Nie, to nie było dziecko. Urósł szybko, a puszek dookoła jego policzków i brody wskazywał na zbliżający się wiek młodzieńczy. Był chudy, wygłodzony, jego obnażone żebra wystawały. Moje też. Moje ciało, niezdecydowane, którego z nas zachować, złupiło mój organizm, aby dać siłę tamtemu. Teraz walczyło o równowagę.
Nie chciałem równowagi.
Wspomniałem potwornego rada, którego widziałem w laboratorium, gdy kuśtykał do koryta, i wyobraziłem sobie, że ja tam przebywam, gotowy do żniw. Ale ja wyprodukowałem nie tylko głowę, ale całe ciało. A gdy byłbym gotów do zbiorów i rozłączyliby ciała, to które byłoby mną? Które by wysłali?
W tej chwili nie miałem wątpliwości, który z nas był oryginalnym Lanikiem Muellerem. Miałem piersi. Z ramienia wyrastała mi malutka ręka, już z palcami, które chwytały i zginały się. Nie urosła ani trochę od czasu, gdy uciekłem z więzienia Nkumai. Z goryczą pogratulowałem swemu ciału, że posiada wyraźne priorytety. Zaleczyło mą ranę w trzewiach, zanim zatroszczyło się o dodatkowe ramię. Dobra robota.
Czy „nowy ja” był żywy? Ludzki? Inteligentny? Nie zadawałem tych pytań. Wiedziałem tylko, że nie będę żył z dwojgiem mnie.
Byłem nagi. Nie miałem noża. Połączeni zostaliśmy tylko cienką fałdą tkanki, pełną tętnic, które utrzymywały go przy życiu w czasie tej ciąży.
Nie „go”, ale „to”. Które utrzymywały „to” przy życiu. Jeżeli pozwolę, by to stworzenie stało się w moim mózgu kimś, wkrótce będę myślał o nim jako o mnie. W obecnej sytuacji z trudem udawało mi się myśleć „ja” o sobie.
Jego włosy rosły tak jak moje, te same loki i fale, rozwichrzone i splątane. Ciągnąłem stworzenie za włosy, próbowałem je odepchnąć. Oczywiście nie mogło odejść. Ale również nie mogło zostać. To ja, dokładnie ja, taki, jaki byłem zaledwie parę miesięcy temu, zanim moje ciało zmieniło się, dając miejsce kobiecie, której nie powinno tam być, a wszyscy utrzymywali, że ta kobieta to ja.
Operacja rozdzielenia nas bez pomocy narzędzi była brudna i bolesna. Stworzenie obudziło się, gdy rąbałem nasze złącze zaostrzonym kamieniem. Płakało, próbowało słabo mnie powstrzymać. Ale nie odzywałem się.
Obydwaj krwawiliśmy, kiedy skóra pękła, kiedy nas rozrywałem, kiedy kamieniem uwalniałem się od brzemienia: znoszenia samego siebie.
W końcu rozdzieliliśmy się. Byłem wyczerpany aktem stworzenia, ale z całej siły, jaka mi jeszcze pozostała, waliłem kamieniem w jego głowę, raz za razem. Przestało płakać, a z jego popękanej czaszki zaczął wyciekać mózg. Wyczerpany szlochałem, widząc, jak umieram. Rzuciłem kamień i uciekłem w las.
Jadłem to, co znalazłem, starając się nabrać sił. Nie zauważałem żadnych oznak pościgu — moi prześladowcy musieli zrezygnować już dawno temu. Ale to nie pomagało mi w ucieczce. Jeśliby mnie znów odnaleźli, los mój rozstrzygnąłby się szybko. Z miejsca, w którym się właśnie znajdowałem, wszystkie kierunki prowadziły w głąb terytorium Nkumai — wszystkie prócz jednego. Z położenia słońca wyznaczyłem z grubsza północny zachód i w tę stronę podążyłem.
Podróż była ciężka, gdyż miałem mało siły, ale przynajmniej zachowywałem przytomność. Podzieliłem swoją marszrutę na łatwe etapy, każdego dnia zbliżając się trochę do celu. Idąc za strumieniem, doszedłem do rzeki, a wzdłuż rzeki, w końcu, do morza.
Miasto Nkumai znajdowało się przy ujściu rzeki, ale było położone na drzewach, wyjąwszy kilka budynków przy prymitywnej przystani. Uświadomiłem sobie, że Nkumai nie byli ludźmi morza. Nie zaadaptowali się tak jak my w Mueller. Wspomniałem ogromną flotę, wypływającą z Mueller na Rękaw, niosącą tysiące żołnierzy, którzy podbili Huntington w czasie krótszym niż miesiąc. Z Nkumai nie odpłyną żadne statki.
Jednak statki z innych krajów mogą tu przybyć. Taki statek był moją jedyną nadzieją wydostania się z Nkumai i przekazania Ojcu wiadomości o tym, co Nkumai sprzedawali swemu Ambasadorowi.
Poczekałem do wieczora, a potem przeszedłem pod miastem Nkumai do morza. Trzymałem się granicy lasu i od przystani odszedłem kilka kilometrów wybrzeżem. Mogłem stamtąd wypatrywać statku i jeśli wciąż pływałem tak dobrze jak niegdyś, bez trudu dostać się na pokład.
Usnąłem, bezpieczny w swej kryjówce.
Obudziłem się w południe. Byłem zlany potem i dyszałem. Śniłem, że ja — ale to nie byłem ja sam, to byłem ja — dziecko, które zabiłem w lesie — śniłem, że przyszedłem siebie zabić. Obudziłem się, gdy błysnęły noże, kiedy obydwaj — ja i moje lustrzane odbicie — dźgnęliśmy głęboko i przebiliśmy sobie wzajemnie serca.
Mętnie pamiętam, że zbudził mnie krzyk i zastanawiałem się, czy to ja wołałem we śnie. Ale gdy wypełzłem z kryjówki i spojrzałem ku morzu, zobaczyłem, że blisko wybrzeża przepływa statek. Krzyczeli mężczyźni, którzy zwijali żagle.
Statek zawinął do portu i stał tam dwa dni. W tym czasie układałem plany, jak mógłbym przyciągnąć uwagę żeglarzy tak, by jednocześnie nie zaalarmować Nkumai w mieście.
Znalazłem przegniłą gałąź i wypróbowałem ją na wodzie. Pływała. Zbyt słaby, żeby przepłynąć całą odległość, mogłem trzymać się gałęzi. Na obnażonej skórze czułem chłód wody, ale kiedy zobaczyłem, jak statek odbija od przystani i skręca na północny wschód, w moim kierunku, rzuciłem się w wodę. Potem, leżąc na kłodzie, jak gdybym nie mógł się bez niej obyć, powiosłowałem niezgrabnie rękami przez spienione bałwany przyboju na łagodne fale spokojnego morza.
Ktoś na statku zawołał:
— Człowiek za burtą! Człowiek!
Podniosłem rękę i pomachałem.
Dosyć szybko wyłowiono mnie z wody i posadzono drżącego pod kocem w małej łodzi zmierzającej ku statkowi.
— Dziękuję — powiedziałem.
Jeden z wioślarzy uśmiechnął się. Nie był to uśmiech szczególnie uprzejmy. Sternik zaś rzekł.
— Doskonale. Bierzemy cię do kapitana.
— Z jakiego jesteście narodu?
Miałem wrażenie, że nie bardzo chcą odpowiadać. Zastanawiałem się, czy mnie zrozumieli.
— Z jakiej Rodziny? Z jakiej Rodziny pochodzicie?
— Singer — niechętnie odpowiedział sternik.
Wyspiarze z wielkiej Zatoki Północnej, którzy prowadzili zaborczą wojnę w Wing, kiedy ja opuszczałem Mueller. Poseł z Wankieru poprosił mego Ojca o żołnierzy, wiedząc, że jego naród jest następny w kolejce, ale prócz wyrazów współczucia, niewiele otrzymał. Dobrze, że przynajmniej ci żeglarze nie byli Nkumai i mieli dosyć ludzkich uczuć, by wyciągnąć mnie z wody. Mogłem przeżyć.
Kapitan wyglądał trochę sympatyczniej od swojej załogi i kiedy wzięto mnie na pokład, wypytywał mnie przez chwilę.
— Naród? — zapytał.
— Allison — odpowiedziałem, ponieważ pomyślałem, że będzie ostrożniej nie wyjawiać prawdy. — Właśnie uciekłem z obozu więziennego Nkumai.
Skinął głową w zamyśleniu, potem zrobił ruch ręką. Przybiegło kilku żeglarzy i zdarli ze mnie koc.
— Boże — rzekł kapitan — co te sukinsyny wyprawiają z więźniami?
Nie odpowiedziałem. Niech sobie myśli, co chce, myślałem buntowniczo. Ale bałem się.
— Co to? Kobieta czy mężczyzna? Które jest prawdziwe?
— Teraz jestem tym i tym — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Potrząsnął głową.
— Niemożliwe — mruknął. — Bardzo to komplikuje sprawy. Skąd mam wiedzieć, jaką ci wyznaczyć cenę?
Wyznaczyć mi cenę? I wtedy przypomniałem sobie jeszcze coś, o czym mówił poseł z Wankieru. Że Singerowie prowadzą kwitnący handel. Żywym towarem.
Читать дальше