogóle nie znają się na żartach.
– Chcesz, żebym co zrobił? – Podrzuć mnie – powiedziałam. – W drodze do pracy. Nie musisz zbaczać.
Śpiący gapił się na mnie, jakbym namawiała go do jedzenia szkła.
– Nie wiem – powiedział wolno, stojąc w drzwiach z kluczykami od ramblera. – Jak wrócisz do domu?
– Znajomy mnie zabierze – zapewniłam wesoło.
Читать дальше