Najbujniejszymi biocenozami były puszcze, zawierające również liczne skupiska Temidów. Umiejscowienie ich na mapie wraz z dość dokładnym określeniem panującego klimatu ułatwia nabranie właściwego wyobrażenia o naturalnych wymaganiach gospodarzy globu. Wtedy okazało się — a była to duża niespodzianka — że na obszarach, jakie zamieszkiwali, temperatura spadała najwyżej do 13 °C, zresztą rzadko, tylko podczas zimnych burz gnanych od strony lodowców. Zazwyczaj było dwadzieścia parę stopni, przy umiarkowanej wilgotności powietrza. Prawdą jest, że Temidzi nie objęli swym zasięgiem dalej wysuniętych tropików, zasiedlonych przez typowe gatunki ciepłolubne. Potwierdzało to wszakże ówczesne wąskie przystosowanie ich organizmów do ciepłoty otoczenia: wtedy nie znieśliby ani przymrozków, ani dokuczliwych upałów. Ku środkowi półkuli oświetlonej skwar szybko wzrastał, a siedliska życia stawały się coraz suchsze. Przeważały pustynie, w miarę zbliżania się do bieguna ciepła już zupełnie jałowe. Na tym obszarze jedynie kilka odosobnionych górskich masywów było ostoją rozmaitych reliktów fauny i flory, ze względu na korzystny strefowy rozkład temperatur.
Proxima jest dziś gwiazdą zmienną nieregularną. Prócz niewielkich wahań blasku, czasami podlega krótkotrwałemu rozbłyskowi o znacznym natężeniu. Taką stała się niedawno w skali kosmicznej, 750 000 lat temu.
Z pewnością wywarło to jakiś wpływ na przebieg ewolucji temiańskiego życia, lecz nie przyniosło generalnych zagrożeń. Dopiero później, przed osiemnastu tysiącami lat pojawiły się bardziej wyraźne symptomy jej starzenia się, pod względem skali zmian klimatycznych Temy porównywalne z naszą epoką lodowcową.
Badania, które są w toku, pozwolą ustalić, czy było to nagłe ochłodzenie, utrzymujące się równomiernie przez dalsze sto sześćdziesiąt wieków, czy — jak na Ziemi, lecz w tempie przyspieszonym — nawroty zimna przedzielone cieplejszymi interglacjałami. W każdym razie wtedy pas lodowców wokół terminatora znacznie się poszerzył, a strefa życia przesunęła ku środkowi półkuli dziennej. W migracjach tych wzięli udział również Temidzi, raczej uchodząc przed chłodem niż przeciwstawiając się mu w dawnych siedliskach. Mieszkali wtedy na otwartej przestrzeni, nie wykorzystując jaskiń. Ast i Ingrid są w trakcie nanoszenia szlaków tych wędrówek na sporządzane mapy wahań klimatycznych w ubiegłych dwudziestu tysiącach lat.
Biologicznej przeszłości Temidów nie znamy w stopniu porównywalnym z antropogenezą nie tylko dlatego, że nie starczyło czasu na badania. Gospodarze globu są pod niektórymi względami na szczeblu pitekantropa, pod innym — nawet australopiteka. Badania utrudnione są również przez to, że bliscy krewni Temidów wymarli. Początkowo sądziliśmy, że zostali wytępieni przez twórców „Miast” sprzed dwudziestu siedmiu wieków. Jednak wykopaliska tego nie potwierdzają. Najmłodsze boczne gałęzie rodowodu tuziemców — odpowiednik szympansa w stosunku do nas — pochodzą sprzed dwudziestu tysięcy lat. Były to osobniki nadrzewne, znacznie lżejsze i zwinniejsze. Chyba przepadły wraz z zagładą rodzimych puszcz przy pierwszym natarciu zimna. Także populacja gospodarzy przerzedziła się wtedy, ale widocznie część z nich w porę zrozumiała niebezpieczeństwo i uszła w cieplejsze regiony.
Należy przyjąć, że przez ostatnie sto milionów lat strefa życia zaczynała się mniej więcej tysiąc kilometrów od terminatora, po 'stronie półkuli wiecznego dnia, osiągając optimum gdzieś w piątej lub czwartej części trasy do punktu podsłonecznego. Chyba tylko pewien obszar wokół niego był jałową, spieczoną skwarem pustynią — może z wyjątkiem wyniosłych gór o niższych temperaturach. Tak więc co najmniej połowa półkuli oświetlonej była siedliskiem życia. Flora przywykła więc nie tylko do nieprzerwanego, lecz także ostrego oświetlenia.
Jakże bardzo odbiega to od obrazu dzisiejszej Temy! Zmiana nastąpiła całkiem raptownie dwa tysiące lat temu. Z punktu widzenia ogólnych praw biologii — zapewne wszędzie jednakowych! — jest nader mało prawdopodobne, by jakikolwiek gatunek rośliny wyższej wytrzymał taką katastrofę gruntownie modyfikując swe potrzeby życiowe. Niezwykle trudno było pojąć przystosowanie się biosfery do nagłego obniżenia średnich temperatur o kilkadziesiąt stopni, kiedy glob zmienił orbitę. Między innymi wysuwałem wówczas przypuszczenie, że fauna i flora były tu niegdyś znacznie bardziej zróżnicowane od ziemskich, a my zastaliśmy już tylko żałosne ich szczątki w postaci form najbardziej zimnolubnych.
Może długo obracalibyśmy się w kręgu słabo albo wcale nie umotywowanych hipotez, podejmowanych bardziej z rozpaczy niż z przekonania — gdyby nagle nie wybuchła zaraza porostów, która przysporzyła nam tylu zmartwień. Niespodziewane, natychmiastowe ustąpienie jej bez żadnych starań z naszej strony było tym „cudem”, który kazał poszukiwać aktualnej ingerencji Rozumu w przyrodę Temy.
W tym czasie już wiedzieliśmy, iż podobne działania były dokonywane w przeszłości, przynajmniej w stosunku do flory. Na podstawie badań paleobota-nicznych można było dowieść, że przed zmianą orbity Temy przeważała tu zielona barwa listowia. Poniebieszczenie w bardzo krótkim czasie, obejmujące całą roślinność, wprawdzie znakomicie pasowało do oziębienia klimatu, lecz nie dało się wytłumaczyć naturalnymi mechanizmami ewolucji.
Pokrótce przypomnę tę już bardzo znaną historię. Zaraza porostów niszczyła je pośrednio. Chodziło o zainfekowanie współżyjących z nimi bakterii Rodes decretorius, które przywykliśmy nazywać beczułkami. Symbioza tych organizmów jest tak ścisła, że w przypadku braku „beczułek” porosty zieleniały, a następnie więdły i ginęły — w laboratorium po kilku dniach, a w przyrodzie z nastaniem nocnego chłodu. Oddziaływanie tych drobnoustrojów na wszelkie rośliny za pośrednictwem wydzielanych enzymów jest wielokierunkowe, lecz w efekcie końcowym sprowadza się do jednego: zapewnienia im mrozoodporności.
Zaraza porostów przerzuciła się na mchy i mogła zagrozić całej florze. W tym ekspansywnym stadium, budzącym najgorsze obawy, ustała zupełnie nagle. Chcąc uniknąć nieporozumień, wyjaśnię, co w całym tym procesie określiliśmy mianem „cudu”. W tym celu muszę powiedzieć, co działo się normalnie, czyli zgodnie z mechanizmami komórkowych przekształceń — zarówno chorobowych, jak genetycznych. Osobno trzeba rozpatrzyć dwa niezależne procesy: najpierw wybuchu zarazy, a potem jej ustąpienia.
Podobnie jak „beczułki” współżyją z roślinami, stałym symbiontem tych bakterii był — od chwili ich powstania — bakteriofag TE-112. W sposób, jakiego jeszcze nie poznaliśmy dokładnie, stymulował on znaczną część ich oddziaływań na florę, umożliwiających jej przetrwanie w nowych warunkach środowiskowych: po zmianie orbity Temy. Pod naporem nieznanego czynnika związanego z nami bądź z naszą techniką, jakiś pojedynczy TE-112 uległ bardzo radykalnej mutacji. Tą drogą powstał nowy ”p.tunek bakteriofaga, oznaczony przeze mnie jako TY-112. Choć był on rzeczywistym i jedynym sprawcą zarazy porostów, dokonywał tego w sposób szczególny: ani drogą wytwarzania toksyn, ani bezpośredniego niszczenia komórki bakteryjnej — a tylko przez wypieranie swego poprzednika. Ale, mówiąc trywialnie, bez tamtego sym-bionta „beczułki” były diabła warte, gdyż przestały zapewniać roślinom mrozoodporność.
W świetle tych wyjaśnień, „zaraza” nie jest najwłaściwszym określeniem, lecz będę go używał, bo wiemy, o co chodzi. Szerzyła się tak szybko, że los roślin, a przez to i całego życia na Temie, stanął pod znakiem zapytania. Aż nagle, w pełni rozpaczliwych moich usiłowań, by znaleźć antidotum mogące zahamować niszczycielski proces, stwierdziłem ze zdumieniem, że to już zaszło, całkiem nagle, bez mego udziału.
Читать дальше