— Alice, nie wpuszczą nas do szpitala, jeśli nie sprawdzą w komputerze, czy jesteśmy ubezpieczone…
— Posłuchaj — powiedziała Alice przez ramię, nie do Leishy, ale w kierunku tylnego siedzenia. — Zrobimy tak, Stello. Powiem im, że jesteś moją córką i że spadłaś z wysokiej skały, na którą się wspięłaś, kiedy zatrzymałyśmy się przy drodze, żeby coś zjeść. Jedziemy z Kalifornii do Filadelfii, żeby odwiedzić babcię. Nazywasz się Jordan Watrous i masz pięć lat. Rozumiesz, kochanie?
— Mam siedem — odparła Stella. — Prawie osiem.
— Jesteś bardzo dużą pięciolatką. Masz urodziny 23 marca. Poradzisz sobie, Stello?
— Tak — odrzekła dziewczynka mocniejszym już głosem.
Leisha przyjrzała się Alice.
— A ty sobie poradzisz?
— Oczywiście — odpowiedziała. — W końcu jestem córką Rogera Camdena.
* * *
Alice na wpół niosła, na wpół podpierała Stellę, kiedy szły do izby przyjęć małego społecznego szpitala. Leisha obserwowała je z samochodu: niską, krępą kobietę i szczuplutką dziewczynkę z wykręconym ramieniem. Potem podprowadziła samochód w najodleglejszy kąt parkingu, pod wątpliwą osłonę kusego klonu i zamknęła go na klucz. Szczelniej zakryła twarz szalem.
Numer rejestracyjny samochodu Alice i jej nazwisko znalazły się już na pewno wśród danych wszystkich posterunków policji i we wszystkich wypożyczalniach samochodów. W szpitalu informacje przepływały znacznie wolniej, odbierano je nawet i raz dziennie, nie godząc się na interwencję państwa w sektorze, który po blisko półwiecznej walce nadal pozostawał odizolowany. Alice i Stella powinny być tam bezpieczne. Powinny… Ale Alice nie mogła już wypożyczyć samochodu.
Leisha natomiast tak.
Ale z kolei dane przesłane do wypożyczalni samochodów mogły zawierać informację, że Alice Camden Watrous jest bliźniaczą siostrą Leishy Camden.
Leisha przebiegła wzrokiem rząd zaparkowanych aut. Snobistycznie luksusowy chrysler, półciężarówka ikeda, rząd toyot i mercedesów średniej klasy, cadillac rocznik 99 — mogła sobie wyobrazić minę właściciela, gdyby go tutaj nie zastał! — dziesięć czy dwanaście tanich małolitrażówek, helikopter z drzemiącym pilotem w liberii i rozklekotana wiejska ciężarówka. Do tej ostatniej skierowała się Leisha. Za kierownicą siedział jakiś mężczyzna i palił papierosa. Przypomniała sobie ojca.
— Witam! — odezwała się.
Mężczyzna opuścił szybę w oknie, ale nie odpowiedział na powitanie. Miał ciemne, tłuste włosy.
— Widzi pan tamten helikopter? — mówiła dalej Leisha, starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej młodzieńczo. Mężczyzna zerknął obojętnie, ze swojego miejsca nie mógł dostrzec, że pilot śpi. — Tam siedzi mój goryl. Myśli, że poszłam do szpitala, żeby ktoś opatrzył mi usta, tak jak kazał ojciec. — Czuła, że usta spuchły jej od ciosu Alice.
— No i?
— A ja wcale nie mam ochoty się tam znaleźć. — Leisha tupnęła nogą. — Tamten to gnojek i tato też. Chcę się urwać. Dam panu za tę ciężarówkę cztery tysiące. Gotówką.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy. Wyrzucił papierosa, znów zerknął na helikopter. Pilot miał szerokie bary, a ciężarówka stała na tyle blisko, by mógł usłyszeć krzyk.
— Wszystko elegancko i legalnie — dodała Leisha i próbowała uśmiechnąć się cwanie. Czuła, jak drżą jej kolana.
— Chcę zobaczyć gotówkę.
Leisha odsunęła się od samochodu aż do miejsca, gdzie nie mógł jej dosięgnąć. Wyjęła z torebki pieniądze. Miała zwyczaj nosić przy sobie większą gotówkę, bo w pobliżu zawsze był Bruce albo ktoś jemu podobny.
— Niech pan wysiądzie po drugiej stronie i zamknie za sobą drzwi. Kluczyki niech pan zostawi na siedzeniu tak, żebym je stąd widziała. Wtedy ja położę pieniądze na dachu, tam gdzie pan będzie je widział.
Mężczyzna roześmiał się.
— Prawdziwa mała Dabney Engh, co? Tego uczą w szkole panienki z dobrego domu?
Leisha nie miała pojęcia, kto to jest Dabney Engh. Czekała, obserwując mężczyznę, który wyraźnie kombinował, jak by tu ją oszukać, i próbowała ukryć pogardę. Pomyślała o Tonym.
— Dobra — powiedział w końcu i wyśliznął się z szoferki.
— Niech pan zablokuje drzwi!
Uśmiechnął się szeroko, jeszcze raz otworzył drzwi, po czym zatrzasnął je. Leisha położyła pieniądze na dachu samochodu, szarpnęła drzwi i podniosła szybę w oknie. Mężczyzna roześmiał się głośno. Włożyła kluczyk do stacyjki, włączyła silnik i powoli wyjechała na ulicę. Trzęsły się jej ręce.
Dwa razy okrążyła wolno budynki szpitala. Kiedy wróciła na parking, mężczyzny już na nim nie było, a pilot helikoptera nadal spał. Jadąc zastanawiała się, czy tamten złośliwie go nie obudził, ale na szczęście nie. Zaparkowała i czekała.
Półtorej godziny później Alice w towarzystwie pielęgniarki wywiozła Stellę na wózku. Leisha wyskoczyła z ciężarówki i zawołała, machając rękoma:
— Alice, tutaj!
Było zbyt ciemno, żeby mogła zobaczyć wyraz twarzy Alice. Miała tylko nadzieję, że siostra nie okaże niechęci na widok rozklekotanej ciężarówki ani że nie powiedziała pielęgniarce, że czeka na nią czerwona toyota.
— To moja przyjaciółka, Julie Bergadon. Zadzwoniłam po nią, kiedy nastawialiście rękę Jordan.
Pielęgniarka kiwnęła głową bez zbytniego zainteresowania. Obie kobiety pomogły umieścić Stellę w wysokiej szoferce, w której nie było siedzenia dla pasażerów. Stella miała na ręce gips i wyglądała, jakby była pod wpływem narkotyków.
— Jak go zdobyłaś? — spytała Alice, kiedy ruszały.
Leisha nie odpowiedziała. Uważnie obserwowała policyjny helikopter, który lądował po drugiej stronie parkingu. Wysiedli z niego dwaj funkcjonariusze, którzy skierowali się wprost do zaparkowanego pod klonem auta Alice.
— O mój Boże — szepnęła Alice. Pierwszy raz jej głos zadrżał strachem.
— W ciężarówce nie będą nas szukać — uspokoiła ją Leisha. — Tylko na to możemy liczyć.
— Leisho — powiedziała Alice głosem drżącym ze strachu. — Stella śpi!
Leisha zerknęła na dziecko oparte bezwładnie o ramię Alice.
— Nie, nie śpi. Jest pod wpływem silnych środków przeciwbólowych.
— Nic jej nie będzie? Czy to normalne… dla niej?
— Zdarza nam się stracić przytomność. Możemy nawet zapaść w sen pod wpływem pewnych substancji. — Tony, Richard, Jeanine i ona sama tamtej nocy w lesie… — Nie wiedziałaś o tym?
— Nie.
— Niewiele o sobie wiemy, co?
Przez dłuższy czas jechały w milczeniu, cały czas kierując się na południe. W końcu Alice zapytała:
— Dokąd ją zabierzemy, Leisho?
— Nie wiem. Policja będzie sprawdzać przede wszystkim Bezsennych…
— Nie można tak ryzykować. Szczególnie w tym stanie rzeczy — powiedziała Alice znużonym głosem. — Aleja z kolei mam przyjaciół tylko w Kalifornii. Nie wydaje mi się, żebyśmy zdołały tam dojechać tym próchnem, zanim nas złapią.
— I tak by się nie udało.
— To co zrobimy?
— Daj pomyśleć.
Przy wjeździe na autostradę stała budka telefoniczna. Nie była tak bezpieczna jak sieć Grupy. Czy prywatny telefon Kevina mógł być na podsłuchu? Raczej tak.
A już na pewno podsłuchiwali linię Azylu.
Azyl. Wszyscy tam jechali, znaczna część już była na miejscu, jak mówił Kevin. Będą siedzieć zaszyci pośród starych szczytów Allegheny. Wszyscy z wyjątkiem dzieci takich jak Stella, które nie mogły wyjechać.
Читать дальше