Jason najpierw ułożył starannie otrzymane części na chassis a dopiero potem odpowiedział:
— Ależ jesteś zmieszana. Mogę ci nawet powiedzieć, jak bardzo… a to tylko jeszcze powiększy twoje zmieszanie. Co jest dla mnie pokusą, której szczerze mówiąc trudno mi się oprzeć.
Patrzyła na niego spoza warsztatu, zasępiona, zwijając i rozwijając palcem kosmyk włosów. Bardzo się podobała Jasonowi w tym zmieszaniu. Jako Pyrrusanka działająca na pełnych obrotach miała w sobie tyle osobowości, co kółko w maszynie. Wyrwana z tej maszyny bardziej mu przypominała dziewczynę, którą poznał w drodze na Pyrrusa. Zastanawiał się, czy to możliwe, by zrozumiała, co jej chce powiedzieć.
— Mówiąc, że jesteś zmieszana, wcale nie chcę cię obrazić, Meto. Ale przy swoim pochodzeniu nie możesz być inna. Masz wyspiarską osobowość. Przyznaję, że Pyrrus jest niezwykłą wyspą z mnóstwem ogromnych problemów, które potrafisz ze znawstwem rozwiązywać. Ale mimo to pozostaje wyspą. Gubisz się jednak, kiedy stajesz przed problemem kosmopolitycznym. Albo jeszcze gorzej, gdy wasze wyspiarskie problemy występują w szerszym kontekście. To jakby się prowadziło własną grę, tylko przy stale zmieniających się zasadach.
— Pleciesz bzdury — warknęła. — Pyrrus nie jest wyspą, a walka o przetrwanie nie jest żadną grą.
— Przepraszam. — Jason uśmiechnął się. — To była tylko taka metafora, w dodatku niezbyt szczęśliwa. Ujmijmy ten problem bardziej konkretnie. Gdybym na przykład powiedział, że tam, przy drzwiach, wisi uczepiony framugi żądłopiór…
Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć ostatniego słowa, a już pistolet Mety był wycelowany w stronę drzwi. Rozległ się trzask padającego krzesła strażnika. Wyrwany nagle ze swej półdrzemki Skop trzymał pistolet wymierzony we framugę.
— To był tylko przykład — rzekł Jason. — Tam naprawdę nic nie było. — Pistolet strażnika znikł w pochwie, on zaś sam spojrzał z pogardą na Jasona, po czym podniósł krzesło i znów usiadł.
— Udowodniliście oboje, że umiecie sobie radzić z miejscowymi problemami — ciągnął Jason. — Ale co by było, gdybym powiedział, że przy framudze wisi uczepione coś, co wyg1ąda jak żądłopiór, a w rzeczywistości jest czymś w rodzaju wielkiego owada, który przędzie cienkie nici nadające się do tkania materiału?
Strażnik łypnął groźnie spod krzaczastych brwi na pustą framugę — jego pistolet wysunął się do połowy z pochwy i schował ponownie. Następnie burknąwszy coś niezrozumiale do swego podopiecznego, ten w jednej osobie przewodnik i opiekun Jasona wyszedł do sąsiedniego pokoju trzaskając drzwiami. Meta ściągnęła brwi w skupieniu i na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. — To nie mogłoby być nic innego prócz żądłopióra — powiedziała wreszcie. — Nic innego nie mogłoby tak wyglądać. I nie tylko nie snułoby przędzy, ale ugryzłoby cię, gdybyś się zbliżył, więc musiałbyś je zabić. — Uśmiechnęła się zadowolona z niepodważalnej logiki swojej wypowiedzi.
— Znowu jesteś w błędzie — rzekł Jason. — Właśnie tak wygląda miniprządka, która żyje na planecie Stovera. Naśladuje ona najgwałtowniejsze formy życia tej planety i robi to tak świetnie, że nic więcej nie potrzebuje do obrony. Mogłaby usiąść ci na ręce i spokojnie prząść nić metr po metrze. Gdybym sprowadził na Pyrrusa cały statek wypełniony tylko nimi, nigdy nie wiedzielibyście, czy do nich strzelać, czy nie.
— Ale teraz ich tu nie ma — obstawała Meta.
— Mimo to mogłyby być. A gdyby były, wszystkie zasady waszej gry by się zmieniły. Rozumiesz teraz? W galaktyce są pewne stałe prawa i zasady… ale wy ich tu nie uznajecie. Waszą zasadą jest wieczna wojna z zastanymi formami życia. Chcę wyjść poza tę zasadę, prawo i skończyć waszą wojnę. Nie chciałabyś i ty tego samego? Nie chciałabyś wieść życia, które byłoby czymś więcej niż tylko nie kończącą się walką o przetrwanie? Życia, w którym byłoby miejsce na szczęście, miłość, sztukę… wszystkie te przyjemności, na które nigdy nie miałaś czasu?
Cała pyrrusańska surowość ustąpiła z jej twarzy, kiedy słuchała jego słów i chłonęła te obce sobie koncepcje. Jason machinalnie wziął ją za rękę, kiedy to mówił. Jej ręka była ciepła i krew zaczęła w niej szybciej pulsować pod wpływem jego dotyku.
Nagle Meta oprzytomniała i wyszarpnęła swoją dłoń zrywając się jednocześnie na nogi. Idąc na ślepo ku drzwiom, słyszała za sobą drwiący głos Jasona:
— Strażnik Skop uciekł, bo nie chciał zatracić swej cennej podwójnej logiki. Ona jest wszystkim, co posiada. Ale ty widywałaś inne części galaktyki, Meto, ty wiesz, że życie może być czymś znacznie więcej, niż tylko wzajemnym zabijaniem się na Pyrrusie. Czujesz, że to prawda, jeżeli nawet nie chcesz tego przyznać.
Odwróciła się i wybiegła za drzwi.
Jason spoglądał za nią gładząc się w zamyśleniu po zarośniętym podbródku.
— Meto, zaczynam żywić nadzieję, iż kobieta bierze w tobie górę nad Pyrrusanką. Zdaje się, że dostrzegłem… być może po raz pierwszy w dziejach tego krwawego, rozdartego wojną miasta, łzę w oku jednej z jego mieszkanek.
— Spróbuj upuścić tę aparaturę, a możesz być pewien, że Kerk pourywa ci ręce — rzekł Jason. — Stoi tam teraz i żałuje, że dał się namówić na to przedsięwzięcie.
Skop zaklął pod ciężarem masywnego detektora i podał go Mecie, która czekała w otwartym luku statku międzyplanetarnego. Jason nadzorował załadunek i kładł trupem wszystkie stwory, które się zbliżały powodowane ciekawością. Rogatych diabłów było tego ranka zatrzęsienie i Jason ustrzelił aż cztery. Wszedł na pokład ostatni i zamknął za sobą śluzę.
— Gdzie go zainstalujesz? — spytała Meta.
— Poradź mi — odparł Jason. — Potrzebne mi takie miejsce na antenę, żeby przed soczewką nie było ciężkich metali powodujących zakłócenia w odbiorze sygnału. Cienki plastyk byłby najlepszy. W najgorszym razie zamocuję ją na zewnątrz kadłuba i zastosuję zdalny napęd.
— Pewnie będziesz musiał — powiedziała Meta. — Kadłub statku stanowi jednolitą bryłę. Widoczność zapewnia ekran i instrumenty nawigacyjne. Nie sądzę… zaraz, zaraz… jest jedno takie miejsce, które się może do tego nadawać.
Poprowadziła ich do wybrzuszenia w kadłubie, znaczącego położenie jednej z rakiet ratunkowych. Weszli przez zawsze otwartą śluzę, najpierw Meta, potem Jason, a na końcu Skop z aparaturą.
— Te rakiety ratunkowe są częściowo zagłębione w kadłubie statku — wyjaśniła. — Mają z przodu przezroczystą szybę, przykrytą opływowymi płytami. Płyty rozsuwają się automatycznie z chwilą wystrzelenia rakiety.
— Czy możemy je teraz rozsunąć?
— Chyba tak — odparła. Analizując układ przewodów zapłonowych, odnalazła skrzynkę odgałęźnikową i otworzyła jej pokrywę. Kiedy zamknęła ręcznie obwód sterujący osłoną i ciężkie płyty zsunęły się do wnętrza kadłuba, otworzył się przed nimi rozległy widok, ponieważ większa część panoramicznej szyby wystawała ponad kadłub macierzystego statku.
— Doskonale — stwierdził Jason. — Tu się usadowię. A jak będę się porozumiewał z tobą?
— Przez to — powiedziała. — Ten komunikator jest zestrojony z układem komunikacyjnym statku. Tylko nie dotykaj niczego innego… zwłaszcza tej dźwigni. — Wskazała masywny drążek umieszczony w samym środku tablicy sterowniczej. — Służy do odłączania rakiety. W dwie sekundy po pociągnięciu tej dźwigni rakieta ratunkowa zostaje wystrzelona. A tak się złożyło, że nie zaopatrzono jej w paliwo.
Читать дальше