Słowo wreszcie spłynęło do Dana, to słowo, którego tak zawzięcie szukał, słowo, które pasowało do nich wszystkich, wszystkich Bezsennych opłakujących swoją najukochańszą osobę, która nie była jedną z nich i właśnie dlatego była dla nich najukochańsza.
Słowem tym był „żal”.
* * *
Miri z pasją pochylała się nad terminalem. Zarówno ekran, jak i wydruk twierdziły to samo: ten syntetyczny model neurochemiczny działał jeszcze gorzej niż poprzedni. A nawet poprzednie dwa. Albo i poprzednie dziesięć. Jej doświadczalne szczury, z mózgami odurzonymi tym, co miało być rozwiązaniem eksperymentu Miri, stały niezdecydowanie w swych przegródkach do analiz mózgu. Najmniejszy z całej trójki dał sobie spokój i zasnął.
— Ś-świetnie — mruknęła Miri. Co jej dało podstawy, by twierdzić, że jest badaczem neurochemicznym? Super — tak, tak. Pewnie. Superniekompetentna.
W głowie tworzyły jej się i przetwarzały sznury kodów genetycznych, fenotypów, enzymów i receptorów. Wszystko to na nic. Śmiecie, zupełne śmiecie. Cisnęła w kąt instrument do skalowania.
— Miri!
W drzwiach stała Joan Lucas; jej ładna twarz ściągnięta była cierpieniem. Ona i Miri nie rozmawiały z sobą od lat.
— Miri…
— O co cho…chodzi? J-Joan?!
— O Tony’ego. Chodź zaraz. On…
Miri poczuła, jak z serca odpływa jej cała krew.
— C-co on?!
— Spadł z placu zabaw. Och, Miri, chodź…
Z placu zabaw. Z samej osi stacji… Nie, to przecież niemożliwe, plac jest zabezpieczony, a po upadku z takiej wysokości nie byłoby co zbierać…
— To znaczy, spadł z windy. Z zewnętrznej strony. Wiesz, chłopcy zawsze urządzali sobie zawody, kto wjedzie na górę po zewnętrznej stronie windy, a potem wśliźnie się przez luk do napraw…
Miri nic o tym nie wiedziała. Tony jej nie powiedział. Nie była w stanie się poruszyć ani myśleć. Mogła tylko gapić się na Joan, całą we łzach. Za jej plecami jeden z genomodyfikowanych szczurów pisnął cicho.
— No chodź! — krzyknęła Joan. — On jeszcze żyje!
Zespół medyczny już był przy nim. W ponurym milczeniu zajęli się na miejscu jego strzaskanymi nogami i złamanym barkiem, potem zabrali go do szpitala. Tony miał zamknięte oczy, a jedna strona jego głowy zalana była krwią.
Miri przejechała poduszkowcem pogotowia krótką drogę do szpitala. Lekarze błyskawicznie zabrali Tony’ego. Miri usiadła, patrząc przed siebie zastygłym wzrokiem, który drgnął tylko raz, kiedy weszła jej matka.
— Gdzie on jest?! — krzyczała Hermione, a jakaś mała, okrutna cząstka umysłu Miri zaczęła się zastanawiać, czy Hermione zdoła wreszcie spojrzeć wprost na swego syna — teraz, kiedy nie było w nim nic, co warte byłoby spojrzenia. Ani uśmiechu Tony’ego. Ani wyrazu jego oczu. Ani głosu, z trudem wyjąkującego słowa.
Analiza mózgu wykazała poważne uszkodzenia, ale jakimś cudem obszar świadomości pozostał nietknięty. Leki, które uśmierzały ból, uśpiły Tony’ego, ale Miri wiedziała, ze on gdzieś tam jest w środku. Siedziała przy nim, trzymając jego bezwładną dłoń w swojej, godzina za godziną. Ludzie przychodzili i odchodzili, krążyli wokół niej, lecz do nikogo nie rzekła ani słowa, na nikogo nie podniosła oczu.
W końcu lekarz przysunął sobie krzesło i usiadłszy obok, położył jej dłoń na ramieniu.
— Mirando…
Powieki Tony’ego zatrzepotały jakby mocniej…
— Mirando, posłuchaj. — Wziął ją delikatnie za podbródek i odwrócił jej twarz do swojej. — Nastąpiło uszkodzenie mózgu, którego nie jesteśmy w stanie zregenerować. Może to być… Nawet nie jesteśmy pewni, na co w tej chwili patrzymy. Nigdy przedtem nie mieliśmy do czynienia z tego rodzaju uszkodzeniem.
— Nawet u Tabithy Selenski? — rzuciła gorzko.
— Nie. Tamto to było co innego. Analizy mózgu Tony’ego wykazały duże aberracje jego działania. Twój brat żyje, ale przeszedł poważne, niemożliwe do naprawienia uszkodzenie pnia mózgowego, nie wyłączając tworu siatkowatego i powiązanych z nim struktur. Wiesz, co to oznacza, Mirando, prowadzisz badania w tej dziedzinie, proszę, oto odczyty…
— N-nie ch-chcę ich wi-widzieć”!
— Ależ chcesz — powiedział lekarz. — Sharifi, ty z nią porozmawiaj.
Ojciec pochylił się nad Miri. Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
— Miri…
— Nie r-róbcie mu t-tego! Nie, t-tato! Nie To…Tony’emu!
Ricky Keller nawet nie udawał, że nie wie, o co jej chodzi. Nie udawał też, że ma w sobie dość siły, co Miri widziała wyraźnie nawet wśród swych chaotycznych i strasznych sznurów myśli. Ricky spojrzał na swego połamanego syna, potem na Miri i pochyliwszy ramiona, wolno wyszedł z pokoju.
— Wy…wynoście się! — wrzasnęła Miri do lekarza, pielęgniarek, do swojej matki, która stała najbliżej drzwi. Hermione wykonała dłonią nieznaczny gest i pozostawiono Miri samą. Z Tonym.
— N-nie — szeptała do niego, ściskając konwulsyjnie jego dłoń. — N-nie p-pozwolę… — Słowa nie chciały przyjść. Tylko myśli, i to nie w złożonych sznurach, tylko w prostym, linearnym, wąskim paśmie strachu.
Ja im nie pozwolę. Będę z nimi walczyć. Jestem tak samo silna jak oni, bystrzejsza, my jesteśmy Super, będę o ciebie walczyć, nie pozwolę im, będę cię chronić, nikt mnie nie powstrzyma…
— Mirando.
W drzwiach stała Jennifer Sharifi.
Miri zaczęła przesuwać się w nogi łóżka, między Tony’ego a swoją babkę. Poruszała się wolno, nie spuszczając wzroku z Jennifer.
— Mirando, przecież on cierpi.
— C-całe życie t-to cier…cierpienie — odpowiedziała Miri i nie poznała własnego głosu. — T-twarda ko…konieczność. S-sama mnie t-tego na…nauczyłaś.
— On nie wyzdrowieje.
— S-skąd mo…możesz w-wiedzieć? P-przecież j-jeszcze nic nie wia…wiadomo!
— Mamy wystarczającą pewność. — Jennifer zwinnie przesunęła się do przodu. Miri nigdy jeszcze nie widziała, żeby jej babka tak szybko się poruszała. — Czy nie sądzisz, że przeżywam to równie mocno jak ty? Przecież jest moim wnukiem! I w dodatku Superbystrym, jednym z tej naszej bezcennej garstki, która za kilka dziesięcioleci odmieni nasz los, kiedy będziemy tego najbardziej potrzebować, kiedy wyczerpią się nasze surowce na Ziemi i będziemy musieli wymyślić sobie własne, czerpiąc je ze źródeł, o jakich dziś nikomu jeszcze się nie śni! Własne surowce, adaptacje genetyczne i technologie, które pozwolą nam opuścić System Słoneczny i osiedlić się wreszcie w jakimś bezpiecznym dla nas miejscu. Potrzebowaliśmy do tego Tony’ego — w drodze do gwiazd potrzebujemy każdego z was!
— J-jeśli za…zabijesz T…T…
Nie potrafiła wydusić z siebie reszty stów. To najważniejsze słowa, jakie przyszło jej w życiu mówić, a ona nie może ich z siebie wydusić…
— Nikt nie ma prawa — mówiła Jennifer głosem pełnym bólu — żądać czegokolwiek od silnych i produktywnych tylko dlatego, że jest bezużyteczny i słaby. Przypisywanie wyższego waloru słabości niż zdolnościom to rzecz moralnie obrzydliwa.
Miri rzuciła się na babkę. Zagiętymi jak szpony palcami celowała w jej oczy, a kolanem wbiła się najmocniej jak potrafiła w jej żołądek. Jennifer krzyknęła i osunęła się na ziemię. Miri padła na nią i próbowała zacisnąć swe rozedrgane, roztrzęsione palce na jej gardle. Czyjeś ręce złapały ją, odciągnęły od babki, próbowały unieruchomić ramiona. Miri walczyła wrzeszcząc — musiała wrzeszczeć bardzo głośno, żeby usłyszał ją Tony, żeby wiedział, co się tu dzieje, żeby się obudził…
Читать дальше