Zatrzasnął za sobą drzwi i ubezpieczył je potężną zasuwą. Pułapka zamknęła się.
Przez chwilę słyszeli jeszcze kroki w korytarzu, ale oddaliły się szybko i umilkły. Tylko spoza ścian w dalszym ciągu zawodziła syrena obwieszczająca niebezpieczeństwo.
— Że też zapomniałam o komunikatorze… — powiedziała cicho Anna.
W kabinach i na korytarzach błyskały pomarańczowe lampki. Ludzie wychodzili z wind i ustawiali się w milczeniu na pomoście, spoglądając wyczekująco w stronę białej postaci widniejącej wewnątrz kolistego pulpitu. Ogłoszono alarm pierwszego stopnia. Mieszkańcy stacji nie musieli pędzić z wywieszonymi językami po schodach. Windy były w ruchu. Skafandry nie obowiązywały. Pierwszy stopień. Czyli nie ma — przynajmniej na razie — poważnego zagrożenia.
Takt ale informację o charakterze alarmu przekazywał Nerpa przez głośniki. Usłyszeli ją wszyscy, którzy byli tam, gdzie powinni być, to znaczy w pomieszczeniach przeznaczonych dla ludzi. Automatów nie trzeba przecież powiadamiać, że nie muszą zabierać skafandrów i że wolno im korzystać z windy.
Anne i Darek nie wiedzieli nic. Słyszeli sygnał, który rozbrzmiewa tylko wówczas, gdy stanie się coś niespodziewanego. A w przestrzeni pozaziemskiej wszystko, co niespodziewane i nieznane, oznacza: niebezpieczeństwo.
Tymczasem oni tkwili w komórce, szczelnie odgrodzeni od tego małego świata, który ludzie przynieśli tu ze sobą z Ziemi. Jak długo już? Trzydzieści sekund? Godzinę?
W rzeczywistości upłynęło niespełna sześć minut, od kiedy zostali sami, a drzwi otworzyły się znowu. Ujrzeli rudawą głowę Gratha i jasną czuprynę Bo. Mykeskesa z nimi nie było. Anna odruchowo przytuliła się do chłopca.
— Nie… — Darek chciał powiedzieć: „nie bój się”, ale udało mu się wyjąkać tylko to „nie”.
Anna odsunęła się szybko. W jej przerażonych oczach błysnęło coś jakby zdumienie.
Chłopiec zacisnął zęby. „Żeby nie wiem — co — powziął w duchu desperackie postanowienie — przynajmniej ją muszę z tego wyciągnąć!”
— Wyłazić! — rzucił Grath, ponaglając ruchem ręki, żeby wychodzili na korytarz.
Nie czekali na powtórne zaproszenie. Darek przepuścił dziewczynę, kiedy jednak chciał sam przekroczyć próg komórki, na jego ramieniu zacisnęła się dłoń operatora. Druga dłoń, uzbrojona, skierowała się w stronę pleców Anny.
— A teraz zapamiętajcie sobie — wycedził Grath mierząc Darka nienawistnym spojrzeniem. — Idziemy do dyspozytorni. Ale nie próbujcie żadnych sztuczek. Będę cały czas przy was. A wy nie oddalajcie się ode mnie na krok, na jeden maleńki kroczek. Miotacz schowam, o, tak — wsadził płaski, groźny przedmiot do bocznej kieszeni — widzisz? Zgadnij, czego dotyka mój palec. Tak jest, spustu — przytaknął, chociaż Darek nawet nie mruknął. — Niech tylko któreś z was piśnie słówko albo zrobi coś, co mi się nie spodoba, strzelę. Nie znacie mnie jeszcze. Strzelę, i to w dziewczynę. Pamiętaj, smarkaczu. Jeśli chcesz, żeby ona wróciła żywa do tatusia… Zrozumiałeś?
Darek z wysiłkiem skinął głową. Mimo woli biegł oczami ku wypuczonej kieszeni Gratha. Lufa miotacza rysowała się wyraźnie pod grubym materiałem. I nie przestawała celować w Annę.
— No, jazda! — Joe popchnął chłopca tak, że ten się zatoczył i byłby upadł, gdyby w ostatniej chwili nie podtrzymał go Bo.
— Trzymaj się, Darek — szepnął kamerzysta. — On nie strzeli, jeśli będziemy milczeć. Nie może. Gdyby to zrobił…
— Zamknij się — Grath ponownie popchnął chłopca w plecy. — No, już! Nie możemy spóźnić się więcej niż o kilka minut. Szybciej, bo…
Puścili się biegiem. Darkowi zaświtała niejasna myśl, że Joe jest po prostu szalony. Wariat. Przecież tylko wariat może tak postępować. „Chociaż idziemy z nim teraz między ludzi — zastanowił się — a i tak nic nie możemy zrobić. Nic…”
Grath wepchnął ich do windy. W czasie jazdy powiedział z nieprzyjemnym uśmieszkiem:
— Byliśmy wszyscy na polu startowym. Oglądaliśmy dekorację do scen, które będziemy kręcić zaraz po alarmie. Jasne?
— Mają podgląd — zauważył ponuro Bo.
— Dekoracji nie podglądają — odburknął z ironią Grath. — A po alarmie — wrócił do poprzedniego, grożącego tonu — naprawdę pójdziecie ze mną na pole startowe. Zrobimy zdjęcia do tego idiotycznego serialu. Skończymy je, a potem zostaniecie ze mną jeszcze na pół godziny. I żeby mi żadne z was nie pomyślało o jakimś idiotycz-nym kawale. Nawet pracując, nie będę spuszczać palca z pistoletu. Pół godziny wystarczy mi aż nad-to, żeby skończyć mój film, a potem cześć, pa, do widzenia! Ja sam porozmawiam z tym twoim dziennikarzem — spojrzał przenikliwie na Darka — i z twoją rodzinką — zwrócił się do dziewczyny. — Zrobię tak, żeby zostawili nas samych. Tylko na trzydzieści minut! Później żegnajcie, ptaszki! Zanim wrócicie do nich, ja będę już w drodze na Ziemię. Z moim filmem. Z moim filmem, rozumiecie?! Wyląduję w jakimś rezerwacie, zmienię sobie twarz, a umiem to robić, i za rok zacznę znowu pracować w wytwórni filmowej. Chcielibyście pewnie wiedzieć, jak się będę nazywał? Nic z tego moi złoci! Poznacie mnie po tym, że będę największym i najsłynniejszym reżyserem świata!
„On naprawdę jest kopnięty” — utwierdził się w swych domysłach Darek. Ale wnioski płynące z tego odkrycia nie były wcale pocieszające. Przeciwnie, ukazywały dodatkowe niebezpieczeństwa. Zawsze można próbować przewidzieć, jak zachowa się człowiek normalny. Ale niech ktoś zgadnie, co zrobi wariat w napadzie szaleństwa? „Muszę siedzieć jak trusia — osądził chłopiec. — Każdy ruch gotów wywołać reakcję Gratha, drgnienie jego pal-ca na spuście. Annie nie może spaść włos z głowy. Jeśli będzie trzeba, ja sam pomogę Grathowi uwolnić się od towarzystwa Adama, Barbary, Marka i kogo tam jeszcze” — postanowił.
Winda stanęła. Co najmniej dziesięć par oczu zwróciło się w ich stronę. Ktoś uśmiechnął się na powitanie. „Aha, to Barbara” — stwierdził niezbyt przytomnie Darek. Nawet Mykeskes był już tutaj. „Pewnie — pomyślał z goryczą chłopiec — kto jak kto, ale on nie mógł drugi raz się spóźnić”.
Obok Marka stała złotowłosa. Obdarzyła ich przelotnym, nieodgadnionym spojrzeniem i szybko odwróciła głowę. Jej piękne usteczka poruszyły się. Darek zobaczył, że brat Anny popatrzył na nią, potem na niego, potem na Annę, by wreszcie wrócić z ulgą do jasnej twarzyczki obok siebie.
Obok Barbary stał Adam. Od razu można się było zorientować, że z nim Grath nie będzie miał kłopotów. Zaledwie zerknął przez ramię na swego bratanka. Chłopiec odruchowo pokręcił głową. W tym momencie pochwycił podejrzliwy wzrok Gratha. Darek tak dobrze opanował już jednak swoją rolę, że udało mu się nawet wykrzywić twarz w nikłym uśmiechu.
Adam powiedział tylko chłodnym, zdawkowym tonem: — Szukałem cię w naszej kabinie… — po czym podjął przerwaną rozmowę z Barbarą.
Stewa i Mammea stali dalej i ledwie zauważyli pojawienie się czwórki spóźnionych. Kiedy Darek na nich spojrzał, Mammea mówił akurat do szpa-kowatego coś jakby. „No, to na mnie czas”. Zaraz potem, nie spiesząc się, ruszył w stronę schodów. W pewnej chwili sylwetka niepozornego skryła się zupełnie za wielką postacią Lwizwisa. Reżyser oderwał się od Werwusa i szedł szybko w ich stronę, pozostawiwszy na pastwę kierownika produkcji nieszczęsnego Mykeskesa. Chłopiec z mściwą satysfakcją obserwował, jak mechanik wije się i skręca pod potokiem słów płynących z ust małego grubasa.
Читать дальше