Gdy uruketo wpływało do portu Ikhalmenetsu, Vaintè stała na wierzchołku płetwy obok dowódczym. Ogromne stworzenie z ociężałym wdziękiem mijało szereg innych uruketo, kierując się do swego miejsca przy nabrzeżu. Enteesenaty rzucały się naprzód w wirach piany, niecierpliwie oczekując nagrody. Niewielka fala zalała drewniane nabrzeże, przetoczyła się przez grzbiet uruketo, które zostało przyciągnięte i przymocowane. Vaintè spojrzała w dół i rzuciła stojącej w dole uruketo załogantce:
— Pożądana obecność wysokiej-pozycji Akotolp.
Rozejrzała się po opustoszałym porcie i skryła swe niezadowolenie w nieruchomym oczekiwaniu na uczoną. Eistaa wiedziała o powrocie Vaintè, o jej obecności na pokładzie uruketo. Nikt jednak nie czekał na nabrzeżu, nie witała jej żadna Yilanè o wysokiej pozycji. Jeśli to nie obraza, to niewątpliwie ostrzeżenie. Vaintè go nie potrzebowała. Lanefenuu nie kryła swych poglądów na metody prowadzenia walki z ustuozu. Z dołu rozległo się sapanie Akotolp.
— Co za wspinaczka — skarżyła się gruba uczona. — Podróż w uruketo to niewygoda.
— Pójdziesz ze mną do eistai?
— Chętnie, silna Vaintè. Będę służyć ci wszelką pomocą i wsparciem. — Zwróciła jedno oko na dowodzącą, sprawdziła, że odwrócona plecami nadzoruje przybijanie i dodała: — Niech wzmocni cię świadomość, że postępowałaś jedynie zgodnie z rozkazami. Nigdy nie potępiano fargi czy Yilanè za wypełnianie rozkazów.
Vaintè wyraziła wdzięczność-za-zrozumienie i dodała:
— Gdyby to było takie proste, dobra Akotolp. Dowodziłam jednak i muszę ponosić odpowiedzialność za wszelkie porażki. Chodź.
Po wejściu do ambesed przekonały się, że jednak są oczekiwane. Eistaa była tam, siedziała na swym miejscu chwały, z tyłu otaczały ją doradczynie, ale poza nimi cała wielka przestrzeń ziała pustką, piaszczysta podłoga była gładka i pokryta wzorami. Podchodząc do Lanefenuu pozostawiły za sobą podwójne ślady stóp. Eistaa siedziała prosto i nieruchomo. Dopiero gdy stanęły przed nią, wyraziły lojalność i uwagę, obdarzyła Vaintè zimnym wzrokiem.
— Doszło do porażki i śmierci, Vaintè, porażki i śmierci. Vaintè przed odpowiedzią ustawiła kończyny w geście szacunku do władzy.
— Śmierci, zgoda, Eistao. Zmarły dobre Yilanè. Nie było jednak porażki. Natarcie trwa.
Lanefenuu od razu się zdenerwowała.
— Czyż zniszczenie całej armii nie jest dla ciebie porażką?
— Nie jest. Na tym świecie zjadamy lub jesteśmy zjadane, sama wiesz o tym najlepiej z wszystkich Yilanè. Byłyśmy gryzione przez ustuzou, lecz przeżyłyśmy, by połknąć je żywcem. Mówiłam ci, że to niebezpieczny przeciwnik, nigdy nie obiecywałam, że obejdzie się bez strat.
— Rzeczywiście, mówiłaś. Zaniedbałaś jednak podać mi liczbę zwłok Yilanè, ilość padłych tarakastów i uruktopów. Jestem bardzo niezadowolona, Vaintè.
— Korzę się przed twą naganą, silna Lanefenuu. Masz całkowitą rację. Zaniedbałam podać ci liczbę tych, które zginą. Podam ci ją teraz, Eistao.
Vaintè rozłożyła szeroko ręce w geście obejmującym wszystko, wypowiadając jednocześnie nazwę wielkiego miasta.
— Ikhalmenets zginie, wszystkie zginiemy, to będzie miasto śmierci. Jesteście skazane.
Doradczynie Lanefenuu jęknęły, przerażone tymi słowami patrzyły w ślad za palcem Vaintè na wielką górę, wygasły wulkan górujący nad wyspą, widziały wbrew chęci lśniący na niej śnieg.
— Nadchodzi zima, Eistao, zima bez końca. Co roku śnieg sięga niżej. Już niedługo dojdzie do miasta i nigdy nie stopnieje. Wszystkie, które tu pozostaną — zginą.
— Mówisz o nie swoich sprawach — krzyknęła Lanefenuu zrywając się z objawami wielkiego gniewu.
— Mówię tylko prawdę, wielka Lanefenuu, Eistao Ikhalmenetsu, przywódczyni jego Yilanè. Nadciąga śmierć. Ikhalmenets musi przenieść się na ląd Gendasi* przed tą katastrofą. Moje wysiłki mają jedynie na celu ocalenie miasta. Jak ty boleję nad śmiercią naszych sióstr i naszych zwierząt. Ktoś jednak musi zginąć, by żyły pozostałe:
— Dlaczego? Mamy Alpèasak. Według twych raportów rośnie dobrze i wkrótce Ikhalmenets będzie mógł się do niego przenieść. Jeśli tak jest, czy konieczne były te wszystkie śmierci?
— Konieczne jest zniszczenie ustuzou. To zagrożenie musi być ostatecznie zlikwidowane. Póki żyją, grozi nam niebezpieczeństwo. Pamiętaj, że kiedyś zniszczyły i zajęły Alpèasak. Nie może się to więcej powtórzyć.
Gniew nadal ogarniał Lanefenuu, lecz mimo to starannie rozważała słowa Vaintè. Chwilę milczenia wykorzystała Akotolp.
— Wielka Lanefenuu, Eistao morzem-otoczonego Ikhalmenetsu, czy mogę powiedzieć ci, co zostało osiągnięte, a co należy jeszcze wykonać, by przenieść Ikhalmenets do Entoban*?
Ta uwaga rozgniewała Lanefenuu, lecz powściągnęła swą reakcję, bo zrozumiała, iż złością tu nic nie osiągnie. Vaintè nie drżała przed nią ze strachu jak inne, podobnie też ta gruba uczona. Usiadła i kazała Akotolp mówić.
— Zwierzęta dysponują wieloma sposobami ataku, od choroby po zabijanie. Po każdym zarażeniu dobra uczona określa przyczynę i znajduje lekarstwo. Powtórny atak nie przynosi już powodzenia. Ustuzou spaliły nasze miasto, lecz teraz wiemy jak wznosić miasta, których nie da się spalić. Ustuzou napadły nas w nocy pod osłoną ciemności. Teraz rozpraszają je silne światła, napastników zabijają strzałki i pnącza.
Lanefenuu odrzuciła pogardliwym ruchem informacje o dawnych sukcesach.
— Nie lekcja historii jest mi potrzebna, ale zwycięstwo.
— Będziesz je miała, Eistao, bo jest nieuniknione. Atak i ucieczka, cios i wycofanie się, tak postępują zwierzęcy ustuzou. Powolny postęp, zapewnione powodzenie są sposobami Yilanè.
— Zbyt powolny!
— Dostatecznie szybki, aby dać zwycięstwo.
— W śmierci mych Yilanè nie dostrzegam zapowiedzi zwycięstwa.
— Uczymy się. Nie dopuścimy więcej do porażki.
— Czego się nauczyłyście? Wiem tylko, że zginęły, co do jednej, za zaporą nie do przebycia.
Akotolp wyraziła potwierdzenie, ale z dodatkiem siły-rozumu.
— Głupie fargi mogą uciekać w panice, krzycząc o niewidzialnych ustuzou. To gadanie z niewiedzy. Nauka nie zna tajemnic, których nie można by rozwikłać poprzez pracowitość i pilność. Co potrafią ustuzou, jestem w stanie zgłębić. Dokonałam badań, potem przy pomocy zwierząt o dobrym węchu tropiłam ustuzou. Wykryłam, jak dostały się do taboru, znalazłam drogę, którą go opuściły.
Eistaa była zaciekawiona, słuchała uważnie, zapominając na chwilę o gniewie. Vaintè widziała, co robi Akotolp, i była jej wdzięczna.
— Wykryłaś, jak nadeszły i jak wyszły — powiedziała Lanefenuu. — Ale czy wiesz też, jak zaatakowały i zabijały?
— Oczywiście, Eistao, bo bestialskie ustuzou muszą zawsze przegrać w starciu z nauką Yilanè. Ustuzou zauważyły, że nasze siły obozują zawsze w tym samym miejscu. Dlatego przed przybyciem oddziału zagrzebały się w ziemi niby zwierzęta, jakimi zresztą są, i leżały w ukryciu. Jakie to proste. Nie przyszły do nas — lecz my do nich. Wylazły w mroku nocy i zabijały.
Lanefenuu była zdumiona.
— Tak zrobiły? Mają tyle rozumu? To proste — ale niebezpieczne.
— Mają zwierzęcy spryt, którego nie wolno nam nigdy nie doceniać. Teraz ten rodzaj ataku już się nie powiedzie. Nasze oddziały zatrzymywać się będą na noc w różnych miejscach. Zabiorą z sobą zwierzęta tropiące i znajdujące ukrytych wrogów, zamaskowane wejścia i nory.
Lanefenuu, słuchając, zapomniała o swym gniewie, Vaintè wykorzystała jej lepszy nastrój.
Читать дальше