— Mówisz — syknął Tir — że to sprawa Floty? Najwyraźniej Flotę trzeba będzie przywołać do porządku.
O’Reilly uśmiechnął się i pokręcił głową. Ci Darhelowie są tak naiwni. Czemu, u diabla, tyle czasu zajęło Bane Sidhe, żeby ich podpuścić?
— To oczywiście twoje prerogatywy, Tirze, ale póki co trwają obchody zwycięstwa, a mnie na nich nie ma.
Jezuita zabębnił palcami w stół, wstał i wyszedł, aby poszukać butelki bushmillsa. Kościół na pewno nie miałby nic przeciwko jednemu wieczorowi radości.
A jutro — z powrotem do spraw wojny.
Przecież nie wszyscy zrobili sobie przerwę.
* * *
Tulo’stenaloor przedzierał się przez leśną gęstwinę, pokazując swoim oolt’os, jak wycinać ścieżkę. Sam nie wiedział, po co się trudzi; ludzie opanowali orbity i każdy statek, który próbował opuścić planetę, był niszczony. Estanaar mógł tylko uciekać i ukrywać się jak abat, a to było bardzo upokarzające.
Nagle oolt’os idący na przodzie zatrzymał się, a potem sięgnął po karabin. Przed nimi stał samotny Indowy.
— Stać — powiedział Tulo’stenaloor, machając na oolt’os, żeby opuścili broń; zieloni nigdy nie byli groźni.
Podszedł bliżej, a mały Indowy na jego widok machnął ręką.
— Ty jesteś Tulo’stenaloor, Mistrz Bitewny Pierwszego Rzędu ze Sten Po’slena’ar? — zapytał po posleeńsku.
— Tak, to ja — odparł Tulo’stenaloor. Nagle z zarośli dookoła zaczęli wyskakiwać ludzie z bronią wycelowaną w jego obstawę. — Kim jesteś?
— Jestem Indowy Aelool — odparła mała istotka i ukazała w bardzo drapieżnym uśmiechu wszystkie zęby. — Chciałbym ci złożyć propozycję nie do odrzucenia.
* * *
— Co teraz? — spytała Elgars oficera przydziałowego.
Mężczyzna był niski, otyły, łysiejący i najwyraźniej nie miał ochoty tracić czasu na żołnierzy, którzy zgubili swoje jednostki.
— Na razie przydzielę pani pojedynczą kwaterę oficerską — odparł — a obu podoficerów umieszczę w kwaterach podoficerów. Potem wyślę do administracji zapytanie, co mam z wami zrobić. Dopóki nie będziemy wiedzieli, proszę się trzymać w pobliżu.
Podał każdemu z nich kartkę papieru i wskazał drzwi.
— To było… — powiedziała Elgars, kiedy szli korytarzem. Kwatera główna korpusu Asheville sprawiała wrażenie, jakby wszyscy potracili głowy. Wraz z powrotem Floty połowa żołnierzy spodziewała się natychmiastowego przeniesienia, nagle nikt już nie wiedział, co przyniesie przyszłość, a na swój sposób było to gorsze nawet od Posleenów.
— Obcesowe — dokończył Mosovich, otwierając szarmanckim gestem drzwi. — Kiedy wykonuje się takie dorywcze roboty, człowiek przyzwyczaja się do tego, że rzadko dostaje podziękowania, a na co dzień wszyscy go ignorują. To, czy zadanie było trudne i czy dobrze się je wykonało, zwykle nikogo nie obchodzi.
— Co teraz, szefie? — spytał Mueller.
— Jeśli pani kapitan wolno sponiewierać się publicznie z dwiema łajzami z zaciągu, proponuję znaleźć jakiś bar i porządnie się spić — odparł sierżant.
— Dobry pomysł — stwierdziła Elgars, patrząc w stronę bramy. — Za mną!
I ruszyli; obaj mężczyźni z trudem dotrzymywali kapitan kroku.
— Ostatnio wydaje się pani… jakby bardziej pełna.
— Rzeczywiście czuję się pełna — odparła z uśmiechem Elgars. — Od kilku dni nie zmienia mi się osobowość, czuję się tak, jakbym po raz pierwszy, odkąd się obudziłam, była sobą.
— A wie pani, kim pani jest? — zapytał ostrożnie Mosovich.
— Aha.
— Kim?
— Annie Elgars — odparła stanowczym tonem. — Po prostu Annie.
Mosovich pokręcił głową i przez chwilę przyglądał się kobiecie, a potem westchnął, jakby właśnie dowiedział się o śmierci przyjaciela.
— Tak, pora paskudnie się spić, ma’am.
* * *
Pułkownik Garcia wysiadł z windy osobowej, kręcąc głową jak lekarz, który właśnie ma powiedzieć rodzicom, że mały Timmy nie wróci do domu.
— Niewiele możemy zrobić, pułkowniku — powiedział do Mitchella, patrząc na pozostałych. Cała załoga SheVy plus Kilzer i major Chan zebrała się, żeby usłyszeć wieści.
— Maszynownia jest zasypana granulkami — ciągnął Garcia — i jest potwornie gorąca. Do tego dochodzą uszkodzenia z bitwy. Biorąc pod uwagę, że większość SheV ma być wycofana z użycia, zdejmiemy z niej MetalStormy i wszystko, co się da uratować, rozbroimy armatę, a potem oblepimy ostrzeżeniami o promieniowaniu. Cała okolica jest tak gorąca, że i tak pewnie będzie zamknięta.
Mitchell westchnął.
— Miałem nadzieję na coś lepszego, ale… — Popatrzył na górę metalu, która przez ostatnie kilka dni była ich domem, i pokręcił głową. — Co teraz?
— Odpoczynek — zaproponował Garcia.
— Zrobi się — odparł Mitchell. Spojrzał na Indy i Chan, po czym wzruszył ramionami. — Drogie panie, przypuszczam, że w Asheville jest klub oficerski, który właśnie nas wzywa. Czy mogę postawić paniom drinka? Na pewno znajdziemy sobie jakiś transport.
— Hej, a co z nami? — spytał Pruitt, wskazując Reevesa. — Odjedzie pan sobie w kierunku zachodzącego słońca, zabierze dziewczyny i zostawi nas na środku radioaktywnej pustyni?
— Pruitt, pierwszym obowiązkiem oficera jest zadbać o swoich ludzi — odparł poważnie Mitchell, obejmując ramionami chorążego i panią major. — Ty i Reeves macie czterodniową przepustkę. Zameldujecie się w kadrach sto czterdziestej siódmej za cztery dni. Nie jeździjcie po pijanemu. To wszystko, jeśli chodzi o omówienie warunków bezpieczeństwa na przepustce. Bawcie się dobrze.
Odwrócił się i ruszył w stronę pobliskiego parku pojazdów.
— No to kicha — warknął Reeves. — Gdzie się mamy podziać, do cholery?
— Za nimi — powiedział Pruitt, widząc wchodzącą na wzgórze major LeBlanc. — I to jak najszybciej!
Kilzer zauważył ją mniej więcej w tej samej chwili i rozejrzał się w panice. Znajdowała się w połowie drogi między nim i pojazdami, a powrót do SheVy bez kombinezonu antyradiacyjnego byłby samobójstwem. Ale i tak przyszło mu to na myśl. Podejrzewał, że straci jaja, więc równie dobrze mogło się to stać na skutek stosunkowo bezbolesnego napromieniowania.
— Aaa, pan Kilzer — powiedziała major, podchodząc i biorąc się pod boki. — Poświęci mi pan chwilkę?
— Tak, proszę pani — odparł Paul.
LeBlanc spojrzała na jego dłonie odruchowo zasłaniające krocze.
— Nie zamierzam kopać pana w jaja — powiedziała, kręcąc głową, a potem, kiedy się uśmiechnął i opuścił ręce, kopnęła go.
— Och! — zawołała, kopiąc go jeszcze raz, kiedy już leżał na ziemi. — Przepraszam! Pomyliłam się! Chciałam powiedzieć „Zamierzam kopać pana w jaja!”. Nie wiem, skąd się tam wzięło to „nie”! Może to uboczny skutek napromieniowania?
— Aaa! Przepraszam! To była pomyłka!
— Tak, wiem, że pan przeprasza. — LeBlanc odsunęła się i pokręciła głową. — Niech pan wstaje, wygląda pan jak dziecko, skamląc tak i ściskając się za jaja.
— A nie kopnie mnie pani znowu? — jęknął Kilzer.
— A nie będzie pan aroganckim dupkiem?
— O cholera:
— Wstawaj, postawię ci drinka.
— Naprawdę, mnie już pani nie kopnie? — spytał Kilzer, podnosząc się z trudem na jedno kolano. — Obiecuje pani?
— Tak, chyba że znów coś spieprzysz.
— Cholera.
* * *
— Musimy przestać tak się spotykać — powiedziała cicho Wendy.
Читать дальше