– Opiekunką…? – powtórzył zdziwiony i usiłował unieść głowę.
– Nie ruszaj się – Enis wyciągnęła rękę. – Najpierw cię uwolnię. Mam nadzieję, że będziesz zachowywał się spokojnie – mówiła rozpinając pasy.
– Dlaczego nie mam być spokojny? Czuję się dobrze… – niespodziewanie zorientował się, że to nie jego głos. Mówił nie swoim głosem!
I nagle odgadł co się wydarzyło. Straszne podejrzenie tylko przez ułamek sekundy było podejrzeniem; zmieniło się w pewność, gdy spojrzał na swoje uda.
– Lustro! – wrzasnął, zrywając się na nogi. Z jego krtani wyrwał się głośny pisk.
– Stoi za tobą – szepnęła Enis.
Arch odwrócił się.
Jego ciało było podobne do ciała Enis.
Prawie identyczne jak Enis.
Był kobietą.
* * *
Trzy miesiące później do kapitan Sylwii Tresor, dowódcy niszczyciela „Eliza”, zgłosiła się Nancy Horn z zaszyfrowanym rozkazem podpisanym przez Naczelnika 11 Sztabu Ziemskich Sił Zbrojnych. Rozkaz przydzielał Nancy stanowisko adiutanta, z czego pani kapitan Tresor nie była specjalnie zadowolona, wolałaby na to miejsce kogoś z członków swojej załogi. Ale rozkaz był rozkazem, została zresztą o nim wcześniej uprzedzona przez swojego bezpośredniego przełożonego.
Jedynie człowiek podający się za Colinsa wiedział, że prawdziwe nazwisko Nancy Horn brzmi z męska: Arch Benet.
Niszczyciel „Eliza” był statkiem bojowym, wchodzącym w skład dywizjonu zwalczającego piractwo. Jego liczna, osiemdziesiecioosobowa załoga, stanowiła zespół dość nietypowy, składający się z samych kobiet. Nietaktem byłoby może wymieniać zalety takiej grupy, jednak nie ulega wątpliwości, że takie cechy jak refleks, ambicja i bezwzględność dla wroga mają dla każdej jednostki bojowej pierwszorzędne znaczenie…
* * *
Mały, dobrze uzbrojony myśliwiec, wypłynął z nadprzestrzennego skoku i mknął dalej z szybkością światła. Nie był to lot bojowy, dlatego na jego pokładzie znajdowało się tylko trzech ludzi. Jeden odpoczywał w kabinie, a dwóch pozostałych dyżurowało w sterowni. Dwóch pozo…
Już nie dwóch!
Potężny, dwumetrowy prawie mężczyzna, niczym rażony gromem zwalił się na podłogę. Jego towarzysz opuścił rękę trzymającą broń, przestąpił zagradzające drogę ciało i skierował się ku kabinom mieszkalnym; tam, gdzie był ten trzeci…
Saimon Thalis siedział przy stole i zabawiał się rozwiązywaniem ułożonej przez komputer krzyżówki, gdy nagle usłyszał za sobą szmer. Cichy i krótki, jak gdyby ktoś potknął się niechcący. Wszystkie mięśnie Thalisa napięły się nieznacznie, słuch wytężył do granic możliwości, ale pułkownik nie odwrócił się. Umiał panować nad odruchem ciekawości. Prawą ręką dalej wpisywał litery w kratki krzyżówki, tymczasem lewa powędrowała na kolano. Obok, w kieszeni, miał laserownik.
Thalis bezgłośnie wciągnął powietrze do płuc. Wiedział, że na pokładzie – prócz niego – znajduje się jeszcze dwóch ludzi. Ponieważ wykluczone było, aby do myśliwca dostała się osoba niepożądana, pułkownik zrozumiał, że stoi za nim ktoś, kogo uważał za przyjaciela; Robin czy Kalc?! Ten ktoś nie zachowuje się swobodnie, a zatem nie jest już przyjacielem.
Trzasnęło łamane oparcie fotela, w ręku Thalisa znajdował się już laserownik, z którego trysnęła oślepiająca wiązka światła, dosięgając momentalnie przyczajonego w drzwiach mężczyznę. Przyjaciel i współpracownik Thalisa, Jacob Kalc, bezgłośnie osunął się na podłogę. Pułkownik sprężystym ruchem doskoczył do uchylonych drzwi. Wyjrzał na korytarz; nie było tam nikogo. Dopiero teraz rozluźnił się i spojrzał na leżącego nieruchomo mężczyznę.
„Dlaczego Jacob? Jak mogłeś?!” – przyklęknął i wyrwał broń spomiędzy zaciśniętych palców. Spojrzał na skalę mocy – 20%.
„Chciałeś mnie tylko obezwładnić…” – przyjrzał się ciału Jacoba. Nie dostrzegł poważnych poparzeń.
– Będziesz żył… – szepnął.
Wyszedł na korytarz i skierował się do sterowni. Przed drzwiami zwolnił i uniósł laserownik. Nie był pewien po czyjej stronie jest Robin. Zajrzał do środka i już wiedział, że Robin nie jest po niczyjej stronie; leżał martwy obok fotela pilota. Nadpalony kombinezon i poparzone ciało brutalnie krzyczały, że już nic nie da się zrobić.
– Kalc! – wrzasnął Thalis. Był wstrząśnięty. – Sukinsynu! – odwrócił się i pobiegł z powrotem do swojej kabiny. Szarpnął suwak laserownika, przesuwając go na sam koniec skali i wycelował w głowę leżącego mężczyzny.
Niespodziewanie jego wzburzona twarz przybrała opanowany wyraz. Tylko oczy wciąż płonęły. Odezwało się wieloletnie wyszkolenie żołnierza. Thalis zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu stracił nad sobą panowanie i biernie poddał się nastrojom.
* * *
– Halo „Rydwan”! Myśliwiec „Rydwan”, odezwij się – nadawało radio. Nawoływał żeński głos.
Thalis zbliżył się do nadajnika.
– Kto mówi?
– Halo „Rydwan”! Rozmawialiśmy przecież… Kalc, to ty?
– Tu pułkownik Saimon Thalis. Z kim rozmawiam?
Nie od razu otrzymał odpowiedź. Z głośnika dobiegły szelesty, potem odgłos szeptem prowadzonej rozmowy, wreszcie usłyszał:
– Mówi kapitan Sylwia Tresor z niszczyciela „Eliza”. Gdzie jest Kalc?
Thalis milczał. Wiedział kim jest Sylwia Tresor i jaką potęgę reprezentuje jej statek. Niezniszczalna kobieta na niezniszczalnej jednostce. Ciszę przerwał ostry, zdecydowany głos:
– Jeżeli za dziesięć minut nie otrzymam potwierdzenia kapitulacji, otworzę ogień!
Cieniutka struga potu spłynęła po skroni Thalisa. „Rydwan” przy „Elizie” był niczym maczuga przy bombie jądrowej.
– Niczego jeszcze nie deklarowałem – odparł. – Nie rozumiem o jakim potwierdzeniu pani mówi.
– Kapitulację zadeklarował Kalc.
Thalis parsknął wymuszonym śmiechem.
– To ja jestem dowódcą tego statku!
– … Teraz musisz słuchać mnie.
Thalis zignorował lekceważenie przebijające przez słowa Tresor.
– Odpowiedź podam za dziesięć minut – rzekł i wyłączył radio.
Spojrzał na leżące na podłodze zwłoki Robina; właśnie chciał je usunąć ze sterowni, gdy odezwało się to radio. Teraz motywy działania Kalca były przerażająco jasne. Zdrajca! Thalis ze złością uderzył pięścią w pulpit. Ból w kostkach palców podziałał mobilizująco, już wiedział co zrobi.
Kabina medyczna. Gdy wszedł do niej, leżący na stole reanimacyjnym Kalc odzyskiwał właśnie przytomność. Thalis pochylił się nad nim i czekał, aż otworzy oczy. Czekał długo, powieki drżały, wreszcie odkryły zwężające się źrenice.
– Odłączam aparaturę reanimacyjną – powiedział Thalis. Nagły skurcz przebiegł po twarzy Kalca.
– … Chciałeś mnie sprzedać!
Kalc poruszył niemo wargami. Jego oczy wyrażały tylko jedno uczucie: strach.
– … Nie mówię ci żegnaj, kto zabija przyjaciół, niewart jest życia – twarz Thalisa pokryła maska oficerskiego wyszkolenia. Bezwzględna maska. Tę bezwzględność miał również w sercu. Kolejno przyciskał klawisze, wyłączając sekcje maszyny reanimacyjnej.
Gdy powrócił do sterowni, włączył radio i powiedział:
– Mówi pułkownik Thalis. Poddaję się.
* * *
Siedzieli we trójkę i rozmawiali, lecz nie była to rozmowa równorzędnych partnerów. Thalis był pokonanym, a Sylwia Tresor i jej adiutant Nancy Horn – zwycięzcami.
Читать дальше