Rozejrzała się po zdewastowanym krajobrazie, popatrzyła na ludzi, którzy wolno gramolili się z pojazdów, a potem pokręciła głową.
— Głupie pytanie.
— Jeśli ktoś ma działające radio, niech odezwie się do SheVy i dowie się, za ile tu będą! — wrzasnęła do rozproszonych żołnierzy. — Nie ruszymy się ani o centymetr dalej!
Uśmiechnęła się, słysząc rachityczne wiwaty, i opadła na fotel.
— Co za kurewska noc — mruknęła, wyciągając formularz zapotrzebowania na uzupełnienia. — Zastanówmy się. Potrzeba nam około stu ludzi, pełnego zapasu amunicji…
* * *
W końcu mając nawet uzupełnienia, standardowe pociski, Kosiarzy i powtarzające się jądrowe ataki, batalion O’Neala nie mógł już nic więcej zrobić.
Kiedy tylko Posleeni znaleźli przejście przez zaporę, bez chwili zwłoki zaatakowali w szaleńczej żądzy dopadnięcia znienawidzonych pancerzy. Ocalałych stu czterdziestu żołnierzy nie mogło postawić wystarczającej zapory ogniowej, by ich zatrzymać; obcy zbliżali się metr za metrem, mimo nawały pocisków.
— Pusto! — krzyknął jeden z żołnierzy, kiedy zapasy pocisków do działka grawitacyjnego zaczęły się kończyć. — Potrzebuję uzupełnień!
Jednemu po drugim żołnierzom topniała amunicja; liczniki schodziły najpierw do tysięcy, potem do setek, a potem stawały na zerze.
— Wyrwa po lewej! — zawołał Duncan, gramoląc się ze swojego okopu z opuszczonym do strzału karabinem. Grupa centaurów przebiła się do niedobitków kompanii Charlie i zaczęła atakować żołnierzy mieczami borna.
Monomolekularne ostrza nie mogły przebić jednym ciosem wykutego przez Indowy pancerza, ale pod gradem uderzeń zbroja w końcu pękała, a ukryty w jej wnętrzu człowiek kończył rozsiekany na śmierć.
Żołnierze powoli tracili nadzieję. Jeden po drugim wychodzili z okopów i wycofywali się; ci, którzy mieli jeszcze amunicję, strzelali do Posleenów, próbując utrzymać ich na odległość ramienia.
— NIE! — wrzasnął O’Neal, wyskakując ze swojej jamy. — NA NICH!
Wybiegł przed szereg swoich ludzi i wpadł między centaury, tnąc i rąbiąc własnymi ostrzami.
— Kapitanie! — zawołał żołnierz z kompanii Charlie; jego okrzyk nagle się urwał.
— Jasna cholera, szefie! — zaklął Stewart, pędząc do swojego dowódcy i strzelając seriami z karabinu. — WRACAJ!
— Nie pozwolę im zdobyć tej przełęczy! — warknął O’Neal, rąbiąc na wszystkie strony. Ale fala obcych była niepowstrzymana; nawet on w końcu to zrozumiał. Posleeni zdobyli linię umocnień i nie miał kto jej bronić. Ikony pancerzy, które zostały na swoich pozycjach, robiły się żółte, potem czerwone, a potem znikały z ekranu.
— Wycofać się! — rozkazał Mike, zerkając na odczyty. — Wycofać się do Kosiarzy!
* * *
Sunday strzelał z biodra, wyciągając jedną ręką kolejne magazynki i wciskając je w gniazdo karabinu. Ale nic nie pomagało. Ocalałe pancerze uciekały przed nacierającą falą żółtych ciał i żadna siła ognia nie mogła tego zatrzymać.
— Kosiarze, przygotować się do salwy na krótki dystans — rozkazał, kiedy Posleeni minęli linię umocnień, jeszcze do niedawna zajmowanych przez żołnierzy. Nie próbował nawet sprawdzać, kto został.
— Gdzieś trzeba umrzeć — mruknął, szczęśliwy, że miał okazję jeszcze raz widzieć Wendy. Zmienił kolejny magazynek, kiedy do okopu zsunął się Stewart, a za nim major.
— Wycofać się do Kosiarzy! — powtórzył O’Neal, odwracając się błyskawicznie i otwierając ogień.
— Amunicja! Już nie mam! — Jeden z Bandytów wpadł do okopu z zaopatrzeniem i zaczął zdzierać pokrywy ze skrzyń. — Amunicja dla Kosiarzy!
— Kosiarze, ognia! — rozkazał Tommy, kiedy front natarcia Posleenów zbliżył się na trzydzieści metrów.
Każdy z czterech Kosiarzy miał zamontowane cztery działka fleszetkowe; grad metalowych ostrzy wyorał olbrzymią wyrwę w masie obcych i na moment ją zatrzymał. Ale nacierający z tyłu popchnęli przednie szeregi wprost na nawałę ognia, której zasadniczym minusem było to, że bardzo szybko zużywała amunicję.
— Pusto! — zawołał McEvoy. — Kończy mi się amunicja!
— Mam — powiedział Bandyta, otwierając skrzynię i wysuwając ładownicę. — Idzie uzupełnienie! — oznajmił, przechylił pojemnik i wysypał jego zawartość do ładownicy.
— Uzupełnienie! — krzyknął następny Kosiarz, stawiający ścianę ognia na północy.
Ale w miarę jak Kosiarze zużywali kolejne skrzynie amunicji, masa Posleenów coraz bardziej zbliżała się do ich okopu.
— Koniec! — krzyknął McEvoy, a potem obejrzał się na stojącego za nim żołnierza. — Cześć, panie majorze.
— Bierz kamień! — warknął O’Neal, kiedy jego pusty magazynek wypadł na ziemię.
— Skrzynie są puste!
— Koniec! — zawołał Sunday, wyrzucając ostatni magazynek, i zamachnął się karabinem na pierwszego Posleena, który dotarł do okopu. Ciężka kolba roztrzaskała się od siły uderzenia, a w jego ręku pozostała jedynie irydowa lufa, którą natychmiast rozbił łeb następnego obcego.
— KURWA MAĆ! — wrzasnął O’Neal. — Nie chcę zdychać w tej śmierdzącej JAMIE!
— SKURWYSYNY! — krzyknął Sunday, widząc, jak major wspina się z powrotem na krawędź okopu, gdzie tnie i rozrywa obcych na kawałki. — Wracaj, majorze!
Tommy zabił jeszcze dwóch Posleenów, zanim pierwszy miecz trafił go w ramię. Niemal tego nie zauważył, ale potem spadł następny, i następny, i poczuł, że już nie może ciąć i tłuc na wszystkie strony naraz. Kosiarze opierali się plecami o tył okopu i walili Posleenów pięściami, Stewart i McEvoy zniknęli pod masą ciał, majora nie było widać, a…
Nagle niebo zajaśniało ogniem. W ułamku sekundy Tommy zobaczył, jak źrenice żółtych ślepiów Posleenów kurczą się do rozmiarów łebka od szpilki, a w ich tęczówkach odbija się Żarówka Boga. Padł na ziemię.
I wtedy poczuł na plecach uderzenia olbrzymiego młota, który raz za razem podrywał go w górę i ciskał nim o ziemię. Potem jakaś siła rzuciła go na ścianę okopu, boleśnie wykręcając w tył rękę. Wiedział, że jest złamana, ale konstrukcja pancerza wytrzymała. Gdyby nie to, z pewnością by zginął. Czekał i czekał, przez chwilę, przez całą wieczność, aż w końcu wszystko ucichło i mógł się rozejrzeć.
Przez jakiś czas żaden z systemów pancerza nie potrafił niczego ustalić, ale potem sensory powoli ożyły i Sunday mógł się zorientować, co się wokół niego dzieje. Pierwsza wróciła telemetria pancerzy. Nie było ich wielu. Jeden tu, jeden tam…
Tommy szukał ikony swojego dowódcy, ale nigdzie nie było jej widać.
* * *
Kiedy wystrzelony przez SheVę pocisk z antymaterią wybuchł, Mike był, w przeciwieństwie do Sundaya, poza okopem, w masie Posleenów. Po raz drugi w życiu znalazł się. na drodze jądrowej eksplozji. Tym razem przynajmniej miał chwilę, aby się przygotować, więc zamiast chwytać się ziemi, co prawdopodobnie i tak byłoby daremne, skoczył w górę i zwinął się w kłębek, zastanawiając się, gdzie wyląduje.
Fala uderzeniowa porwała go i uniosła na południe. Otarł się o coś bardzo twardego — uderzenie zabolało go, pomimo żelowej wyściółki i kompensatorów inercyjnych — ale potem było już tylko powietrze.
Sensory pancerza wciąż nie działały, ale mimo to Mike wyczuł, że fala słabnie, więc na wypadek gdyby spadał prosto w dół, przybrał pozycję spadochroniarską. Udało mu się w pewnym stopniu zapanować nad kompensatorami i wykorzystać to, żeby ustabilizować swój lot.
Читать дальше