— Rozumiem — przerwała Mary. — Na jakiej wysokości trzeba przeprowadzać pomiary?
— Myślę, że wystarczy nawet 8—10 km nad powierzchnią. Trzeba sprowadzić Bolid na ciasną orbitę… Program pomiarów liczby cząstek i odpowiednie przyrządy istnieją…
— Wład, co o tym sądzisz? — Mary zwróciła się do fizyka.
— Dean jest optymistą. Ale myślę, że trzeba spróbować. Jest jakaś szansa. Można wybrać taki tor, aby Bolid przebiegł kilkakrotnie nad okolicami bazy i płaskowyżem K-14…
— Czy jesteś w stanie jednocześnie realizować program analiz porównawczych?
— Ustawię na orbicie stacjonarnej dodatkowe obserwatoria automatyczne.
— To się śpiesz!
Twarz Kaliny znów zniknęła z ekranu. Mary, Dean i Daisy przeszli na taras bazy przykryty przezroczystą kopułą. Nad nimi, na ciemnym niebie, wśród setek gwiazd, błyskała rytmicznie czerwonym światłem maleńka iskierka Bolidu. Stali zapatrzeni w ten rubinowy punkcik czekając chwili, gdy rozjarzy się jaskrawym, błękitnym blaskiem i pocznie wędrować po nieboskłonie.
Zoe stanęła na krawędzi owalnego otworu. Spojrzała w dół. Tuż pod jej stopami ziało pustką wyiskrzone gwiazdami niebo. Jego czasza, niczym gigantyczna karuzela, obracała się szybkim ruchem wokół osi wirowania Bolidu. Zoe zawahała się. Może jednak powinna była napisać kartkę do Włada? Powrót oznaczałby jednak konieczność ponownych obliczeń…
Nie! Niech się trochę o nią pomartwi. Zawiadomi go dopiero po lądowaniu przez radiG.
Jeszcze raz sprawdzua, czy przypięty z przodu do pasa dodatkowy silnik nie będzie jej utrudniał ruchów, i spojrzała na chronometr umieszczony we wnętrzu kołnierza, obok wskaźników przyśpieszenia i zużycia materii odrzutowa
Powinna wystartować za dwie minuty.
Odepchnęła się lekko od poręczy i ciało jej popłynęło w przestrzeń.
Spojrzała za siebie. Jarząca się czerwonym, pulsującym światłem kula Bolidu oddalała się wolno.
Zoe zacisnęła diuń na manetce sterowniczej. Karuzela niebieska przestała się obracać. Układ stabilizujący działał bez zarzutu.
Spojrzała na chronometr. Nie miała ani cuw'ili do stracenia. Wielka tarcza Nokty zakryła już sobą Procjona, widocznego w konstelacji Bliźniąt, Na północ od planety świeciły Kastor i Polluks.
Dziewczyna zaczęła teraz manewrować dźwignią orientacji przestrzennej. W wizjerze, umieszczonym w hełmie na wysokości brwi, przesuwały się gwiazdy i konstelacje: Orzeł, Herkules, wreszcie Wolarz.
Ustawiwszy swe ciało w takim położeniu, iż w wizjerze ukazała się niewielka gwiazda w okolicy Arktura, Zoe przesunęła dłoń na dźwignię przyspieszeń i spojrzała na chronometr.
Z determinacją nacisnęła dźwignię.
Przytłumiony szum przerwał ciszę. Ciało Zoe nabrało gwałtownie wagi.
Kula Bolidu zaczęła się szybko oddalać. Zoe nie miała jednak w tej chwili czasu na obserwację otoczenia. Z napięciem śledziła przeskakujące cyfry w okienkach chronometru.
W dwudziestej piątej sekundzie wyłączyła silnik. Wskazówka przyśpiesze-niomierza przesunęła się z powrotem z 2 G na 0. Wróciła nieważkość ciała.
Zoe spojrzała na licznik mierzący zużycie masy odrzutowej. Straciła na start blisko 6 kilogramów materiału pędnego. Jak dotąd, wszystko przebiegało zgodnie z planem: zredukowała swą prędkość po orbicie Bolidu do około 200 m/s i teraz rozpoczęło się spadanie pod wpływem siły przyciągania planety.
Wiedziała, że w pierwszych godzinach spadanie to będzie bardzo powolne. Czy Wład nie zauważy za wcześnie jej ucieczki? Może zażądać, aby wróciła na Bolid. Przecież jeszcze nie jest za późno…
Spojrzała w kierunku Bolidu. Jego pulsująca czerwonym światłem kula o trzydziestometrowej średnicy malała szybko, oddalając się z prędkością ponad 500 m/s.
Zaczęła obliczać w pamięci, ale jakoś nie mogła skupić uwagi. W każdym razie jeszcze przez ponad trzy godziny powrót na Bolid wymagać będzie mniej energii, niż zużyje jej hamowanie w czasie lądowania.
Ogromna kula planety nie zwiększała jednak dostrzegalnie swych rozmiarów, choć już pół godziny minęło od momentu startu. Zoe odwróciła głowę ku Bolidowi. Był tylko jedną z tysięcy gwiazd, które otaczały ją wokół, zda się nieruchomo zawieszoną w przestrzeni.
Po raz pierwszy od opuszczenia statku ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie osamotnienia. Jakże pragnęła przyspieszyć ten wlokący się lot! Choćby o kilkadziesiąt metrów na sekundę!..
Znów zaczęła snuć w pamięci obliczenia. Niby tylko dla zabicia czasu.
O^yby tak poświęcić jeden kilogram paliwa?… Dla bezpieczeństwa może przecież wy redukować tę prędkość w drugiej połowie drogi.
Nie mogła oprzeć się pokusie.
Ustawiwszy swe ciało tak, iż w wizjerze widziała wyniosły szczyt położony kilkadziesiąt kilometrów na wschód od centrum tarczy planety, nacisnęła dźwignię przyspieszeń. Z przezroczystej rury wyskoczył na cztery i pół sekundy snop materii odrzutowej, a przez skafander przes/edt wibrujący dźwięk.
I znów zapanowała dzy/orsiĘCa w uszach cisza. Ale wraz z nią pojawił się niepokój, czy zwiększenie prędkości nie spowoduje zbyt dużej zmiany toru lotu.
Nie pozostawało jednak nic innego, jak czekać. Błąd mógł się ujawnić dopiero w drugiej połowie drogi.
Pod koniec trzeciej godziny spadania Zoe zmniejszyła swą prędkość o 80 m/s z drobną poprawką kierunku. Nie miała jednak pewności, czy ta poprawka nie pogłębi poprzedniego błędu.
W tej chwili widniała pod nią, w centrum tarczy planety, zupełnie inna okolica. Toteż raz po raz spoglądała z niepokojem w kierunku bazy, położonej obecnie daleko na wschód. Pamiętała z wykresu, że tak mniej więcej przebiegać będzie lot i dopiero w ostatnich trzydziestu paru minutach ciało jej „dogoni” miejsce wyznaczone na lądowanie. Nie umiała jednak ocenić, czy jej obecne położenie odpowiada planowi.
A jeśli wyląduje daleko od bazy, w terenie, gdzie spadnie kolejna seria pocisków? Nie chciała o tym myśleć.
Nie panując nad nerwami zwiększyła prędkość w kierunku na wschód, aby jak najszybciej znaleźć się wśród kolegów.
Rozmiary Nokty rosły teraz z każdą minutą. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, najdalej za kwadrans należało rozpocząć hamowanie. Zoe nastawiła wizjer na dwa nieduże kratery. Zgodnie z poczynionymi jeszcze w Bolidzie obliczeniami, kratery te miały służyć do pomiaru odległości dla wyznaczenia momentu rozpoczęcia hamowania, gdyż aparaty plecowe nie miały radarowego dalmierza. Z chwilą, gdy odstęp między kraterami zrówna się ze średnicą wizjera, należało włączyć silnik.
Tymczasem położenie zmieniało się z błyskawiczną szybkością. Zoe patrzyła, jak baza zaczyna zbliżać się ku niej. Jest coraz bliżej… bliżej… Wreszcie niemal wprost nad nią…
Już niedługo… Już niedługo…
W tej chwili skonstatowała ze zgrozą, że pęd znosi ją na wschód.
Ale czy wolno już hamować? Czy starczy materii odrzutowej?
Zdecydowała się jednak na hamowanie. Wskazówka przyśpieszeniomierza przesunęła się na l, potem na 2 G i nagle… przeskoczyła gwałtownie na zero. Cała materia odrzutowa pierwszego silnika już się zużyła. Teraz trzeba było szybko odrzucić ten aparat i założyć drugi.
Opanowując całym wysiłkiem woli nerwowe drżenie rąk, Zoe odpięła pasy i pozbyła się balastu. Teraz należało odczepić przytroczony do pasa drugi silnik i umieścić go na plecach. Nie było to zadanie łatwe w warunkach nieważkości. Należało unikać gwałtownych ruchów i nie wypuszczać z rąk aparatu, gdyż można go było już nie dosięgnąć.
Читать дальше