Na pokładzie palety Oleg, nie czekając, aż będzie mnie mógł oddać pod opiekę automatów medycznych w specjalnym pomieszczeniu głównego statku ekspedycji, zmierzył mi temperaturę, ciśnienie, a naatępnie długo patrzył mi w oczy. Znosiłem to wszystko cierpliwie do momentu, kiedy Lukas chciał mi odebrać peleryny.
— Wezmę to, dobrze? — wyciągnął rękę. Mocno przycisnąłem ramię do boku.
— Nie. Nie dam. Niech wam się zdaje, że ruszyłem na rekonesans w pelerynie. I że miałem jeszcze dwie zapasowe.
— Lin, bądź rozsądny — Lukas spojrzał na Olega, jakby szukając u niego pomocy. — Przecież trzeba je zbadać. Mogą w nich tkwić jakieś niebezpieczne mikroustroje, a poza tym musimy dowiedzieć się czegoś o istotach, które je uszyły. Tworzywo, technologia…
— Jeśli mi je weźmiesz, rozchoruję się naprawdę — zagroziłem. — Nie dam i już. Jesteście do niczego. Nie macie bladego pojęcia, jak postępować z wariatami.
Żaden z nich nie odezwał się więcej przez całą drogę na orbitę.
W statku, zaraz za śluzą, czekała Kirsti.
— Och, Lin! — zawołała z przejęciem. — Tak się o ciebie bałam!
— Niepotrzebnie, kochanie — powiedziałem serdecznym tonen. Wymawiając te słowa, musiałem odwrócić twarz. Jednak po krótkiej chwili ponownie spojrzałem jej prosto w oczy i nawet udało mi się uśmiechnąć. Ostatecznie byłem niepoczytalny, pozostawałem pod wpływem odurzającego gazu obecnego w powietrzu tego globu, który teraz widniał na ekranach, wielki, jaśniejszy od Ziemi, ale mniej kolorowy, a za to nieco bardziej przypłaszczony na biegunach. Poza tym gdzieś, w jakiejś przesuniętej przestrzeni, miałem przecież prawo tak mówić. Dżwięczy mi jeszcze w uszach ta rozmowa, podsłuchana w niedorzecznie gęstych krzewach porastających nie mal całą planetę, obecnie spaloną i pustynną. Podszedłem do Kirsti, objąłem ją i przytuliłem.
— Och, Lin — powtórzyła. Oparła mi głowę na ramieniu, ale zaraz wyprostowała się i odsunęła. Ujrzałem wielkie, zwilgotniałe oczy… Nory Speyer.
Miałem przed sobą inną Kirsti. Zrozumiałem to, nie wypuszczając jej z uścisku. Czyżby więc oni jednak wystartowali już nie z tej dawnej Ziemi, którą znałem? Czy może zaszło coś między czasami, co spowodowało, że ludzie zmienili się tylko o tyle, o ile te zmiany tkwiły w mojej podświadomości, jako pożądane wyłącznie dla mnie? Czy wreszcie w wyniku rekonstrukcji wszechświata zgodnie z programem, przygotowanym przez Stanzę, nie objawiło się w mieszkańcach Ziemi duchowe dziedzictwo jakichś chronologii, nie do zlokalizowania i określenia przez człowieka, patrzącego z jednego konkretnego momentu jednej konkretnej ewolucji swojego gatunku?
Wiktor, Lukas i Oleg zatrzymali się za mną i czekali w milczeniu, licząc zapewne na to, że Kirsti sama zaprowadzi mnie do salki medycznej. Wyprostowałem się i ponad jej jasną głową o sypkich, zawsze zgrabnie ułożonych włosach, zajrzałem przez otwarte drzwi do głównej kabiny. Prześliznąłem się wzrokiem po tak dobrze mi znanych twarzach, na których błąkały się nieco niepewne uśmieszki.
— Paweł i Bengt mają dyżur w nawigatorni? — spytałem, ponieważ ani Kurskiego, ani Salmii nie było wśród osób zgromadzonych za progiem.
— Tak — odpowiedziała Jane. — Bruno zresztą także. To właśnie on zlokalizował twoje sygnały — uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała i spojrzała znacząco na Kirsti. — Aparatura diagnostyczna jest przygotowana — zniżyła głos.
— Dziękuję — zrewanżowałem jej się uśmiechem. — Ale nie ma pośpiechu. Wiesz, to zadżumione powietrze wywołuje wyłącznie miłe, a nawet wręcz rozkoszne omamy i napełnia umysł nieziemską pogodą. Jestem teraz tak łagodny, że nie powinniście mnie wypuszczać ze statku tam, gdzie istnieje możliwość spotkania innych cywilizacji, ponieważ owładnięty przemożną tkliwością mógłbym zapomnieć o żelaznej regule: „Nieograniczona odpowiedzialność względem Ziemi”. W momencie, kiedy to powiedziałem, dostrzegłem biegnący przez całą ścianę kabiny.napis: „Nieograniczona odpowie- dzialność wobec wszystkiego, co żyje”. Od razu stanęła mi przed oczami pamiątkowa tablica na poziomie obserwacyjnym Stacji Alberta. A więc zmieniło się i naczelne hasło „P — G”. Znowu powiedziałem coś, co moich biednych towarzyszy musiało utwierdzić w przekonaniu, że bieganie bez kasku po planecie białego miasta gruntownie pozbawiło mnie władz umysłowych. Zresztą, czy byli tak dalecy od prawdy? Skąd na przykład wzięła mi się ta gadatliwość, stanowiąca krzyczące zaprzeczenie moich dotychczasowych, dobrych obyczajów?
— Wyglądasz prześlicznie — zwróciłem się znowu do Jane, której delikatna twarz, okolona czarnymi, lśniącymi włosami natychmiast pociemniała o jeden odcień. — Jak wy to robicie, dziewczyny, że w miarę upływu lat, ziemskich i gwiezdnych, jesteście coraz ładniejsze? Założę się, że kiedy wreszcie wrócimy, wy będziecie wyglądać jak nasze wyjątkowo udane wnuczki…
— Chodź już — Kirsti wysunęła się lekko z moich ramion. — Naprawdę potrzebujesz pomocy. Zobaczymy, co orzeknie komputer, a potem, niezależnie od diagnozy, zrobię ci okład z lodu.
Komputer wykrył w mojej krwi obecność pewnych zdradliwych alkaloidów, co od razu poprawiło humory zwłaszcza Wiktorowi, Olegowi i Lukasowi jako tym, którzy wysłuchali moich pierwszych pytań oraz moich wywodów na temat powabów ludzkiego ciała, dzielenia się płaszczami z mieszkańcami kosmosu i własnej nieobecności. Bo mimo że z miejsca uznali to, co mówiłem, za majaczenie porażonego umysłu, to jednak nie pozbyli się niejasnych domysłów i niepewności, związanych z niezaprzeczalnym faktem, że miałem przy sobie peleryny, z całą pewnością nie pochodzące z naszego statku i że czekałem na nich przy nadajniku, którego nie mogłem zbudować. Teraz, choć obecność granatowych okryć i pochodzenie moich sygnałów namiarowych nie przestały być zagadką, to przynajmniej jedno stało się pewne, a mianowicie, że rewelacje, jakimi ich przyjąłem, wynikały wyłącznie z chorobliwych urojeń. Skwitowałem ten wyrok pełnym godności milczeniem.
Zjadłem lekki obiad, po czym pozwoliłem zaaplikować sobie potężną dawkę specyfików, zaordynowanych przez zespół diagnostyczny, a następnie zaprowadzić się dp małej kabiny, urządzonej kubek w kubek tak samo, jak mój dawny pokoik na „Araracie”. Ulokowano mnie na wygodnym, rozłożonym fotelu i nakryto puszystym pledem. Kiedy wszyscy prócz Kirsti wyszli, życząc mi szybkiego powrotu do zdrowia, odetchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się.
— Będziesz czuwać przy moim łóżku? — spytałem. — To dobrze. Choć i tak miałbym przyjemne sny. Chodziłbym sobie po szerokich ulicach białego miasta, pod rękę z pielęgniarką o brązowych oczach. Czy lubisz psy? Na przykład rudozłote spaniele?
Pochyliła się szybko, pocałowała mnie w czoło, po czym usiadła w nogach fotela.
— To zamiast okładu z lodu? W takim razie musisz powtórzyć kurację — stwierdziłem. — Wcale nie czuję chłodu… rzekłbym, że wręcz przeciwnie. Wiesz, dzieje się ze mną coś dziwnego. Mam szaloną ochotę mówić. Nie poznaję samego siebie. Owszem, tak się jakoś składało, że przez kilka ostatnich dni usta mi się nie zamykały. Ale aż do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy, że po prostu rozpiera mnie niepohamowane pragnienie wydawania głosu. Jak tak dalejpójdzie, to zacznę śpiewać.
— No, nigdy nie należałeś do milczków — powiedziała. Nigdy? Ja? Świetnie. Jak nigdy, to nigdy.
— Więc jestem gadułą? Do tego od urodzenia? — pokiwałem głową. — W takim razie nic się nie zmieniło, prawda. To co z tym psem?
Читать дальше