Tydeus, który miał niejakie doświadczenie w reperowaniu statków na pełnym morzu, pokazał, jak zrobić z płótna żaglowego osłonę i jak opuścić ją za burtę. Wybrali największy kawał materii, doszyli do jej rogów kawałki cumy i liny zrobione z ubrań, a następnie przy pomocy Pylora przesunęli prowizoryczną osłonę pod kilem w miejsce, przecieku. Całość przylgnęła ciasno do poszycia, pozostało tylko wyciągnąć nędzne szczątki nadzorcy i wstawić drewnianą łatę. Przycięto stosowne deski, zbito je brązowymi bretnalami, wciąż jednak brakowało ochotników, by wyciągnąć cuchnące zwłoki.
— Ja złapię go za jedną rękę — powiedział Ason. — Kto mi pomoże? Zgromadzeni odwrócili nagle głowy, a Inteb zdołał nawet skryć się w kabinie.
Aias zaśmiał się, widząc ich zmieszanie i przepchnął się do Asona.
— Tuliłem już kobiety, tuliłem chłopców, a nawet owce, ale z trupem jeszcze nie próbowałem — powiedział. — Muszę zobaczyć, jak to jest.
Wystarczyło jedno porządne szarpnięcie i niekompletne zwłoki wyleciały za rufę, gdzie z miejsca opadły je ryby. Ason i Aias umyli tymczasem ręce za burtą. Osłona prawie nie przepuszczała wody i łata szybko została dopasowana, przybita i uszczelniona smołą. Wydawała się całkiem pewnym zabezpieczeniem, chociaż nikt nie był specjalnie ciekaw, czy wytrzyma podczas sztormu.
Dni płynęły powoli, jeden podobny do drugiego. Inteb liczył je, robiąc znaczki na ścianie kabiny. Pilnował rozdziału żywności i wody, spał zaś w drzwiach, by nikt nie mógł dobrać się do zapasów. Niektórzy szeptali wprawdzie coś po zmroku, ale nie doszło do następnych przypadków rebelii. Jeden z niezadowolonych próbował nawet zagadnąć Aiasa, ale ten potraktował go pięścią i agitator spędził resztę dnia nieprzytomny.
Woda zaczęła się kończyć, na dodatek jej resztki cuchnęły tak bardzo, że Inteb musiał dodawać do niej coraz więcej wina, którego mieli akurat większe zasoby. Nieprzywykła do trunków załoga w większości przypłacała to długotrwałym upojeniem. Kładziono wówczas pijanych na ławach, pilnując, by nie spadli i nie potopili się w zęzach.
Dwunastego dnia ujrzeli na horyzoncie cienką, ciemną linię przypominającą pasmo chmur. Bez poganiania żywiej naparli na wiosła, a linia rosła i ciemniała i to wcale nie były chmury.
— To musi być brzeg — powiedział Inteb, a galera zakołysała się nagle, gdy wszyscy zerwali się z miejsc, by na własne oczy ujrzeć ten cudowny obraz. Po raz pierwszy od dnia starcia się z mężczyzną z Aleppo, Ason odpiął miecz. Znikły wszelkie objawy malkontenctwa, znów pili i śmiali się razem. Fale uniosły daleko ponure myśli. Przed dziobem mieli ląd, ziemię. Jaką? Mniejsza z tym. Bezkresna podróż dobiegła końca i niektórzy zaczynali już z wolna układać o niej opowieści, w których przebyty dystans wydłużał się co najmniej dwukrotnie. Należało oczekiwać, że z latami cała ta historia otoczona zostanie legendą.
To Tydeus, jak zwykle czuwający przy sterze, pierwszy dojrzał zbliżający się żagiel. Z początku widział tylko kropkę, jakby skała sterczała z morza, kiedy jednak kropka urosła, zawołał innych. Stłoczyli się na pokładzie, aż Ason kazał wracać do wioseł. Aias pozostał jednak na górze i patrzył na coraz bliższy statek z taką miną, jakby coś sobie przypominał. Odsunął nawet palcami zniekształconą powiekę, by lepiej widzieć.
— Ten ciemny żagiel, ten sposób stawiania żagla… Poznaję. To ludzie z Sydonu.
— Znam Sydończyków — powiedział Inteb. — To kupcy, handlują srebrną zastawą i dobrymi tkaninami. Sam od nich kupowałem.
Aias zacisnął pięści i postąpił krok ku Egipcjaninowi.
— Owszem, w Egipcie to handlują — powiedział. — Tak jak Atlantydzi, bo i nie mają wyboru. Ale w Byblos i gdzie indziej zwiemy ich inaczej. Gdy muszą, są kupcami, na co dzień to jednak piraci. Zabiją nas dla tego, co mamy w kabinie i dla drewna.
Statek zbliżał się szybko i wyraźnie szykował się do ataku. Przypominał czarnego, drapieżnego ptaka i zauważywszy to podobieństwo, Ason od razu poczuł się lepiej. Znów był w swoim żywiole. To nie jakaś podejrzana walka na pięści, tutaj nie chodziło o tonące statki ani o szkutnictwo, szykowała się zwykła walka, a tę potrafił prowadzić.
— Intebie, otwórz skrzynię i wydaj broń tym, którzy potrafią nią władać. Reszta niech jak najżywiej czerpie wodę zza burty i wlewa ją do naszego statku.
Nikt nie zadawał zbędnych pytań, wszyscy wzięli się raźno do wykonywania rozkazów i gdy czarny statek podpłynął bliżej, galera siedziała już głęboko w wodzie. Ci z mieczami przebiegli pochyleni na rufę i schowali się w ciasnej kabinie, wioślarze ze sztyletami przysiedli na ławach, kryjąc broń przed spojrzeniem intruzów. Aias nie przyjął miecza, pomachał tylko pięścią.
— Moją broń zawsze noszę przy sobie — powiedział, siadając na ławie tuż przy drzwiach kabiny. — Co mamy robić?
— Zaskoczyć ich — odparł Ason. — Nałóżcie kajdany na nogi i trzymajcie stopy razem, jakbyście byli wciąż zakuci. Wciągnijcie większość wioseł. Starajcie się wyglądać na schorowanych, to akurat nie powinno być trudne. Jak komuś to nie wychodzi, niech udaje martwego. Maszt poszedł wraz z żaglem, statek bierze wodę, zostawiono was na pastwę morza. Gdy ci tam uznają was za łatwy kąsek, to zaniechają ostrożności. Gdy zawołam, zaatakujecie razem. Walczyć, aż wszyscy wrogowie padną. Z tej bitwy wyjdzie żywa tylko jedna załoga. My.
Aias, który dzięki występom na arenie nabrał nieco zdolności aktorskich, dał całkiem udane przedstawienie. Zdarzało mu się boksować ze szlachetnie urodzonymi, których mógłby przecież zabić jednym ciosem, a jednak wiedział, jak przegrać i zadowolić szanownych państwa. Rozwalił się ciężko na ławie i zaczął nawoływać ochrypłym głosem w kierunku nadpływającego statku, w przerwach informując szeptem schowanych w kabinie towarzyszy o rozwoju sytuacji.
— Podpływają bez wahania, zwinęli żagiel, wiosłują tylko. Wszyscy wychylają się przez burty, drą gęby i pokazują nas sobie. Niektórzy mają hełmy, ale nie widzę nikogo w pancerzu. Trzymają miecze i włócznie. Teraz wciągają wiosła, dryfują coraz bliżej.
Z pokładu większego od galery czarnego statku dobiegły gardłowe krzyki. Czarna była farba na jego wysokiej burcie, czarny łaciński żagiel zwinięty w poprzek masztu. Wrzaski nasiliły się, doszły jeszcze śmiechy i galera zadrżała, gdy statki zetknęły się i jeden z piratów zeskoczył na pokład dziobowy z liną i zaraz starannie ją uwiązał. Za nim skoczyli w dół następni, wszyscy wysocy, ciemnowłosi i brodaci z przepaskami odsuwającymi włosy sprzed twarzy. Jak dotąd intruzi ignorowali niewolników. Ason czekał, aż jak najwięcej obcych zejdzie na galerę. Nagle w drzwiach kajuty pojawił się mężczyzna w szacie o barwie spranej purpury, innej wyraźnie niż białe odzienie pozostałych. W dłoni trzymał bogato zdobiony miecz.
Ason zatopił ostrze swego miecza w piersi przybysza, odkopnął konającego, wyrwał mu broń z omdlewających palców i ryknął niczym prawdziwy mykeński lew.
Wioślarze zerwali się, zabijając najbliżej stojących piratów. Aias zdzielił pięścią czarnobrodego wojownika, a uczynił to z takim impetem, że tamten wpadł na kamrata. Nie czekając aż się pozbierają, Aias cisnął obu za burtę.
Kiedy minęła pierwsza chwila zaskoczenia, Sydończycy zaczęli się bronić, dobyli oręża i ściągnęli posiłki. Byli dzielnymi mężami i ani myśleli uciekać. Wraz z napływem nowych wojowników walka nabrała zaciętości.
Читать дальше