Linda mieszkała przy Dwudziestej Dziewiątej Ulicy, więc na tym przystanku należało wyjść, ale sam o własnych siłach nie ruszyłbym się z miejsca. Nadal nie ośmielałem się podnieść oczu na aktorkę. Poczułem dłoń Lindy na swojej ręce. Paraliżowany uczuciem niewyobrażalnego kiedyś nonsensu pozwoliłem jej wyprowadzić siebie z wagonu, chociaż to ja powinienem podtrzymywać ją, gdyż była bardziej pijana.
Wysiadłem z pociągu i zatrzymałem się poza otwartymi drzwiami. Miałem pełną świadomość trwania na krawędzi sceny, pewność końca epizodu, który wieńczył życie. Równocześnie czułem, że ten niepozorny krok, którym przeniosłem ciało z pomostu wagonu na peron, jest najbardziej fałszywym krokiem mojego nowego bytu. Jeszcze stałem w powodzi światła zalewającego stację. Ale już wiedziałem, jakim torem pobiegną dalsze moje losy. Wiedziałem, że za kilka sekund świetlny krąg zagłębi się w tunelu i na zawsze przepadnie w labiryncie ulic wielkiego miasta. A kiedy to nastąpi, wszystko, co dotąd brałem za prawdę i piękno otaczającego świata – przez kontrast z tamtą tajemniczą łuną – przysłoni mgła beznadziejności, zaleje lodowaty półmrok dalekiego tła i jednostajna szarość dekoracji.
Linda stała na jednej nodze.
– Psiakość! Ofiara ze mnie: Carlos, podaj mi rękę, bo upadnę. Wlazłam na coś.
Na peronie pod drzwiami wagonu leżała rozbita butelka. Linda wyciągała z bosej stopy ostry odłamek szkła. Wypadkiem tym – co odgadłem w lot – przebiegły Scenarzysta wskazywał właściwy kierunek rozwoju marginesowej akcji w sekwencji specjalnie napisanej dla mnie.
Nie kocham jej – powiedziałem sobie. Już byłem o tym przekonany. Lecz aby wzmocnić pewność, że tak jest, raz jeszcze – w ułamku sekundy – przywołałem widmo rozkoszy odmalowanej na twarzy Lindy w chwili, gdy spoczywała w objęciach plastykowego uwodziciela – obraz bardziej wyrazisty od widoku krwi dostrzeżonej teraz na jej bosej nodze.
Drzwi zasunęły się rozdzielając nas. Znowu stałem na pomoście ruszającego wagonu. Byłem panem swojego losu – Kimś, kto zdołał zmienić scenariusz ustalonej gry, więc patrząc przez okno na Linde, która zatoczyła się i usiadła na peronie, na szczęście z dala od rekwizytu teatralnego w postaci fatalnej butelki – triumfowałem, podczas gdy wewnętrzny głos, głuchy na wszystkie argumenty, rykiem syreny alarmowej ostrzegał mnie, że wyszedłem poza ramy swej roli.
Powróciłem do przedziału na poprzednie miejsce.
Po doświadczeniach zgromadzonych na planie zdjęciowym przestałem wierzyć, że niedorozwój umysłowy lub psychiczna choroba, alkohol we krwi, wygórowane ambicje, nadmierna ciekawość, szalona miłość lub pragnienie odwetu nie pozwalają komuś usłyszeć głosu, który w czasie gry kieruje jego postępowaniem, i że na scenie pojawiają się niekiedy statyści i aktorzy nie wyposażeni w systemy samokontrolne, wiec postacie bezradne i – co za tym idzie – zwolnione z odpowiedzialności za fałszywe elementy gry w kreowanych przez siebie rolach.
Patrzyłem wciąż na swoje kolana. Fizyczna bliskość Pasażerki metra obezwładniała moją wolę: nawet teraz – rozpędzony powodzeniem poprzedniej “akcji" – nie byłem w stanie podjąć żadnej inicjatywy, która doprowadziłaby do zawarcia znajomości z nią i może – w dalszej perspektywie – do naszego duchowego zbliżenia. Chociaż – co uparcie akcentowałem w myśli – na czele czarnej listy wszystkich możliwych przyczyn haniebnej ucieczki z peronu stało krótkotrwałe zaślepienie w nienawiści, chęć odwetu i potrzeba ratowania męskiej godności po zdradzie Lindy, faktycznie postępowaniem moim kierował splot wielu przyczyn: alkohol we krwi, wygórowana ambicja, nadmierna ciekawość oraz – ale to już zakrawało na kpiny – miłość od pierwszego wejrzenia.
Przychodziły mi do głowy szalone myśli: zastanawiałem się, w jakiej płaszczyźnie mogłoby dojść do nawiązania równorzędnej gry pomiędzy skrajnymi postaciami powstającego superfilmu, więc między aktorką z jednej i statystą z drugiej strony. Lecz im usilniej pragnąłem doprowadzić do połączenia się naszych losów, z tym większą ostrością widziałem przepaść, jaka nas dzieliła. Należeliśmy do różnych planów: ona była Postacią, a ja fragmentem jej tła, ona żyła pod snopem blasku padającego na środek sceny, a ja w dalekiej perspektywie obrazu lub przy mrocznej jego krawędzi, w każdym przypadku tam tylko, gdzie rzadko kiedy przemknie Spojrzenie skoncentrowanego na akcji Widza.
Pod wpływem tych myśli zrozumiałem, że aby towarzyszyć dziewczynie na planie zdjęciowym, musiałbym przeistoczyć się natychmiast ze statysty w aktora, ponieważ teoretyczna możliwość, że fragment ruchomego tła, jakim dotąd byłem, mógłby zostać partnerem bohaterki filmu – była oczywiście całkiem wykluczona.
Do tego wniosku (“teraz albo nigdy") doszedłem w czasie pierwszej minuty jazdy w kierunku Kroywen – Centralu. W następnych – usiłowałem znaleźć jakiś pretekst do zawarcia znajomości z Pasażerką metra. Niestety, jak zwykle nic rozumnego nie przychodziło mi do głowy. Jak zawsze i wszędzie w tego rodzaju wypadkach (gdzie cel bywa sztucznie wywindowany na nieosiągalną wysokość) problem pierwszego zdania stawiał opór wewnętrzny proporcjonalny do wielkości zaangażowania emocjonalnego.
Lecz to pierwsze zdanie – jakiekolwiek – utorowałoby mi drogę do fabuły filmu. Otóż to! Czy byle jakim wejściem ktokolwiek zdołał kiedyś wydostać się na pierwszy plan wiecznego życia? Chciałem już zwrócić się do dziewczyny z jakąś uwagą a propos toaletowej sceny, natychmiast jednak ugryzłem się w język. Pytając wprost o nazwę narkotyku lub o czas trwania nałogu, postąpiłbym zbyt brutalnie: w najlepszym razie zyskałbym w jej oczach opinię szpicla, co doprowadziłoby do przykrego incydentu rozegranego na marginesie istotnej akcji zamiast do naszego zbliżenia.
Pozostawała jeszcze jedna, miła każdej kobiecie możliwość zwrócenia uwagi dziewczyny na jej niewątpliwe wdzięki. Trzeba by było pochwale nadać formę wyraźnie przesadną, więc niesprawiedliwą, co oblężonej dałoby pole do łagodnej samoobrony. Wtedy w potyczce słownej – od ciosu do ciosu – rozmowa uzyskałaby zawrotne tempo. W fabryce wagonów często byłem świadkiem takiego sposobu zawierania znajomości. Lecz tutaj – w nabitym ludźmi przedziale – kreując rolę pijanego uwodziciela, w przypadku zdecydowanej odprawy łatwo mógłbym stać się jednym z tych statystycznych i żałosnych natrętów, jakich nigdy nie brakowało w metrze i na których widok kobiety korzystały często z pomocy karabinierów.
Nie tędy droga! – pomyślałem trwożnie (mijała właśnie druga minuta rozpaczliwych zmagań). Każdym skopanym przez niezręczność "wejściem" pogrzebałbym raz na zawsze niepowtarzalną szansę połączenia swoich losów z życiem tej tajemniczej dziewczyny. Przez trzecią minutę szperałem gorączkowo w pamięci. Poszukiwałem najbardziej odpowiednich dla mojej sytuacji wzorów oryginalnego pojawienia się nowej Postaci w kadrze filmu i szybko doszedłem do prostego wniosku, że tutaj (w filmie trójwymiarowym) właściwe “wejście" musi być jeszcze bardziej efektowne od tego, jakim gwiazdy naszych dwuwymiarowych ekranów utrwalają się na zawsze w pamięci zwyczajnych widzów w ziemskich kinach.
Zmiażdżony celnością ostatniego wniosku, jasno wynikającego z teoretycznych rozważań, zachwiałem się na ławce i – mimo woli – podniosłem do góry głowę. Aktorka patrzyła mi w twarz nieruchomymi oczami. Natychmiast powróciłem do pozycji zasadniczej: utkwiłem wzrok w tarczy zegarka, którego sekundowa wskazówka obracała się z szaloną prędkością. Koła wagonu dudniły na szynach. Nadal byłem statystą.
Читать дальше