Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Kraju Niewiernych
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Kraju Niewiernych: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Kraju Niewiernych»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Kraju Niewiernych — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Kraju Niewiernych», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– I co?
– Ano, zabili je. Miało już ze dwa lata. Mówiło. Tego nie mogli wytrzymać.
19.Czekając
Arianne wróciła kwadrans później. Z jakiegoś powodu była z siebie niezmiernie zadowolona. Wymusiła na mnie, bym jej opowiedział o amnezji. Nawet Llamethowi, gdy ją o coś zapytał, odpowiedziała bez tego pogardliwego, opryskliwego potrząśnięcia głową, jakim obdarza kalekę większość osób wychowanych w świecie, gdzie kaleki znajdziesz tylko na obrazach Boscha.
Rankiem wycieńczony Santana zdecydował, iż przyjmiemy pojedynek z wirusem właśnie tutaj. Widział go w swej wizji, zawracającego ku heksagonowi. Wyczuł nas. Kryształowy Jeździec. Arianne bez słowa przeszła przez jedną z Bram, wróciła, zabrała broń, mruknęła coś o Aleksie, zdumiewająco ciepło pożegnała się z mężem i przeskoczyła krótką tęczą w sąsiedni sen Allaha.
Słońce wychynęło nad puszczę bladoróżowym, strzępiastym owalem. W ciemnozielonej gęstwinie budziło się dzikie życie. Przez niebo mknęły od zachodu rozgotowane zwały burzowych chmur, porywisty chłodny wiatr zmieniał się w ciężki jesienny wicher. Czekaliśmy.
11. Wirus
Nadjechał od zachodu, wraz z burzą.
Rozgwieździły się nad linią horyzontu lodowo i ogniście ostre pobłyski promieni słonecznych odbijanych od kosmicznie doskonałej powierzchni kryształu, którym był; dostrzegliśmy ich wirtualne igły strzelające nad zielone fale pól i zagrał w nas strach. Nawet Llamethowi zatrzepotały nerwowo wargi, jakby od zbyt wielu modlitw, których nie był w stanie wymówić w tej ulotnej chwili. Oto wschodziła jutrzenka mordu. Lód naszych serc skrzepnięty w myśl – z komputera wszak nie wyjmiesz więcej, niż włożyłeś; wszystkie zło Allahowych wirusów zrodziło się w głowach ludzi, on je sobie tylko stamtąd wypożyczył, skopiował.
– To diabelska maszyna – klęli gracze.
– Ale maszyna – mówiłem zdziwiony. – Nie ma nawet wolnej woli.
– Przy tym stopniu złożoności i autonomiczności programów – mamrotali rozeźleni – pojęcie wolnej woli jako takiej się rozmywa, nie sposób już odróżnić decyzji od wyboru.
– Lecz skąd możecie wiedzieć, że to właśnie wola Allaha? Może spowodowane to zostało deformacjami Samuraja? Może Allah w istocie nie ma wyboru? A może i jest po naszej stronie? Jak możecie być pewni, że to jego wina?
Ale oni wiedzieli swoje. Bluźniąc Allahowi, byli przynajmniej męczennikami. Usprawiedliwiali w ten sposób swoje klęski. Allah akbar, Allah akbar.
I teraz, widząc wyłaniającego się zza kolejnego pagórka Kryształowego Jeźdźca, zrozumiałem ową fatalistyczną desperację, która stała się już ich cechą narodową, wspólną cechą przeklętego u zarania ludu Irrehaare. Wżarty w mózg każdego z nich, zasysający wszystkie myśli i uczucia, ten elektroniczny robak, śmiertelny guz, pośrednicząc między nimi a już abstrakcyjnym, bo tak potężnym SYSTEMEM, władny jest jednym krótkim impulsem strącić ich na samo dno piekieł, poddać najgorszym torturom, wypruć z nich i uczynić rzeczywistością najgłębsze ich lęki. A oni nie mogą na to nic poradzić.
W rzeczy samej, Allah akbar. Jeździec był coraz bliżej.
Diamentowy pryzmat w płynnych transformacjach galopujący równym tempem. Koń i człowiek: jedna całość. Jedna przelewająca się nieprzerwanie z kształtu w kształt szklana rzeźba. Bo tym właśnie był, on i zwierzę, a w gruncie rzeczy jednolity wirus – rzeźbą, szkłem sklętym w wieczne niedoformowanie, żywym, roztopionym, a zimnym; obcym programem szalejącym po pamięci operacyjnej Allaha. Kryształowe kopyta rumaka wyrzucały w powietrze grudy ziemi, odbijała się w jego ciele zieleń trawy, przepełzały po zbroi Jeźdźca mdło rozlane przez nieregularną taflę zwierciadła odbicia nieba i pożerających je chmur. Fakt, iż koń, rycerz, jego broń, ekwipunek, siodło – wszystko to stanowiło żywokryształową jedność, skąpaną w sekundowych świetlnych refleksach, malowaną bezustannie różnokolorowymi plamami lustrzanych obrazów, fakt ów znacznie utrudniał jakiekolwiek dokładniejsze przyjrzenie się wirusowi. A pędził on ku nam, niezmordowanie utrzymutując tempo dzikiej szarży: diamentowe nemezis. Zdołałem jednak wypatrzyć podstawowe różnice między nim a jego wyższą historycznie wersją opisaną przez Arianne. Miast lancy miał kopię, miast kolczugi pełną zbroję; u siodła wisiała tarcza. Jechał z podniesioną przyłbicą. Twarz, jako powierzchnia o zbyt wielkim nagromadzeniu fałd, wklęśnięć, wypukłości i spaczeń, tak odbijała i załamywała światło, że nie sposób było w tym promiennym obliczu rozpoznać więcej jak dwa płytkie ściemnienia oczu i płaski dodatkowy pryzmat ostrego, orlego nosa.
Wirus na tyle się już zbliżył, by wzrok mógł go wpisać w perspektywę: miał jakieś pięć metrów, pięć i pół; jeszcze wyżej wznosił się grot wspartej w kapturek przy strzemieniu kopii.
– I nie zgrywać mi tu niezwyciężonych; jakby co, od razu w Bramy. Nie wychodzić poza heksagon.
Llameth mruknął potakująco. Ja, który Bram nie dostrzegałem i musiałem sobie pooznaczać ich krańce kamieniami, tylko wzruszyłem ramionami.
Santana żachnął się.
– A ciebie to ja w ogóle nie rozumiem. Po cholerę się wepchnąłeś w tę jatkę?
Sam nie wiedziałem, więc nic nie odrzekłem. Podjąłem decyzję w ułamku sekundy, w chwili irracjonalnego buntu przeciwko przeznaczeniu, w chwili absolutnej frustracji -a potem nie bardzo już miałem jak się wycofać: klasyczny klincz ambicji i dumy.
Santana wyjął zza cholewy kościaną różdżkę. Poślinił jej koniec, chuchnął.
Sto metrów od heksagonu Kryształowy Jeździec zatrzymał się. Wbił kopię w ziemię i wyciągnął przezroczysty miecz.
Czarny oblizał spierzchnięte wargi.
– Aa, do diabła z tym.
Tak naprawdę miał to wszak być pojedynek pomiędzy nim a wirusem, starcie w komórkach procesora ich tajemniczych współczynników.
Santana spojrzał w niebo, szepnął coś i wiatr zmienił kierunek, chmury poczęły się cofać.
Jeździec wrzasnął; był to długi, modulowany, wysoki wrzask, nie zawierający żadnych konkretnych słów, zbudowany na głosce ae, wznoszący się i opadający wraz z migoczącą w szklanej dłoni igłą miecza. Coś zaczęło się dziać z ziemią wokół nas – jakby się rozgotowała. Santana splunął na nią; nie uspokoiła się. Jeździec wciąż krzyczał. Ucichł i zamarł od tego krzyku las, zgubił się wicher. Santana splunął ponownie – a ziemia gotowała się coraz mocniej. Tłuste, ciężkie jej fontanny, cuchnące torfem i zgnilizną, strzelały już ponad nasze głowy, utrzymanie równowagi stawało się z sekundy na sekundę trudniejsze; przerażające było to lokalne trzęsienie ziemi.
– Stop – powiedział wreszcie Czarny. Zapadła cisza. Grunt znieruchomiał. Santana zwalił się na kolana.
– Uważajcie na jego tarczę – rzekł, rozpaczliwie łapiąc oddech. Bo Jeździec już szarżował. Miecz odchodzący ukośnie w bok jak asymetryczny statecznik. Przyłbiczne lustro na twarzy. Ostra krawędź tarczy tnąca powietrze. Dzikość diamentowego wierzchowca. Złota aureola sieci świetlnych refleksów. Brak cienia.
Wspiął się na wzgórze, gdzie Santana odprawiał był swe nocne modły. Po czym spadł zeń na nas w straceńczym galopie. Nie słyszeliśmy charkotliwego zdyszenia konia, bo też i koń nie oddychał, będąc, podobnie jak sam rycerz, martwą masą. Widzieliśmy natomiast przestrzeń za nim, krzywo i aperspektywicznie spryzmatowaną.
Później, wyławiając z pamięci zmatowiałe już nieco sceny, oceniałem, iż cała walka, od chwili jego wjechania w heksagon, nie trwała dłużej jak minutę. Siłą rzeczy, samemu odgrywając w tym przedstawieniu rolę, nie widziałem go całego, a i te fragmenty, które zarejestrowałem, nim opadły w miękką glebę niepamięci, zostały przefiltrowane i zdeformowane subiektywnością mego punktu widzenia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Kraju Niewiernych»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Kraju Niewiernych» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Kraju Niewiernych» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.