— Też tak myślę, ale to już zostawiam tobie. W wieku dwunastu lat wiedziałbyś, jak tego dokonać. Mam nadzieję, że twoje bystre zmysły nie stępiały zbytnio pomimo upływu czasu.
Raych uśmiechnął się.
— Mam nadzieję, że nie. Przypuśćmy jednak, że go zobaczę. Co wtedy?
— No cóż, dowiedz się, ile tylko zdołasz. Co naprawdę planuje. O czym naprawdę myśli.
— Sądzisz, że powie mi o tym?
— Nie zdziwiłbym się, gdyby to zrobił. Ty, niecny młodzieniaszku, wzbudzasz zaufanie. Porozmawiajmy o tym.
I rozmawiali. Wielokrotnie.
Myśli Seldona przepełnione były bólem. Nie był pewien, dokąd to wszystko go zaprowadzi, ale nie ośmielił się podzielić wątpliwościami z Yugo Amarylem ani z Demerzelem, ani — tym bardziej — z Dors. Mogliby go powstrzymać. Mogliby udowodnić, że jego pomysł jest beznadziejny, a tego nie chciał. Jego plan wyglądał na jedyne wyjście z sytuacji, więc nie chciał, by mu go pokrzyżowano.
Ale czy wyjście w ogóle istnieje? Seldon sądził, że Raych jest jedynym człowiekiem zdolnym wkraść się w łaski Joranum i zdobyć jego zaufanie; lecz czy chłopak jest właściwym narzędziem do wykonania tego zadania? Pochodził z Dahla i był sympatykiem Joranum. Jak dalece Hari mógł mu zaufać?
To straszne! Raych był jego synem… nigdy wcześniej Seldon w niego nie wątpił.
Jeśli Seldon wątpił w skuteczność swojego pomysłu, jeśli obawiał się, że może” zadziałać przedwcześnie albo podążyć w złym kierunku, jeśli nurtowały go straszne wątpliwości co do tego, czy można całkowicie zaufać Raychowi i czy zdoła on wypełnić jak należy swoje zadanie, to nie miał najmniejszych wątpliwości, jaka będzie reakcja Dors, kiedy wszystko jej wyjaśni. Nie był też rozczarowany-jeśli to właściwe słowo, by oddać stan jego emocji.
Ajednak w pewnym sensie był rozczarowany, gdy przerażona Dors nie podniosła głosu, choć w głębi duszy myślał, że będzie krzyczała, i był przygotowany na to, by się jej przeciwstawić. Ale skąd miał wiedzieć, jaka będzie jej reakcja. Różniła się od pozostałych kobiet i nigdy nie widział, by była strasznie zła. Może nie umiała się złościć.
Po prostu spojrzała chłodno i wyrażając dezaprobatę, przemówiła cicho z goryczą w głosie:
— Wysłałeś go do Dahla? Samego?
Seldon zadrżał, usłyszawszy ten cichy głos, lecz po chwili odparł stanowczo:
— Musiałem. To było konieczne.
— Pozwól, że spróbuję zrozumieć. Wysłałeś go do tego gniazda złodziei, do tej zgrai zabójców, tego skupiska kryminalistów?
— Dors! Denerwujesz mnie, mówiąc w ten sposób. Tylko bigota posądzałbym o posługiwanie się takimi stereotypami.
— Czyżbyś zaprzeczał, że Dahl jest taki, jak go opisałam?
— Oczywiście. Dobrze wiem, że są tam kryminaliści i walące się rudery. Oboje dobrze o tym wiemy. Ale nie cały Dahl jest taki, a kryminaliści i slumsy są wszędzie, nawet w Sektorze Imperialnym i w Sektorze Streelinga.
— Są stopnie niebezpieczeństwa, prawda? Jeden to nie dziesięć. Jeśli nawet na wszystkich światach i we wszystkich sektorach są kryminaliści, to Dahl jest pośród najgorszych, prawda? Masz komputer. Sprawdź statystyki.
— Nie muszę. Dahl jest najuboższym sektorem Trantora, a pomiędzy nędzą i zbrodnią zachodzi korelacja. Przyznaję to.
— Ty to przyznajesz! I wysłałeś go samego?! Mogłeś pojechać razem z nim, poprosić, żebym ja z nim pojechała, albo wysłać z nim kilku jego kolegów. Jestem pewna, że z wdzięcznością przyjęliby dni wolne od zajęć na uniwersytecie.
— To, o co go poprosiłem, musi zrobić sam.
— A o co go poprosiłeś?
Seldon milczał uparcie, więc Dors odezwała się raz jeszcze:
— To już do tego doszło? Nie ufasz mi?
— To przypomina hazard. Sam podejmuję ryzyko. Nie mogę angażować w to ciebie czy kogokolwiek innego.
— Przecież to nie ty podejmujesz ryzyko, tylko biedny Raych.
— On nie podejmuje żadnego ryzyka — odparł niecierpliwie Helikończyk. — Ma dwadzieścia lat, jest młody, sprytny i silny jak drzewo… i wcale nie mam na myśli młodych drzewek, które mamy pod szkłem na Trantorze. Mówię o porządnych, solidnych drzewach z helikońskich lasów. Poza tym potrafi wszystko doskonale rozegrać, czego nie można powiedzieć o Dahlijczykach.
— Ty i te twoje rozgrywki — rzuciła Dors równie chłodno jak przedtem. — Myślisz, że to odpowiedź na wszystko. Wszyscy Dahlijczycy noszą noże. Wszyscy. Jestem pewna, że mają też miotacze.
— Nic nie wiem o miotaczach. Jeśli o nie chodzi, prawo jest dość surowe. Co do noży, to jestem pewien, ze Raych tez je nosi. Nawet tu, w miasteczku uniwersyteckim, choć to wbrew prawu. Myślisz, że nie zabrałby ich do Dahla?
Dors milczała.
Również Seldon zamilkł na kilka minut, potem jednak doszedł do wniosku, że już najwyższy czas ją udobruchać.
— Posłuchaj, trochę mogę ci powiedzieć. Mam nadzieję, że Raych spotka się z Joranum, który odwiedzi Dahl.
— Ach tak?! I czego oczekujesz od Raycha? Chcesz, by sprawił, że Joranum zawstydzi się z powodu swej niegodziwej polityki i wróci do Mycogenu?
— Och, przestań. Jeśli zamierzasz nadal ironizować, to lepiej już nie rozmawiajmy. — Seldon nie patrzył teraz na Dors; spoglądał przez okno na niebieskoszare niebo pod kopułą.
— Oczekuję — wyjąkał wreszcie — że Raych uratuje Imperium.
— No jasne. Nic prostszego.
W głosie Hariego słychać było powagę.
— Właśnie tego oczekuję. Ty nie wiesz, jak to zrobić. Demerzel też nie ma pomysłu. Powiedział jedynie, że rozwiązanie spoczywa w moich rękach. Właśnie to staram się osiągnąć i dlatego chcę, by chłopak pojechał do Dahla. Poza tym dobrze wiesz, jak inspirująco Raych potrafi wpływać na innych. Umiał wpłynąć na nas i jestem przekonany, że uda mu się wpłynąć na Joranum. Jeśli się nie mylę, wszystko będzie dobrze.
Dors patrzyła zdumiona.
— Chcesz mi powiedzieć, że kierujesz się zasadami psychohistorii?
— Nie. Nie zamierzam cię okłamywać. Nie osiągnąłem jeszcze tyle, bym mógł się kierować zasadami psychohistorii, ale Yugo wciąż mówi o intuicji… a ja mam swoją.
— Intuicja! A cóż to takiego?! Zdefiniuj ją!
— To proste. Intuicja jest sztuką, przywilejem ludzkiego umysłu, darem podawania właściwych odpowiedzi na podstawie niekompletnych bądź nawet błędnych danych.
— I tobie się to udało?
— Tak, udało mi się — odpowiedział Seldon z przekonaniem.
Jednak w głębi duszy pomyślał o czymś, czym nie śmiał się podzielić z Dors. Co będzie, jeśli urok Raycha już nie działa na innych? Albo jeszcze gorzej — jeśli poczucie tożsamości chłopaka pochodzącego z Dahla stanie się dla niego zbyt silne?
Billibotton to Billibotton — brudna, zaniedbana, ciemna i złowroga dzielnica — obszar tchnący zgnilizną, a mimo to niezwykle witalny. Raych zdawał sobie sprawę, że nie sposób było znaleźć coś takiego w żadnym innym miejscu na Trantorze. Być może nawet nie sposób było znaleźć coś takiego nigdzie indziej w Imperium, choć sam poznał jedynie Trantor.
Kiedy ostatni raz widział Billibotton, miał niewiele więcej niż dwanaście lat, a jednak ludzie wydawali mu się wciąż tacy sami; wciąż stanowili zbieraninę łajdaków, wciąż przepełniała ich sztucznie podsycana duma. Mężczyźni wyróżniali się bujnymi ciemnymi wąsami, a kobiety workowatymi sukienkami, które teraz, gdy Raych był już starszy i nabrał nieco ogłady w świecie, wydawały mu się jeszcze bardziej nieporządne.
Читать дальше