Philip Pullman - Bursztynowa Luneta

Здесь есть возможность читать онлайн «Philip Pullman - Bursztynowa Luneta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bursztynowa Luneta: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bursztynowa Luneta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bursztynowa Luneta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bursztynowa Luneta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– No, skoro musisz, to idź. Ale zanim pójdziesz, musisz wypić swoją wódkę. Stań obok mnie! Weź kieliszek i wypij jednym haustem, w ten sposób!

Przechylił kieliszek, przełknął całą zawartość od razu, a potem dźwignął masywne ciało i stanął bardzo blisko Willa. Kieliszek, który trzymał w grubych brudnych palcach, wydawał się bardzo malutki, ale był wypełniony po brzegi czystym spirytusem; Will czuł mocny zapach alkoholu i stęchły pot, widział plamy po jedzeniu na sutannie księdza i mdliło go, zanim jeszcze wypił.

– Pij, Willu Iwanowiczu! – nalegał ksiądz z groźną jowialnością.

Will uniósł kieliszek i bez wahania przełknął palący, oleisty trunek. Teraz musiał walczyć ze wszystkich sił, żeby nie zwymiotować.

Czekała go jeszcze jedna ciężka próba. Siemion Borysowicz nachylił się z wyżyn swojego wzrostu i położył ręce na ramionach Willa.

– Dobry chłopiec – powiedział, a potem zamknął oczy i zaintonował psalm lub modlitwę. Buchał od niego smród tytoniu, alkoholu i potu, gęsta broda podskakująca w górę i w dół szorowała po twarzy Willa, który wstrzymał oddech.

Dłonie księdza przesunęły się na plecy Willa, Siemion Borysowicz mocno objął chłopca i pocałował w policzki, prawy, lewy, znowu prawy. Will poczuł maleńkie pazurki Balthamosa wbijające się w ramię i zachował spokój. W głowie mu się kręciło, w żołądku burczało, ale stał bez ruchu.

W końcu ksiądz zrobił krok do tyłu.

– Idź więc – powiedział – idź na południe, Willu Iwanowiczu. Idź.

Will zabrał swój płaszcz i plecak. Starał się iść prosto, kiedy wyszedł z domu księdza i ruszył drogą prowadzącą z wioski.

Maszerował przez dwie godziny. Mdłości ustąpiły powoli, ich miejsce zajął tępy, łupiący ból głowy. W pewnej chwili Balthamos zatrzymał chłopca i położył chłodne dłonie na jego szyi i czole, co trochę złagodziło ból; ale Will przyrzekł sobie, że nigdy nie weźmie wódki do ust.

Późnym popołudniem ścieżka poszerzyła się, trzciny znikły i Will ujrzał przed sobą miasto, a za nim przestwór wody tak rozległy, że wyglądał jak morze.

Nawet z tej odległości widział, że w mieście coś się działo. Nad dachami rozkwitały kłęby dymu, a po kilku sekundach rozlegał się huk broni.

– Balthamosie – powiedział Will. – Musisz znowu zmienić się w dajmonę. Trzymaj się blisko mnie i wypatruj niebezpieczeństwa.

Wkroczył na przedmieścia obskurnego miasteczka, gdzie budynki pochylały się jeszcze bardziej niż w wiosce i gdzie powódź zostawiła błotniste ślady na ścianach wysoko nad jego głową. Przedmieścia wyglądały na opustoszałe, lecz im bliżej rzeki, tym głośniej rozbrzmiewały krzyki, wrzaski i huk wystrzałów.

Tutaj wreszcie zobaczył ludzi: niektórzy wyglądali z okien na piętrach, inni ostrożnie wychylali się zza rogów budynków i spoglądali na nabrzeże, gdzie metalowe palce dźwigów i maszty dużych statków wystawały ponad dachami domów.

Wybuch wstrząsnął ścianami, szyby sypnęły się z pobliskich okien. Ludzie odskoczyli, a potem spojrzeli znowu i kolejne krzyki wzniosły się w zadymione powietrze.

Will dotarł do rogu ulicy i rozejrzał się po nabrzeżu. Kiedy dym i kurz trochę opadły, daleko na rzece zobaczył jeden zardzewiały statek, stojący w miejscu pomimo rzecznego prądu, a na nabrzeżu tłum ludzi uzbrojonych w strzelby i pistolety, otaczający wielką armatę, która na jego oczach znowu wystrzeliła. Nastąpił błysk ognia, chwiejny odrzut i potężny plusk w pobliżu statku.

Will osłonił ręką oczy. Na statku zobaczył postacie, ale... Przetarł oczy, chociaż wiedział, czego się spodziewać: to nie byli ludzie. To były istoty z metalu albo stworzenia zakute w zbroje. Na dziobowym pokładzie statku nagle zakwitł płomienny kwiat i ludzie krzyknęli w trwodze. Płomień wzbił się w powietrze, wznosił się coraz wyżej i coraz bliżej, plując iskrami i dymem, a potem spadł z ognistym wybuchem w pobliżu działa. Ludzie rozproszyli się z krzykiem, niektórzy ogarnięci płomieniem pobiegli do brzegu i skoczyli w wodę, a prąd porwał ich i uniósł.

Will zobaczył w pobliżu mężczyznę, który wyglądał na nauczyciela, i zapytał:

– Czy pan mówi po angielsku?

– Tak, tak, oczywiście...

– Co się dzieje?

– Niedźwiedzie atakują, a my próbujemy z nimi walczyć, ale to trudne, mamy tylko jedno działo, a one...

Miotacz ognia na statku wyrzucił kolejną porcję płonącej smoły, która wylądowała jeszcze bliżej armaty. Niemal natychmiast trzy głośne wybuchy oznajmiły, że trafiono w amunicję. Bombardierzy odskoczyli, lufa działa zakołysała się i opadła.

– Ach! – wykrzyknął mężczyzna. – Niedobrze, nie mogą strzelać...

Dowódca skierował statek do brzegu. Wielu ludzi krzyknęło ze strachu i rozpaczy, zwłaszcza kiedy następna wielka kula ognia rozbłysła na przednim pokładzie. Niektórzy, uzbrojeni w strzelby, oddali jeden czy dwa strzały i rzucili się do ucieczki. Tym razem jednak niedźwiedzie nie wypaliły z miotacza. Wkrótce statek ustawił się burtą do nabrzeża, z silnikiem pracującym całą mocą, żeby pokonać prąd.

Dwaj marynarze (ludzie, nie niedźwiedzie) zeskoczyli, żeby zarzucić cumy na pachołki. Mieszkańcy miasta zakrzyczeli gniewnie na widok tych ludzkich zdrajców. Marynarze nie zwrócili na nich uwagi, tylko pobiegli opuścić trap.

Potem, kiedy odwrócili się, żeby znowu wejść na pokład, gdzieś niedaleko Willa rozległ się strzał i jeden z marynarzy upadł. Jego dajmona-mewa – znikła jak płomień zdmuchniętej świecy.

Niedźwiedzie zareagowały z furią. Natychmiast ponownie rozpaliły miotacz ognia i obróciły przodem do brzegu. Płomienna masa wystrzeliła w górę i opadła na dachy kaskadą rozżarzonych kropel. Na szczycie schodni pojawił się niedźwiedź większy od innych, wizja potęgi zakutej w stal, a grad kul daremnie odbijał się od niego z gwizdem, brzękiem i łomotem, nawet nie rysując masywnej zbroi.

Will zapytał mężczyznę stojącego obok:

– Dlaczego one atakują miasto?

– Chcą paliwa. Ale my nie prowadzimy interesów z niedźwiedziami. Teraz, kiedy opuszczają swoje królestwo i płyną w górę rzeki, kto wie, co zrobią? Więc musimy z nimi walczyć. Piraci... rabusie...

Wielki niedźwiedź zszedł po trapie, a za nim tłoczyło się kilka innych, tak ciężkich, że statek się przechylił. Will spostrzegł, że ludzie na nabrzeżu wrócili do armaty i ładują pocisk do zamka.

Coś mu przyszło do głowy, więc wybiegł na nabrzeże, na puste miejsce pomiędzy niedźwiedziami a bombardierami.

– Stać! – krzyknął. – Przerwać walkę. Pozwólcie mi porozmawiać z niedźwiedziem!

Zapadła nagła cisza i wszyscy zamarli, zdumieni tym szaleńczym wybrykiem. Niedźwiedź, który zbierał siły do ataku na bombardierów, został na miejscu, ale jego cielsko drżało w dzikim zapamiętaniu. Wielkie pazury orały ziemię, czarne oczy gorzały wściekłością pod żelaznym hełmem.

– Kim jesteś? Czego chcesz?! – ryknął po angielsku, ponieważ Will przemówił w tym języku.

Inni popatrzyli po sobie ze zdumieniem, a ci, którzy rozumieli, przetłumaczyli dla pozostałych.

– Będę z tobą walczył w pojedynku – krzyknął Will – a jeśli ustąpisz, walka musi się skończyć!

Niedźwiedź nawet nie drgnął. Natomiast ludzie, gdy tylko zrozumieli słowa Willa, zareagowali szyderczym śmiechem i urągliwymi okrzykami. Ale nie na długo, ponieważ Will odwrócił się twarzą do tłumu i stał spokojny, opanowany, w absolutnym bezruchu, mierząc ich zimnym spojrzeniem, aż śmiechy ucichły. Czuł, jak Balthamos drży na jego ramieniu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bursztynowa Luneta»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bursztynowa Luneta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Bursztynowa Luneta»

Обсуждение, отзывы о книге «Bursztynowa Luneta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x