— Bo jesteś bogiem — powiedział Louis. — Bóg wojny, nawet jeśli jest jak najbardziej realny, przede wszystkim jest symbolem. Symbolem męskości.
— Męskości? Śmieszne. Przecież nawet nie mam zewnętrznych narządów rodnych. Ty, jak przypuszczam, masz.
— Ale jesteś duży i budzisz strach. To automatycznie czyni z ciebie symbol męskości. Jest nierozerwalnie związane z twoją boskością.
— W takim razie potrzebujemy jakiegoś systemu łączności, żebyś mógł odpowiadać za mnie na te pytania.
Prill zadziwiła ich. „Niemożliwy” stanowił kiedyś siedzibę władz policyjnych. W jednym z magazynów Prill znalazła zestaw przenośnych interkomów, zasilanych bezprzewodowo z głównego źródła energii w budynku. Nie wszystkie co prawda były sprawne, ale po drobnych naprawach dwa działały bez zarzutu.
— Jesteś sprytniejsza, niż myślałem — powiedział jej w nocy Louis. Zawahał się, ale nie znał wystarczająco dobrze języka, żeby powiedzieć to w sposób bardziej taktowny. — Sprytniejsza, niż spodziewałem się po dziwce.
Prill roześmiała się.
— Głupie dziecko! Sam mi mówiłeś, że wasze statki latają bardzo szybko, prawie tak szybko, jak nasze.
— Dużo szybciej. Szybciej niż światło.
— Powinieneś poprawić, tę opowieść — roześmiała się ponownie. — Według naszej teorii to niemożliwe.
— Może stosujemy się do różnych teorii.
To ją zastanowiło. Louis nauczył się odczytywać jej uczucia raczej z napięcia mięśni, niż z wyrazu jej najczęściej pustej twarzy.
— Podczas długich podróży, kiedy statek leci z planety na planetę, nuda może być bardzo groźna — powiedziała. — Rozrywki muszą być różne i łatwo dostępne. Dziwka musi znać medycynę ciała i duszy, musi umieć kochać i rozmawiać. Musi wiedzieć, jak działa statek, żeby nie powodować wypadków. Musi być zdrowa, musi grać na jakimś instrumencie.
Louis patrzył na nią z szeroko otwartymi ustami. Prill zaśmiała się melodyjnie, po czym dotknęła go tutaj… i tutaj…
Interkomy spisywały się znakomicie, pomimo tego, że ich słuchawki dostosowane były raczej do kształtu małżowin człowieka, a nie kzina. Louis wykształcił w sobie umiejętność błyskawicznego myślenia i udzielania odpowiedzi takich, jakich można było oczekiwać od potężnego boga wojny. Pomagała mu w tym świadomość; że nawet w razie jakiegoś błędu mogli przemieścić się szybciej od wiadomości o nim. Każde spotkanie było pierwsze.
Mijały miesiące.
Od jakiegoś czasu teren wznosił się w górę, zamieniając się powoli w pustkowie. Przed sobą widzieli już wyraźnie Pięść Boga — z każdym dniem była większa. Louis tak wpadł już w rutynę codziennego życia, że dopiero po dłuższym czasie uświadomił sobie, co to oznacza.
Pewnego dnia poszedł do Prill.
— Czy słyszałaś kiedyś o prądzie indukcyjnym? — zapytał, po czym wyjaśnił, o co mu chodzi. — Jeżeli oddziałuje się bezpośrednio na mózg prądem o niewielkim napięciu, można wywoływać w nim uczucia rozkoszy lub bólu. Tak właśnie działa tasp.
Mówił dalej, w sumie co najmniej dwadzieścia minut.
— Wiedziałam, że ma maszynę — przerwała mu Prill. — Po co ją teraz opisujesz?
— Opuszczamy cywilizację. Nie napotkamy już żadnych wiosek.
Najbliższe źródło żywności znajduje się na naszym statku. Chciałem, żebyś wiedziała wszystko o taspie, zanim podejmiesz decyzję.
— Jaką decyzję?
— Czy chcesz wysiąść w najbliższej wsi? Czy chcesz lecieć z nami do „Kłamcy” i tam przejąć „Niemożliwego”?
— Na „Kłamcy” jest dla mnie miejsce — stwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
— Oczywiście, ale…
— Mam dosyć barbarzyńców. Chcę wrócić do prawdziwej cywilizacji.
— Możesz mieć kłopoty z przystosowaniem. Na przykład, prawie wszyscy mają włosy, takie jak ja. Podczas podróży Louisowi wyrosła gęsta czupryna. — Będziesz musiała nosić perukę.
Prill skrzywiła się.
— Jakoś dam sobie radę. — Niespodziewanie roześmiała się. — Czy chciałbyś wracać sam, beze mnie? Ten duży, pomarańczowy nie zastąpi kobiety.
— To jedyny argument, który jestem gotów zawsze uznać.
— Pomogę wam, Louis. Wy tak mało wiecie o seksie.
Louis roztropnie zmienił natychmiast temat.
Okolica stawała się coraz bardziej sucha, a powietrze coraz rzadsze. Pięść Boga zdawała się uciekać przed nimi. Skończyły się zapasy owoców, a mięsa też nie zostało zbyt wiele. Znajdowali się nad wznoszącym się nieprzerwanie w górę, pustynnym stokiem, którego powierzchnia, według oceny Louisa, musiała być większa od powierzchni Ziemi.
Wiatr świszczał nieustannie w zakamarkach „Niemoaliwego”. Nad nimi, na nocnym niebie ostro i wyraźnie odcinał się swoim błękitem Łuk Nieba, gwiazdy świeciły twardym, niewzruszonym blaskiem.
Mówiący spojrzał w górę przez wielkie, panoramiczne okno.
— Potrafiłbyś znaleźć jądro galaktyki? — zapytał Louisa.
— Po co? Przecież i tak wiemy, gdzie jesteśmy.
— Jednak spróbuj.
Louis odnalazł kilka znajomych gwiazd i konstelacji, do których zdążył się przyzwyczaić w ciągu długich miesięcy, jakie spędził pod tym niebem.
— Chyba tam. Za Łukiem.
— Otóż to. Jądro galaktyki znajduje się w płaszczyźnie Pierścienia.
— Właśnie to powiedziałem.
— A materiał, z którego jest wykonany, zatrzymuje większość neutrinów. Najprawdopodobniej zatrzyma także inne rodzaje promieniowania. — Kzin najwyraźniej do czegoś zmierzał.
— Masz rację! Pierścień jest zabezpieczony przed skutkami eksplozji jądra! Kiedy na to wpadłeś?
— Przed chwilą. Wcześniej nie byłem pewien, gdzie dokładnie jest jądro galaktyki.
— A trochę promieniowania jednak się przedostanie, szczególnie w pobliżu krawędzi.
— Możesz być pewien, że kiedy dotrze tutaj fala uderzeniowa, szczęście Teeli Brown umieści ją tak daleko od krawędzi, jak to tylko będzie możliwe.
— Dwadzieścia tysięcy lat… — wyszeptał Louis. Na uśmiech finagla!
Jak można myśleć w takiej skali?
— Choroba i śmierć nie należą do najszczęśliwszych wydarzeń, Louis.
Biorąc to pod uwagę, Teela powinna żyć wiecznie.
— Ale… Masz rację. Ona tak nie myśli, tylko jej szczęście.
Wielki, patrzący na nas z góry Marionetkarz.
Nessus ostatnie dwa miesiące spędził w charakterze przechowywanych w temperaturze pokojowej zwłok, a mimo to nie zaczął się rozkładać. Światełka na jego zestawie pierwszej pomocy migotały bez przerwy. Był to jedyny znak świadczący o tym, że lalecznik żyje.
Louis przyglądał mu się właśnie, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl.
— Laleczniki… — powiedział z namysłem.
— Słucham? — kzin spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Zastanawiam się, czy przypadkiem nie nazwano ich tak dlatego, że usiłowały manipulować wszystkimi, którzy się z nimi stykali. Ludzi i kzinów traktowali właśnie jak pozbawione własnej woli lalki.
— Ale szczęście Teeli zrobiło taką lalkę z Nessusa.
— Każdy z nas odgrywał kiedyś rolę boga. — Louis skinął głową w stronę Prill, która przysłuchiwała się rozmowie, wychwytując może co trzecie słowo. — Ona, ty i ja.
Jak się czułeś, Mówiący? Byłeś dobrym bogiem, czy złym?
— Nie wiem. Byłem bogiem dla obcych. Trzy tygodnie temu nie dopuściłem da wybuchu wojny: Pamiętasz, udowodniłem obydwu stronom, że każda z nich musi przegrać.
— Tak. Tyle tylko, że to był mój pomysł…
Читать дальше