Nie ma już emocji, zostały wytłumione. Nie waham się już – informacje są pewne, można opracować plan działania. Kolejność: desant Fangów, zameldowanie Ziemi o tajemnicy Obojętnych-Obojętnego…
Najważniejsi są Fangowie. W ręce mnie-człowieka wpadł klucz do zagadki ich postępowania. Jeśli ja-człowiek w trybie autonomicznym zginę, to ja-statek porzucę planetę i zacznę się przedzierać do Ziemi. Informacja jest zbyt ważna, informacja może przerwać wojnę…
Decyzja: ja-człowiek decyduję się na bezpośredni kontakt z Fangami, ja-statek czekam na śmierć człowieka. Najprawdopodobniej zginie, a szkoda. Ale to nic. Kiedyś się spotkamy, połączymy w nadrozumie Obojętnego. Razem z innymi świadomościami: ludzkimi, Fangowymi, elektronicznymi… spotkamy się. Nie odejdziemy na zawsze. A teraz trzeba przerwać wojnę, to najważniejsze…
Poprawka: ja-człowiek żądam nowej broni. Sprzeciw: nie ma broni, której ja-człowiek bym nie znał. Pytanie mnie-człowieka: Ziemia zagrożona jest śmiercią, informacja pewna, czy nie ma innej broni?
Blokada zdjęta. Broń jest, znam ją, a teraz zna ją również człowiek. Dostanie molekularny pancerz.
Pytanie mnie-człowieka – czy wszyscy dostaną molekularny pancerz?
Odpowiedź mnie-statku: tylko ty, Siewco… Poprawka: pancerz otrzyma Lans, on należy do operacyjnych pracowników Siewców.
Mgła…
Stoję pod ścianą, przed Lansem, który wpatruje się badawczo.
– Siergiej? Coś się stało?
Zdążyłem tylko skinąć głową. Sufit nad nami się rozsunął i przemienił w srebrzysty lej. Lans zadarł głowę, cofnął się. Ale z leja już spadały ciężkie srebrzyste krople przypominające rtęć.
Srebrzysta ciecz nie była rtęcią… ciężkie pacnięcia w ramiona i głowę ustały, gdy pierwsze krople molekularnego pancerza rozpłynęły się na kombinezonach bojowych. Po chwili staliśmy obok siebie niczym dwa metalowe posągi.
– Co to? – zapytał przestraszony Lans. Jego twarz drgała, ale srebrzysta warstwa nadal zasłaniała usta i nozdrza. Lans tego nie odczuwał. Pancerz dawkował mu tlen przez atomowe pory na całej powierzchni.
– To tylko broń, Lans. – Położyłem rękę na jego ramieniu. Cienkie metalowe błony brzęknęły przy dotyku i rozstąpiły się. Moje palce spoczęły na ciepłym ludzkim ciele. – Wiesz, ze mną już wszystko w porządku. Znowu jest dobrze. Przekaż Terry, że ją kocham… jeśli nie wrócę.
– Siergiej!
Pod matowobiałą warstewką pancerza oczy Lansa utraciły wszelki wyraz. Ale rozpoznałem intonację głosu.
– Lans, nie mamy czasu. Powstrzymujcie Fangów, obronę planety powierzam tobie i Ernadowi. Ja pójdę do miasta. Muszę porozmawiać z Fangami. Jeśli uda wam się wziąć żywcem choćby jednego, natychmiast mnie powiadomcie. Jest szansa powstrzymania wojny. Wszystkiego dowiesz się od statku. O swoim nowym kombinezonie również.
– Co mam robić?
– Trzymaj się – powiedziałem krótko, zabierając rękę. – Nie mamy czasu, Lans.
Podszedłem do ściany; zawibrowała, tworząc przejście. Stopiła się niczym kawałek lodu podstawiony pod strumień wrzątku.
– Poczekaj! – dogonił mnie okrzyk Lansa. – Połączyłeś się z Obojętnymi?
Nie odpowiadając, zeskoczyłem na brudne płyty lądowiska. Ściana statku zamknęła się za mną. Nadal byłem kapitanem mojego statku. Przykucnąłem i pomachałem rękami, przyzwyczajając się do pancerza molekularnego. Wszystko w porządku, srebrzysta warstewka nie krępowała ruchów. Poruszała się razem ze mną – niezwykle trwały futerał dla bardzo cennego ładunku.
Nisko, jakby tuż nad moją głową, płynęły ciemnoszare chmury. W oddali, nad wieżą służb naziemnych, nerwowo obracała się antena lokatora.
W słuchawkach kombinezonu coś pstryknęło. Ale ja wiedziałem, o co chodzi, zanim usłyszałem głos informatora.
Statek Fangów wysadził desant.
Czołg z łoskotem jechał po nierównej nawierzchni, podskakując na wybojach jak łódka w czasie sztormu. Lans albo Ernado siedząc na moim miejscu już dawno zarobiliby całą masę siniaków. Jazda na pancerzu pojazdu gąsienicowego wymaga umiejętności.
Siedzący obok mnie chłopiec w kanarkowożółtym mundurze coś krzyczał. Odwróciłem się, próbując zrozumieć słowa, i jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki hurgot gąsienic umilkł. Czołg jechał teraz po pustej ulicy absolutnie bezszelestnie, jak w niemym filmie. Molekularny pancerz włączył filtry akustyczne, tłumiąc te dźwięki, które nie niosły nowych informacji.
– Zdążymy na pozycję! – znowu krzyknął chłopak. Albo doskonale nad sobą panował, albo nie rozumiał powagi sytuacji. – Spalimy drani w powietrzu!
Jasne. Armia Ar-Na-Tina nie miała pojęcia, z jakim przeciwnikiem przyjdzie jej walczyć.
– Nie myśl sobie, że to takie proste – powiedziałem. Nie wiem po co. Żołnierz mnie przecież nie słyszał, huk czołgu przestał istnieć tylko dla mnie.
Fangowie są mądrzy. Wysadzenie desantu na gotowej do obrony planecie to szaleństwo. Nawet jeśli armia jest źle wyszkolona i nieliczna, samonaprowadzające lasery wymagają jedynie naciśnięcia przycisku. Gdy desantowe kapsuły zaczną się opuszczać w stratosferze, zdążymy spalić je nawet kilkakrotnie. Jeśli oczywiście nie zaleją całej planety gazami trującymi, nie zarzucą bombami, nie załatwią destruktorami ze statków wsparcia… Uśmiechnąłem się pogardliwie. Bomby zabiłyby również zakładników, a gazy – wyłącznie cywilów, doprowadzając do wściekłości wyposażonych w środki obrony wojskowej żołnierzy. A atak destruktorów, niszczących jedynie broń, potrwałby co najmniej dwa dni. Na taki termin Fangowie nie mogą sobie pozwolić.
Czyli znaleźli inną drogę. Eleganckie, piękne, pewne wyjście z sytuacji…
Czołg zatrzymał się tak gwałtownie, że omal z niego nie spadłem. Właz w wieżyczce się uchylił – nic lepszego od zwykłych zawiasów ludzkość jakoś nie wymyśliła. Spod grubego pancerza, ułożonego z warstw jak tort (metal, plastik, ceramika, metal…) wyskoczył jeszcze jeden wojak. Na jego mundurze połyskiwały dystynkcje, a więc oficer. Trzy złote podkowy na piersi i takie same, tylko mniejsze, na czapce. Ależ się snajperzy nieprzyjaciela ucieszą z tak łatwego celu. Czy te cymbały tego nie rozumieją?
Na rufie czołgu sterczała jeszcze jedna wieżyczka – odsłonięta ażurowa klatka z podwieszoną na wieży obrotowej rurą działa laserowego. Łuskowaty kabel biegł od luty w dół, kryjąc się w szczelinie pomiędzy segmentami zewnętrznego pancerza czołgu. Oficer zręcznie prześliznął się pomiędzy prętami klatki, siadł na metalowym siedzeniu do złudzenia przypominającym pogięty szpadel i odwrócił się do mnie.
– Pierwsze kapsuły Fangów znajdą się w strefie rażenia za trzy minuty.
Nie odezwałem się. Oficer westchnął i zaczął zdzierać z munduru złote podkówki.
– Intendent nam gdzieś przepadł… – powiedział przepraszającym tonem. – A nie pozwolili włamać się do magazynu. Do czego to podobne, do walki idziemy jak na paradę. Tak nie można…
Nagle zrobiło mi się wstyd za mój pancerz. Cholera, przecież nie mogę kontrolować wszystkich działań, aż do wydawania wyposażenia żołnierzom obcej armii. Zresztą moje życie jest znacznie cenniejsze niż życie tego sympatycznego i niegłupiego oficera.
Wszystko jedno. Tak nie można.
– Pamiętasz zadanie? – spytałem, nie patrząc na niego.
– Ogień porażający – odpowiedział z gotowością. – Uszkodzić kapsułę i wziąć kilku ludzi do niewoli.
– To nie ludzie, to Fangowie – poprawiłem posępnie. – Wystarczy mi jeden.
Читать дальше