Niestety doniesienia nie mówiły o obfitych deszczach w ciągu ostatnich kilku miesięcy i elektrowni na tamie.
Elektrownia była stara; od chwili jej wybudowania minął pewnie wiek, czego dowodziły wielkie, wielodzielne okna i wręcz antyczne lampy. Znajdujące się wewnątrz generatory zaprojektował pewnie sam Thomas Edison, ale zakład wciąż działał i było jasne, że Posleeni wykorzystują go do uzupełniania mocy produkowanej przez ich własne reaktory.
To samo w sobie Jake’a Mosovicha nie obchodziło. Problem polegał na tym, że z powodu pracy elektrowni poziom wody podniósł się aż do piersi, a siła nurtu mogłaby ucieszyć kajakarza górskiego. Ich cel leżał na drugim brzegu i wszystkie możliwe działania były w tym momencie dość nieprzyjemne. Można by zawrócić i przejść jezioro Burton przy jego północnym skraju, ale w takim przypadku rozsądniej byłoby wycofać się za własne linie, przejechać do umocnień autostrady 76 i zacząć od nowa.
Można też było podejść bliżej do Toccoa i tam przekroczyć rzekę, tylko że w tym przypadku najbardziej niebezpieczny moment wyprawy mieliby praktycznie już u celu. Strefa lądowania kuli miała zazwyczaj około trzydziestu kilometrów średnicy. W tej odległości od Toccoa można było spodziewać się lądowników, chociaż telemetria wykazała, że akurat to lądowanie było znacznie mniej rozproszone. Jakkolwiek było, przekraczanie rzeki w dole jej biegu było o wiele bardziej niebezpieczne. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, mogłoby się okazać, że muszą uciekać przed czterema milionami ścigających ich Posleenów. A chociaż Jake’a rozczulała posleeńska głupota, czuł respekt dla ich zawziętości i szybkości. Jego zespół nie przeżyłby, gdyby dobrała im się do tyłków pełna załoga kuli.
Pozostawała więc tylko jedna możliwość.
— Most stoi — szepnął.
— Aha — odparł Mueller. — Co chcesz przez to powiedzieć?
Walczyli razem już od dawna. Wraz ze starszym sierżantem sztabowym Ersinem byli jedynymi ocalałymi z pierwszego katastrofalnego spotkania ludzi z Posleenami na Barwhon, dokąd to oddział wybrańców, elita Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych, został wysłany, by zbadać niewiarygodne doniesienia o pozaziemskim zagrożeniu.
Wszystko szło stosunkowo dobrze, dopóki oddział nie dostał rozkazu dostarczenia dla celów badawczych ciała młodego Posleena. Wtedy właśnie żołnierze na własnej skórze przekonali się, jak skuteczne są sensory Wszechwładców i jak szybko niby głupi Posleeni potrafią zareagować na bezpośrednie zagrożenie. Wykonali w końcu swoje zadanie, ale kosztem życia sześciu legendarnych postaci Operacji Specjalnych. Nigdy więcej nie popełnili już błędu niedoceniania Posleenów.
Była jednak różnica między lekceważeniem a koniecznym ryzykiem.
— Nie widzę innego wyjścia — powiedział Mosovich. — Nie ma tu dużego ruchu. Ilu ich widzieliśmy? Jedną grupę przez ostatnie kilka godzin? Zejdziemy do samego mostu, upewnimy się, czy nikogo nie ma w okolicy, a potem szybko przekradniemy się na drugi brzeg. Co w tym trudnego?
— Nic. Zawsze jest łatwo dać się zabić — odparł Nichols. — A jeśli przypadkiem w okolicy znajdzie się Wszechwładca? Zapewniam was, że ich sensory będą wprost wrzeszczeć, nawet jeżeli wartownicy na tamie nas nie zauważą!
— Jacy wartownicy? — spytał Mosovich. — Posleeni nigdy nie wystawiają wart.
— Patroli też nigdy nie wysyłają — zauważył Mueller. — A mimo to ile cholernych oddziałków widzieliśmy kręcących się w tę i z powrotem? Normalnie budują coś, uprawiają albo pracują. A ci tutaj zachowują się jak… żołnierze.
— Boisz się? — spytał poważnie Mosovich. Mueller zabijał Posleenów tak samo długo jak on, dlatego warto było słuchać jego przeczuć.
— Tak. Coś mi tu nie gra. Po co posadzili kulę w samym środku niczego? Po co tutaj łażą i patrolują? A skoro już o tym mowa, jak często widziałeś ostatnio działającą tamę?
Większa część informacji, które ludzie zebrali na temat Posleenów, pochodziła z trzech źródeł: siatki czujników rozmieszczonych w lasach, wysokiej czułości teleskopów na księżycu i z jednorazowych samobieżnych botów, wystrzeliwanych przez artylerię.
Od chwili wylądowania kuli, do której się zbliżali, wszystkie sensory od Clarkesville zaczęły być systematycznie likwidowane, każdy wysyłany tam zestaw botów był lokalizowany i niszczony, a ponadto Posleeni postawili zasłonę dymną nad większą częścią terenu, na którym się organizowali. Zapowiadało to coś niezwykłego. Do tego teraz rozesłali aktywne patrole.
— Musimy się tam dostać — powiedział Jake. — A w tym celu musimy przejść przez strumień.
— Następnym razem weźmiemy sprzęt do nurkowania — mruknął Mueller. — Przepłyniemy przez jezioro wpław.
— Nie umiem nurkować — szepnęła siostra Mary.
— A ja nie umiem pływać — przyznał się Nichols.
— Dzieciaki — jęknął Mueller. — Zabraliśmy ze sobą dzieciaki. Niczego was nie nauczyli w Recundo?
— Jasne, że nauczyli — odparł Nichols. — Na przykład jak skakać z odrzutem. Pewnie robiłem to tak samo często, jak ty nurkowałeś.
— Dzisiaj w nocy — powiedział Mosovich — Ruszamy punkt druga zero zero. Szyk standardowy. Jeśli nawiążemy kontakt z wrogiem, stosujemy standardową procedurę operacyjną. Punkt zborny tutaj. Siostro Mary, proszę wezwać artylerię i dopilnować, żeby ci dranie nie spali, kiedy będziemy przechodzić przez most.
— Jasne.
— A teraz do drugiej kima. Czeka nas noc pełna wrażeń.
* * *
— Miałeś pełen wrażeń dzień, eson’sora.
Cholosta’an złożył grzebień i pokiwał głową starszemu kessentai, nie wiedząc, jak zareagować na to niezwykłe określenie. Tak jak wiele innych, zostało wyszperane w Sieci Danych przez akolitów niezwykłego pana tej kuli, ale większości Posleenów nie było ono znane. Pobrzmiewały w nim echa genetycznego pokrewieństwa ojca z synem albo rodzeństwa. Ale były to tylko echa; samo słowo nie oznaczało ani ojca, ani pana, ale coś podobnego do jednego i drugiego.
— Był… interesujący. — Wszechobecny dym z głównego obozowiska szczypał w oczy, ale teraz przynajmniej można było zrozumieć, do czego był potrzebny. Ludzie też mieli mapy i sposoby podglądania z góry. Wprawdzie większość ich urządzeń została automatycznie zniszczona, ale ludzie umieli też przechwytywać komunikaty z jakiegoś ciała na orbicie. Nawet tam mieli oczy.
Orostan dotknął uprzęży, odruchowo podlatując swoim spodkiem w przód i w tył. Pozostawanie w nieustannym ruchu było nawykiem, który szybko wyrobili w sobie wszyscy Wszechwładcy, gdyż dzięki niemu mogli przeżyć.
— Teraz rozumiesz już mapy?
Młody kessentai rozejrzał się dookoła, popatrzył na krzątaninę w obozie i zafalował grzebieniem.
— Myślę, że tak. Przypominają szkice budowlane. Kiedy to sobie skojarzyłem, poszło znacznie łatwiej, chociaż trudno mi było pojąć, że są płaskie. Ale sama nauka to za mało; nabycie umiejętności wymaga doświadczenia.
Urodził się z wieloma różnymi umiejętnościami, nie tylko bojowymi. Potrafił budować maszyny wytłaczające polimery i wznosić piramidy z półmetrowych gładkich klocków stali. Poznawanie nowych umiejętności było jednak trudniejsze, wymagało czasu i materiałów, by móc powtórzyć wszystkie procesy od samego początku. Umiejętność czytania mapy będzie musiała na razie poczekać.
Oolt’ondai kłapnął zębami i wyjął zwój papieru.
— Dzisiaj musisz wysłać połowę swojego oolt na patrol. Reszta przeniesie się do nowego, właśnie przygotowywanego obozu. Czy twoi cosslain poradzą sobie z patrolowaniem?
Читать дальше