— Cyklopie — powiedział spokojnie. — Odpowiedz mi! Żądam odpowiedzi. W imię przyzwoitości! W imię Stanów Zj…
Przerwał. Nie mógł się zdobyć na to, by odpowiedzieć na jedno kłamstwo drugim. W tym miejscu jedynym żyjącym umysłem, który by oszukał, był jego własny.
Odniósł wrażenie, że w pokoju jest cieplej niż podczas rozmowy. Rozejrzał się wokół i odszukał małe otwory wentylacyjne, przez które można było kierować na siedzącego na wyznaczonym krześle gościa strumienie chłodnego powietrza, tworząc wrażenie potężnego zimna tuż za szklaną ścianą.
— Suchy lód — mruknął. — Żeby oszukać obywateli Oz.
Nawet Dorota nie mogłaby się czuć bardziej zdradzona. Był gotów oddać życie za to, co zdawało się tu istnieć. Teraz dowiedział się, że było to zwykłe oszustwo. Metoda wynaleziona przez bandę ocalałych mądrali w celu wyłudzania od sąsiadów żywności i odzieży, i to w taki sposób, by jeszcze byli wdzięczni za spotykający ich zaszczyt.
Stworzyli mit projektu “Millenium” oraz popyt na ocalone urządzenia elektroniczne i dzięki temu udało im się przekonać tubylców, że stare elektryczne maszyny mają wielką wartość. W całej dolnej Willamette ludzie gromadzili domowe komputery, sprzęty i zabawki dlatego, że Cyklop przyjmował je jako zapłatę za swe rady.
“Słudzy Cyklopa” urządzili to tak, że sprytni ludzie, tacy jak Herb Kalo, niemal nie brali pod uwagę daniny z żywności i innych dóbr, którą im składali.
Uczeni odżywiali się dobrze — przypomniał sobie Gordon. I żaden z farmerów nigdy się nie uskarżał.
— To nie twoja wina — powiedział cicho do milczącej maszyny. — Ty naprawdę zaprojektowałbyś narzędzia, zastąpiłbyś utraconych ekspertów i pomógł nam znaleźć drogę powrotu. Ty i twoi pobratymcy byliście najwspanialszą rzeczą, jaką stworzyliśmy…
Zakrztusił się, przypomniawszy sobie ciepły, mądry głos w Minneapolis, tak dawno temu. Zamgliło mu się przed oczyma. Opuścił wzrok.
— Masz rację, Gordonie. To nie jest niczyja wina.
Wciągnął nagle powietrze. W jednej chwili rozjarzyła się wygasła nadzieja na to, że się mylił! To był głos Cyklopa!
Nie dobiegał jednak z głośnika. Gordon odwrócił się szybko i ujrzał…
…chudego, starego człowieka, który siedział skryty w cieniu w przeciwległym kącie pokoju, obserwując go.
— Wiesz, często tu przychodzę. — Wiekowy mężczyzna przemawiał głosem Cyklopa. Smutnym głosem pełnym żalu. — Po to, żeby pobyć z duchem przyjaciela, który zginął tak dawno temu, tu, w tym pokoju. — Staruszek pochylił się lekko do przodu. Perłowa poświata oświetliła jego twarz. — Nazywam się Joseph Lazarensky, Gordonie. To ja zbudowałem Cyklopa, tyle lat temu — popatrzył w dół, na swe dłonie. — Sprawowałem nadzór nad jego programowaniem i wykształceniem. Kochałem go, jakby był moim synem. I, jak każdy dobry ojciec, czułem dumę, wiedząc, że będzie osobą lepszą, życzliwszą i bardziej ludzką ode mnie. — Lazarensky westchnął. — Wiesz, on naprawdę przeżył wybuch wojny. Ta część opowieści jest prawdziwa. Cyklop faktycznie był w swojej klatce Faradaya, chroniony przed impulsami bomb. Pozostawał w niej, podczas gdy my walczyliśmy o utrzymanie go przy życiu. W noc rozruchów antytechnicznych po raz pierwszy i jedyny w życiu zabiłem człowieka. Pomagałem bronić budynku siłowni, strzelając jak jakiś wariat. Ale to nic nie dało. Prądnice zniszczono, choć milicja wreszcie przybyła, by odeprzeć oszalałe tłumy… za późno. O minuty, lata za późno. — Rozłożył ręce. — Jak się domyśliłeś, Gordonie, nie zostało już wtedy nic do zrobienia… poza siedzeniem z Cyklopem i patrzeniem, jak umiera.
Gordon stał absolutnie bez ruchu w widmowym, popielatym świetle. Lazarensky mówił dalej.
— Wiesz, rozbudziliśmy w sobie wielkie nadzieje. Już przed zamieszkami wpadliśmy na pomysł planu “Millenium”. Właściwie powinienem powiedzieć, że to Cyklop na niego wpadł. Miał już gotowe zarysy programu odbudowy świata. Mówił, że potrzeba mu jeszcze paru miesięcy, by dopracować szczegóły.
Gordon czuł się tak, jakby miał twarz z kamienia. Czekał bez słowa.
— Czy wiesz coś o domenach pamięci kwantowej, Gordonie? W porównaniu z nimi złącza Josephsona wydają się wykonane z patyków i błota. Są lekkie i delikatne jak myśl. Pozwalają na milion razy szybsze rozumowanie niż neurony. Trzeba je jednak utrzymywać w superzimnej temperaturze, by w ogóle mogły istnieć. A gdy zostaną zniszczone, nie sposób ich odtworzyć. Próbowaliśmy go ocalić, ale bez powodzenia — stary ponownie spuścił wzrok. — Wolałbym wówczas sam umrzeć.
— Postanowiłeś więc kontynuować plan o własnych siłach — zasugerował zimnym tonem Gordon.
Lazarensky potrząsnął głową.
— Wiesz oczywiście, że to niemożliwe. Bez Cyklopa zadanie było niewykonalne. Mogliśmy tylko zaprezentować pustą skorupę. Iluzję. Dało nam to szansę na przetrwanie w nadchodzącym ciemnym wieku. Wszędzie wokół szerzył się chaos i podejrzenia. Jedyną rzeczą, która umożliwiała nam, biednym intelektualistom, wywieranie wpływu, była słaba iskierka czegoś zwanego nadzieją.
— Nadzieją!
Gordon roześmiał się gorzko. Lazarensky wzruszył ramionami.
— Petenci przychodzą pomówić z Cyklopem, a rozmawiają ze mną. Z reguły nie jest trudno udzielać im dobrych rad, odnajdować w książkach proste metody bądź rozsądzać spory, odwołując się do zdrowego rozsądku. Wierzą w bezstronność komputera, a żywemu człowiekowi nigdy by nie zaufali.
— A kiedy nie możesz udzielić zdroworozsądkowej odpowiedzi, bawisz się z nimi w Pytię.
Ponowne wzruszenie ramionami.
— W Delfach i w Efezie to skutkowało, Gordonie. I, szczerze mówiąc, komu to szkodzi? Ludzie z Willamette widzieli w ciągu ostatnich dwudziestu lat zbyt wiele żądnych władzy potworów, by mogli się zjednoczyć pod przewodnictwem jakiegokolwiek człowieka lub grupy ludzi. Ale maszyny pamiętają! Podobnie, jak pamiętają starożytny mundur, który nosisz, choć w lepszych dniach tak często traktowali go z karygodnym lekceważeniem.
W korytarzu rozległy się głosy. Jakieś osoby przeszły blisko, po czym oddaliły się. Gordon poruszył się niespokojnie.
— Muszę stąd znikać.
Lazarensky roześmiał się.
— Och, nie przejmuj się nimi. Są silni tylko w gębie. W niczym ciebie nie przypominają.
— Nie znasz mnie — warknął Gordon.
— Nie? Jako Cyklop rozmawiałem z tobą przez kilka godzin. Poza tym zarówno moja przybrana córka, jak i Peter Aage mówili o tobie dosyć dużo. Wiem na twój temat więcej niż sobie wyobrażasz. Jesteś rzadkością, Gordonie. W jakiś sposób zdołałeś zachować w głuszy nowoczesny umysł, zdobywając jednocześnie siłę konieczną w dzisiejszych czasach. Nawet gdyby ta cała banda spróbowała zrobić ci krzywdę, przechytrzyłbyś ich.
Gordon ruszył ku drzwiom, po czym zatrzymał się i odwrócił, by spojrzeć po raz ostatni na łagodną łunę bijącą od martwej maszyny i maleńkie światełka falujące raz za razem, bez żadnej nadziei.
— Nie jestem znowu taki bystry — oddech uwiązł mu w gardle. — Widzisz, ja uwierzyłem!
Spojrzał Lazarensky’emu w oczy. Po chwili stary opuścił wzrok, nie znalazłszy żadnej odpowiedzi. Gordon wyszedł chwiejnym krokiem na zewnątrz, zostawiając za sobą wionącą śmiertelnym chłodem kryptę z jej trupami.
Wrócił do miejsca, gdzie zostawił uwiązanego konia, w chwili gdy niebo na wschodzie zaczął rozjaśniać słaby blask jutrzenki. Ponownie dosiadł źrebicy i skierował ją starą drogą lokalną na północ. Czuł wewnętrzną pustkę i żal, całkiem jakby mroźny chłód skuł mu serce. Musiał uważać, żeby nie potłuc czegoś w środku, czegoś chwiejnego i niepewnego.
Читать дальше