— Ja tego nie widziałem — odparł Jonas, wstając z miejsca. — Teraz pójdę na plac sprzedać maczugę, ale wcześniej powiem ci to, co prędzej lub później każda żona powie mężowi: „Zanim zadasz więcej pytań, zastanów się, czy na pewno chcesz poznać odpowiedzi".
— Ja mam jeszcze tylko jedno pytanie. Obiecuję, że już więcej nie będę cię dręczył. Kiedy szliśmy przez bramę, powiedziałeś, że stworzenia, które tam widzieliśmy, to żołnierze Autarchy i dałeś do zrozumienia, iż mają za zadanie stawić opór Abaii oraz innym potworom. Czy ludzie-małpy także są takimi żołnierzami? A jeżeli tak, to co mogą zrobić, będąc zaledwie ludzkich rozmiarów, przeciwko nieprzyjacielowi wielkości góry? I dlaczego dawni autarchowie nie wybrali ludzi do swojej armii?
Jonas tymczasem zawinął maczugę w jakąś szmatę i teraz stał przy stole, przekładając ją z ręki do ręki.
— To trzy pytania, nie jedno, a pewną odpowiedź znam tylko na drugie z nich. Odpowiadając na dwa pozostałe muszę zdać się na domysły, ale ostrzegam cię, że pamiętam o twojej obietnicy: już nigdy więcej nie będziemy rozmawiać na te tematy.
Zacznę od ostatniego pytania. Dawni autarchowie, którzy ani nie byli autarchami w naszym rozumieniu tego słowa, ani nie używali tego tytułu, początkowo tworzyli swoje armie z ludzi. Potem jednak okazało się, że oddziały składające się z uczłowieczonych zwierząt są wierniejsze od tych, w których służyli ludzie. Nic dziwnego, skoro ludność, która nienawidziła swoich władców, istoty te darzyła jeszcze większą nienawiścią. Dlatego żołnierze ci gotowi byli znosić niewygody i cierpienia, o jakich żaden człowiek nawet nie chciałby słyszeć. Prawdopodobnie właśnie dlatego zlecono im obronę Muru, ale nie można wykluczyć, że istnieje inne wytłumaczenie tego faktu.
Jonas umilkł na chwilę i podszedł do okna, lecz nie spojrzał na ulicę, tylko w górę, na niebo.
— Nie mam pojęcia, czy ludzie-małpy należą właśnie do tego gatunku stworzeń. Ten, którego widziałem, wydał mi się bardzo podobny do człowieka, jeśli nie liczyć jego futra, więc jestem gotów zgodzić się z tobą, iż mogą to być ludzie, którzy zmienili się z powodu wielowiekowego zamieszkiwania w podziemnych korytarzach oraz częstych kontaktów z pozostałościami pogrzebanego tam miasta. Nasza Urth jest już bardzo stara, a pod jej powierzchnią bez wątpienia kryją się rozliczne skarby. Złoto i srebro nie ulegają zmianom, lecz ich strażnicy mogą ulegać metamorfozom znacznie bardziej tajemniczym od tych, które przemieniają winogrona w wino i piasek w perły.
— Ale przecież my, żyjący na powierzchni, co noc stajemy twarzą w twarz z ciemnością i często mamy do czynienia ze skarbami wydobywanymi z podziemi, dlaczego więc nie dotknęły nas żadne zmiany?
Jonas nie odpowiedział, a ja przypomniałem sobie o obietnicy, jaką mu złożyłem. Mimo to kiedy odwrócił się od okna i spojrzał na mnie, w jego oczach dostrzegłem coś, co powiedziało mi, że jestem głupcem i że jednak się zmieniliśmy. Po chwili znowu wyjrzał przez okno.
— W porządku, nie musisz nic mówić — powiedziałem. — Ale co z pozostałymi pytaniami, na które zobowiązałeś się udzielić odpowiedzi? W jaki sposób żołnierze mogą stawić opór morskim potworom?
— Miałeś rację mówiąc, że Ereb i Abaia dorównują rozmiarami córom. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie twoja wiedza. Większość ludzi nie potrafi sobie wyobrazić niczego tak ogromnego i uważa, że te potwory są nie większe od dużych domów albo, powiedzmy, okrętów. Jednak ich prawdziwe rozmiary są tak wielkie, że żyjąc na tej planecie nigdy nie będą mogły opuścić oceanu, gdyż poza wodą padłyby, zmiażdżone własnym ciężarem. Nie należy więc wyobrażać sobie, że zjawią się przed Murem i zaczną walić w niego pięściami albo ciskać głazy. Ich siła polega na tym, że posługując się jedynie myślami potrafią zdobyć posłuszeństwo licznych niewolników i rzucić ich do walki przeciwko wszystkiemu, co przeciwstawia się tworzonemu przez nich prawu.
Powiedziawszy te słowa Jonas otworzył drzwi i wyszedł na kipiącą życiem ulicę, ja zaś zostałem z łokciami opartymi na stole, gdyż przypomniałem sobie sen, jaki mi się przyśnił, kiedy dzieliłem łoże z Baldandersem. „Ziemia nie mogła nas utrzymać" — powiedziały ogromne kobiety.
* * *
Dotarłem do takiego punktu mej opowieści, w którym muszę wreszcie napisać o czymś, czego do tej pory starałem się unikać. Wy, którzy teraz czytacie moją relację, z pewnością zauważyliście, iż nie czyniłem specjalnych wysiłków w celu szczegółowego przedstawienia zdarzeń, które miały miejsce wiele lat temu ani dokładnego przytaczania słów, którymi zwracali się do mnie różni ludzie, ani też tych, Jakimi im odpowiadałem. Zapewne uznaliście, że zdecydowałem się na taką konwencję w celu nadania mojej opowieści żywszego tempa. Prawda jednak przedstawia się w ten sposób, iż należę do osób dotkniętych przekleństwem pamięci absolutnej. Co prawda nie zapamiętujemy dokładnie wszystkiego, co widzieliśmy. Nie jestem na przykład w stanie przypomnieć sobie kolejności, w jakiej stały książki na półkach w bibliotece mistrza Ultana, ale i tak pamiętam więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie życzyć — na przykład usytuowanie przedmiotów na stole, obok którego przeszedłem, kiedy byłem dzieckiem, oraz to, czy już przywoływałem z pokładów pamięci jakieś wydarzenie, a jeżeli tak, to czy tamto wspomnienie różniło się w jakiś sposób od tego, które pojawiło się w tej chwili.
Właśnie moja zdolność zapamiętywania uczyniła mnie pupilem mistrza Palaemona; pośrednio jest także odpowiedzialna za powstanie tej opowieści, ponieważ gdybym nie był jego ulubieńcem, z pewnością nie wysłałby mnie do Thraxu ze swoim mieczem.
Niektórzy twierdzą, że dobra pamięć osłabia zdolność prawidłowego oceniania tego, co się wokół nas dzieje. Nie potrafię stwierdzić, czy ten pogląd jest słuszny, ale wiem na pewno, iż wiąże się z nią niebezpieczeństwo odmiennego rodzaju, z którym wielokrotnie miałem okazję się zetknąć. Otóż kiedy sięgam w przeszłość, tak jak robię to teraz i jak uczyniłem wtedy, pragnąc odtworzyć mój sen, widzę ją tak dokładnie, jakby była teraźniejszością, równie realną jak wszystko, co otacza mnie w tej chwili. Wystarczy, żebym zamknął oczy, a już mogę wejść do celi zajmowanej przez Theclę, jak uczyniłem pewnego zimowego wieczoru. Moje palce zaraz dotkną skraju jej sukni, nozdrza wypełnią się zapachem jej perfum przypominającym aromat lilii ogrzanych przy kominku, rozchylę delikatny materiał jej sukni i obejmę doskonale białe ciało, czując jej piersi przy mojej twarzy…
* * *
Widzicie? Bardzo łatwo jest tracić całe godziny, a nawet dni, na takie wspomnienia. Czasem zapadam w nie tak głęboko, że potem czuję się jak odurzony jakimś silnym narkotykiem albo pijany. Tak było i wtedy. Wciąż jeszcze rozbrzmiewał mi w uszach odgłos kroków, jaki usłyszałem w jaskini małpoludów, a ponieważ nade wszystko pragnąłem wyjaśnić jego tajemnicę, wróciłem do mojego snu, pewien, że wiem, kto go na mnie zesłał, i pełen nadziei, że dowiem się z niego więcej, niż zamierzał ujawnić jego autor.
Znów siedziałem na grzbiecie potwora o skórzastych skrzydłach. Pod nami przelatywały dostojne pelikany i rozwrzeszczane, zwinne mewy.
Ponownie runąłem z wysokości ku nieskończonemu morzu, koziołkując bezradnie w wypełnionej powietrzem pustce. Jednak tuż przed nieuchronnym upadkiem jakaś tajemnicza siła zawiesiła mnie na chwilę nad falami, dzięki czemu zdołałem wygiąć ciało, skierować się głową w dół i ustawić nogi w pionie. Dopiero wtedy wbiłem się w wodę jak nóż, by zaraz potem ujrzeć pod sobą głowę z wężami zamiast włosów, wielogłową bestię, a wreszcie piaskowy ogród.
Читать дальше