Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Łukasz miał przed oczami tę scenę, tak jak przedstawił mu ją po raz pierwszy mężczyzna bez legitymacji.

Był wieczór równie piękny jak wczoraj. Zapadła ciemność. Na niebie poniżej gwiazd pozostała półprzeźroczysta wstążka purpury. Skraj lasu był czarny, a głębiej, między drzewami, czerń stawała się niesamowicie głęboka. Trzy domy z oświetlonymi oknami stały w pewnej odległości od siebie, na łagodnym zboczu porośniętym trawą. W czasie dnia chętnie szczypało tę trawę nieliczne stadko owiec. Teraz była ze srebra, o co postarał się księżyc.

Na tej właśnie łące, pomiędzy domami a lasem, siadł kosmiczny spodek.

Cisza, jaka nastąpiła po owym urwanym,ufo!”, musiała być co się zowie martwa, uroczysta, złowroga i jak tam jeszcze można nazwać ciszę nad ciszami. Wychylony z włazu mieszkaniec gwiazd nie ruszał się, wodził tylko sierpowatymi oczami po twarzach mieszkańców Ziemi.

Trudno ustalić, jak długo to trwało. Niektórzy utrzymują, że minutę, inni gotowi są przysięgać, że pół godziny. Wreszcie spomiędzy grupy ludzi, zresztą dość licznej, bo na lato przyjmowano tu zawsze gości z miasta, wybiegło przeciągłe westchnienie. Zaraz potem jakiś drżący głos powiedział „Dzień dobry”. Śmiałek wyszedł pewnie z założenia, że kosmitom, którzy przemierzają wszechświat, jak my przemierzamy drogę z domu do szkoły i z powrotem, wypada mówić „dzień dobry” o każdej porze ziemskiej doby. Po „dzień dobry” nastąpiło jeszcze „Witaj — taj — taj”, ale to, niestety, było już wszystko. Człowiek, który chciał rzec „witajcie”, niejaki Franciszek Kowal, stale przyjeżdżający na urlopy do Górka, i tak chodził potem opromieniony sławą stuprocentowego mężczyzny, co to w żadnej sytuacji nie traci zimnej krwi.

Na nieszczęście jego „taj — taj — taj” nie spodobało się Zielonemu. Być może w jego języku oznaczało akurat „do widzenia”. A może po prostu minął czas, jaki przybysze przeznaczyli na pierwszy kontakt z ludźmi. Dość, że niesamowita postać zniknęła, klapa zamknęła się bezgłośnie, po czym spodek stanął w ogniu. Nie na ogniu, jak startujące rakiety, tylko w ogniu. Jakby w cichą polankę uderzył piorun i zamiast spłynąć w ziemię, trwał przez chwilę w pełnym, okrutnym blasku, pokazując całą swą niszczycielską potęgę.

Ale ogień, który objął spodek, nie zniszczył niczego. Widzowie musieli mocno zacisnąć powieki, żeby ochronić oczy przed raptownym, rażącym światłem. Kiedy je otworzyli, łąka była pusta. Na niebie uciekała szybko malejąca błyszcząca kula. Przed nimi pozostał czarny krąg wypalonej trawy.

Tak mniej więcej przebiegło inauguracyjne wystąpienie kosmitów, które zapoczątkowało straszliwe zamieszanie w cichym dotąd Górku. Po pierwszym lądowaniu nastąpiły dalsze. Jeśli nie spodki, to pokazywały się niepodobne do niczego światła. Widywano wyskakujące z jeziora ogniste bańki. Znajdowano ślady, stóp nie stóp, narzędzi, nie narzędzi, odciśnięte w ziemi. Właśnie owych śladów szukano tak gorączkowo dniami i nocami. Szukali ich nie tylko gajowy z naprędce zorganizowaną rzeszą pomocników, nie tylko wezwani stróże porządku publicznego, naukowcy i reporterzy, lecz także samozwańczy amatorzy sensacyjnych pamiątek. A przed budynkiem szkoły, w której rezydował sztab akcji „Kosmici” stale kotłował się coraz liczniejszy tłum, spragniony najświeższych nowin.

Ojciec Łukasza starał się dotrzymać kroku swojemu szybkonogiemu synowi. Tuż za nimi raźno pomykał Paweł. Nieco z tyłu biegła truchcikiem Mira, ciągnąc za rękę mamę. Karawanę zamykał dziadek Klemens.

— Ja już nie mogę… — wyjęczała w pewnej chwili pani Helena. — Zlitujcie się… Przecież oni nam nie uciekną…

— Mama akurat zna się na ufitach! — wyrzucił z siebie jednym tchem Paweł, który lubił fantastyczne filmy, czytywał artykuły o zagadkach kosmosu i uważał się za eksperta. — Oni zawsze tak robią — wyjaśnił. — Gdzieś się pokażą, coś sobie obejrzą i zaraz znikają.

— Fatalne — dziadek Klemens odsapnął i zwolnił. — Byłaby niepowetowana szkoda, gdyby nie zdążyli nas sobie obejrzeć.

Szóstka, śmiało zasługująca na miano grupy pościgowej, pokonała w końcu zbocze i wybiegła na szosę. Tutaj wreszcie Łukasz przystanął.

Pusto. Cicho. Czyściutkie niebo. Słońce jak otwarty piec. Wielka, stara lipa wydaje się sztuczna. Jej zawsze szemrzące liście milczą. Powietrze jest nieruchome.

— Czemu stoimy? — spytał nieswoim głosem Paweł.

— Stoimy, ponieważ natura dała nam oprócz nóg jeszcze i głowy.

Wprawdzie niektórym głowom poskąpiła… — dziadek Klemens nie powiedział nic więcej. Od strony centralnej części Górka dobiegł gwałtownie narastający hałas. Nagle ukazały się samochody. Jeden za drugim i jeden obok drugiego. Pędziły szosą nie zważając na nic i zbliżały się niewiarygodnie prędko.

— Z drogi! — krzyknęła przerażona pani Helena. — Natychmiast z drogi!

Nikomu nie trzeba było tego powtarzać. Na szczęście tuż przy szosie rósł młody, sosnowy zagajnik. Wystarczyło dać susa przez trawiaste pobocze.

— Aparat! Prędko! Eee! — zapewne po raz pierwszy w życiu czcigodny profesor zawołał „e!” dokładnie tak, jak mogliby zawołać Mira lub Paweł. Następnie sam porwał aparat fotograficzny dyndający na piersi wnuka, otworzył go, nastawił i zaczął pstrykać. — Kiedyś — powiedział po chwili — te zdjęcia będziecie oglądać z nie mniejszym przejęciem niż wizerunki kosmitów. Przekonacie się…

Ale jego głos utonął w straszliwym zgiełku. Samochody wyły, trąbiły, piszczały, przepychały się i pędziły na złamanie karku. W nosy widzów, odbierających tę przeraźliwą defiladę z ukrytej trybuny, uderzył ciężki odór spalin.

Wszystkie auta były pełne pasażerów. Twarze ludzi za szybami zdradzały skrajne podniecenie i napięcie. W ich oczach odbijała się jedna jedyna myśl: szybciej, szybciej, szybciej…

Przemarsz miejscowych oddziałów zmotoryzowanych trwał nieznośnie długo. W końcu jednak czoło kolumny zaczęło znikać za koronami drzew, na prostym wzniesieniu.

— Ludzie uciekają z Górka! — pani Helena zakrztusiła się dymem i zakaszlała. — Tam… tam… — nie mogła powiedzieć nic więcej.

Ale słowa były zbędne.

Obcy.

Dotąd pokazywali się, świecili, wzbudzali ciekawość. Teraz odsłonili przyłbice. Atakują. Cóż innego mogłoby zmusić wszystkich posiadaczy samochodów do tak panicznej rejterady?

Z szaroniebieskiej mgły wyłonił się jeszcze jeden pojazd. Sunął cicho, jeśli nie brać pod uwagę chrapliwych jęków wydawanych przez trzech mężczyzn i tęgą kobietę, mozolnie pchających auto pod górę.

Ojciec Łukasza wybiegł na szosę.

— Co się stało? — krzyknął.

— Starter nawalił…

— Starter? Aha, starter… Przykro mi… Ale co się dzieje? Dlaczego uciekacie?

— Kto ucieka? — żachnął się inny żywy składnik napędu. — Panie, nie zawracaj pan głowy! Lepiej niech nam pan pomoże. Tylko potem i tak pana nie zabierzemy, bo mamy komplet.

Ojciec Łukasza jak zahipnotyzowany zrobił parę kroków i dołączył do popychaczy.

— Panie Rafale! — zawołał z bezgranicznym zdumieniem dziadek Klemens. Napomniany zreflektował się, odjął dłonie od karoserii i spytał: — To dlaczego wszyscy jadą do Sącza?

— Kto jedzie ten jedzie — burknął właściciel czy też pasażer samochodu z zepsutym starterem. — Nie do Sącza, tylko zaraz za najbliższą górkę, bo tam wylądowały spodki. Widziano całą gromadę Zielonych…

— Jak to? Więc w Górku nic… — ojciec Łukasza nie skończył. To że w Górku „nic” i tak stało się już aż nazbyt oczywiste.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x