— lak i nie. Tak, bo słyszę twe słowa i rozumiem argumenty. A nie, bo odrzucam pojęcie ducha, jako czegoś sztucznego, nie istniejącego i przeszkadzającego w logicznym myśleniu. Odłóżmy to jednak na bok. Odrzucając pojęcie podstawowe uniemożliwiłabym ci przejście do wniosków z niego wynikających, a nie chcę kończyć dyskusji już teraz.
— Odnotuję twe zastrzeżenia, może kiedy indziej spróbuję uściślić pojęcie ducha. Przyznaję, że jest trudne…
— Ani trochę. Jest błędne i nie do przyjęcia. Zakończmy jednak tę męczącą dyskusję przed zapadniąciem zmroku. Nie uznaję istnienia Efeneleiai, lecz tymczasem weźmy ją za teorię. Mów dalej. Miałyśmy przejść do drugiej zasady.
Enge wyraziła zgodę na warunki dyskusji.
— Niech tak będzie. Przyjmując istnienie Efeneleiai uznajemy, iż wszystkie zamieszkujemy miasto życia, większe od wszystkich miast Yilanè. Dostrzegasz prawdę i prostotę tego wniosku?
— Nie. Ale to twój wykład. Doprowadź go do końca.
— Teraz trzecia zasada — duch życia, Efeneleiaa, jest najwyższą eistaą miasta życia, do którego my wszystkie należymy.
Ambalasei uniosła migotki, które opadły jej na oczy zasypywane nawałą argumentów.
— Czy twoje Córy w to wierzą?
— Nie wierzą — żyją! To umożliwia życie nam wszystkim.
— No to mów dalej. Przyznajecie przynajmniej, że jesteście mieszkankami miasta, to już coś.
Enge uczyniła znaki uznające wielką inteligencję jej rozmówczyni.
— Rozpoznajesz moje argumenty, nim je jeszcze wypowiem!
— Oczywiście.
— Wysłuchaj więc czwartej zasady. Poznając Wielką Prawdę, uzyskujemy nową moc, bo znajdujemy w niej potężniejszy i wyższy ośrodek tożsamości i lojalności.
— Nic dziwnego, że nienawidzą was eistae wszystkich miast. Następna zasada.
— Piąta uczy nas, że potęga prawdy wymaga od umysłu nowego patrzenia. Umożliwia ono patrzącej widzenie tego wszystkiego, co widzi każda żywa istota, lecz także przenikanie powierzchni i dostrzeganie obecnego, choć niewidzialnego, prawdziwego porządku życia.
— Można by się z tym spierać, ale mój mózg się zmęczył. Powiedziałeś, że rozwiązanie leży w siódmej zasadzie? Czy nie można by do niej przeskoczyć?
— Wynika z szóstej.
— No to przejdźmy do niej i niech się to skończy. — Ambalasei zdrętwiał ogon i zmieniła pozycję. Enge uniosła kciuk w radości, oczy świeciły jej blaskiem dyskusji.
— W swej szóstej zasadzie Ugunenapsa uczy nas, że wszystkie żywe stworzenia łączy i podtrzymuje sieć wzajemnych zależności. Sieć będąca czymś więcej niż te stworzenia, bo wszystkie one w niej tkwią, świadomie lub nie. Sieć istniejąca od Jaja Czasu!
Ambalasei dała znak zbędności.
— Wiemy to i bez Ugunenapsy. Podałaś skrócony opis ekologii. …
— Siódma! — entuzjazm Enge był tak wielki, iż nie zauważyła nawet słów uczonej. — Znajomość i rozumienie tej Sieci oraz wierność Efeneleiai umożliwia i zmusza Córy Życia do pokoju i czci życia. W tym tkwi rozwiązanie problemu miasta.
— Na pewno, choć długo do tego dochodziłaś. Chcesz mi powiedzieć, że Córy przyjmujące argumenty i słowa Ugunenapsy będą teraz przekonane, iż by czcić życie muszą współpracować w spokoju i zgodzie?
— W to wierzymy, to wiemy — i to uczynimy! Tak jak przestrzegamy ósmej i ostatniej zasady…
— Przynajmniej jej mi oszczędź. Zostaw to na później, bym się nią cieszyła w chwili zmordowania i braku natchnienia. Wytłumacz mi lepiej, jak posłuszeństwo wobec siódmego przykaznia ocali to miasto.
— Wytłumaczę i pokażę. Zrozumiawszy wskazówki Ugunenapsy, szukałyśmy sposobów okazania, iż je wypełniamy. Wszystkie pragną teraz pracować w mieście życia i zgłaszają się na ochotnika. Najbardziej utalentowane w łowieniu ryb czy ogrodnictwie kierują innymi. Pragną twych wskazówek w sprawach, na których się nie znają, i radują się z twego bezpiecznego powrotu.
Ambalasei wyprostowała się, przeszła wzdłuż nabrzeża i z powrotem. Wieczorna bryza chłodziła powietrze, zbliżała się pora snu. Uczona zwróciła się do Enge i chwyciła jej zaciśnięte kciuki, okazując przez to, że ustaliły coś ważnego.
— Jestem bardzo rada, jak to słusznie stwierdziłaś. Jeszcze bardziej się ucieszę, gdy zobaczę ten system w działaniu. Czy Ugunenapsa w swej mądrości objawiła ci odpowiedzi na inne ważne pytania, które zadałam?
Tym razem to Enge wyraziła przeczenie i troskę.
— Gdyby tylko mogła. Radość z ocalenia miasta niknie w rozpaczy, iż dla Cór Życia nie ma ratunku. Aż po nasz kres pozostaniemy tutaj, studiując mądrość Ugunenapsy.
— Aż po kres was i wszystkiego.
— Wszystkiego — powtórzyła Enge głosem i gestami ponurymi jak sama śmierć. Wzdrygnęła się, jakby spadł na nią chłodny wiatr, wyciągnęła dłonie, pragnąc, by zamiast ciemnej zieleni rozpaczy lśniły różową barwą nadziei. — Mimo to nie przestanę szukać rozwiązania. Musi być jakieś, nie potrafię go tylko rozpoznać. Jak myślisz, wielka Ambalasei, czy jest z tego wyjście?
Ambalasei nie odpowiedziała. Tak było najlepiej. Odwróciła się i patrzyła na wodę i niebo. Gasnące światło przypominało jej o śmierci.
Vaintè nigdy o niej nie myślała. Ani o życiu. Po prostu istniała. Gdy zgłodniała, łapała ryby, gdy czuła pragnienie, piła ze źródła. Takie bezmyślne, puste życie bardzo jej teraz odpowiadało. Jeśli czasem myślała o dawnych wydarzeniach, wspomnienia te niepokoiły ją, uwierały, powodowały zaciskanie zębów z silnych emocji. Nie lubiła tego.
Lepiej nie zaprzątać sobie głowy takimi drażniącymi sprawami, a najlepiej nie myśleć w ogóle.
Fanasso to tundri hugalatta, ensi to tharmanni — foa er suas tharm, so et hola likz modlą.
Wpatruj się w las, a nie w gwiazdy, bo dostrzeżesz tam swój tharm.
POWIEDZENIE TANU
Kerrick nakazał postój, gdy wśród drzew nasilił się upał.
— Za wcześnie na odpoczynek. — Harl nie próbował skrywać niezadowolenia z tej decyzji. Było to jego szasnaste lato i bardziej przypominał łowcę niż chłopca.
— Może dla ciebie, lecz wszyscy inni przeczekają tu największy upał, pójdziemy dalej, gdy tylko zelżeje. Jeśli silny łowca nie chce odpoczywać, niech zbada czekający nas szlak. Może jego włócznia trafi na świeże mięso.
Harl chętnie porzucił drągi włóków i wyprostował zmęczone plecy. Gdy brał włócznię, powstrzymywał go Kerrick.
— Zabierz też śmiercio-kij.
— Nie nadaje się do polowania.
— Jest dobry do zabijania murgu. Bierz. Harl ruszył cicho naprzód, a Kerrick podszedł do siedzącej pod drzewem zmęczonej Armun.
— Powinienem był zatrzymać się wcześniej.
— Nie, tak jest lepiej. W drodze wrócą mi siły. — Niosąca dziecko Darras podała je matce. Armun przystawiła niemowlę do piersi, przysłoniętej w tym upale jedynie lekką skórą. Arnwheetowi to wszystko się nie podobało, czuł się zaniedbywany i pociągnął Kerricka za rękę.
— Chcę iść z Harlem. Moja włócznia chce się napić krwi zwierzyny.
— Wielkie słowa jak na chłopca — uśmiechnął się Kerrick. — Za dużo słuchasz opowieści Ortnara o polowaniach. — Rozejrzał się wokół, przepatrując las i przebyła drogę. Była pusta. Kulawy łowca posuwa się bardzo powoli i dołączy do nich później. Czeka ich długi marsz. Kerrick wziął od Darras wędzone mięso, usiadł obok niej i zaczął jeść. Z drugiej strony przysiadł Arnwheet, który na widok jedzenia zapomniał o łowach. Już kończyli posiłek, gdy wśród drzew coś się poruszyło. Arnwheet roześmiał się na widok chwytającego za hèsotsan Kerricka.
Читать дальше