Podobało mi się również, że przy obudowie klawiatury skorzystał z istniejącej już obudowy elektrycznej maszyny do pisania i kilku patentów firmy IBM. Tak należało projektować, to było prawdziwe konstruowanie.
Musiałem się zaraz dowiedzieć, kim jest ten facet z głową na karku, sięgnąłem więc po część opisową patentu.
Autorem był D.B. Davis.
Sporo czasu upłynęło, zanim byłem w stanie zadzwonić do doktora Albrechta. Przedstawiłem się, bo ciągle nie miałem jeszcze zamontowanego ekranu.
— Poznałem pana po głosie — zapewnił. — Witam, chłopcze. Jak leci w nowej pracy?
— Całkiem nieźle. Nie zaproponowali mi jeszcze przystąpienia do spółki.
— Proszę dać im trochę czasu. Poza tym wszystko w porządku? Nie szykuje się pan do nowego snu?
— Jasne! Gdybym wiedział, jak teraz jest wspaniale, położyłbym się do hibernatora znacznie wcześniej. Ale za nic w świecie nie wróciłbym do moich czasów.
— No, no, proszę nie przesadzać. Pamiętam tamten rok całkiem nieźle. Jako mały chłopak mieszkałem na farmie w Nebrasce, chodziłem na polowania i na ryby. Spędziłem tam kilka wspaniałych lat. Lepszych niż obecne.
— Hm, gusta są różne. Mnie odpowiada dwudziesty pierwszy wiek. Ale, panie doktorze, nie zadzwoniłem do pana, żeby zabawiać się filozoficznymi dywagacjami; mam mały problem.
— Słucham. Dobrze, że mały, zazwyczaj ludzie miewają wielkie.
— Doktorze, czy to możliwe, żeby hibernacja powodowała utratę pamięci?
Zanim odpowiedział, zastanowił się przez moment.
— Prawdopodobnie tak. Ja sam nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem. To znaczy, zawsze był związek z innymi przyczynami.
— Co właściwie powoduje utratę pamięci?
— Całe mnóstwo czynników. Najczęstszą przyczyną jest podświadome życzenie samego pacjenta. Zapomina o pewnych faktach z przeszłości albo przetwarza je zgodnie z własnymi pragnieniami, gdyż realna rzeczywistość jest dlań nie do zniesienia. Tak wygląda klasyczny przypadek funkcjonalnej utraty pamięci. Nie można zapominać o starym dobrym uderzeniu w głowę — amnezja jest wtedy wynikiem traumy. Spotkałem już przypadki zasugerowania utraty pamięci… pod wpływem narkotyków albo hipnozy. Co się dzieje, przyjacielu? Nie może pan znaleźć książeczki czekowej?
— Nie, nie o to chodzi. O ile wiem, finansowo stoję całkiem nieźle. Nie mogę jednak logicznie powiązać kilku spraw, które zdarzyły się jeszcze przed hibernacją… i z tym mam problemy.
— Hmm… czy należy brać pod uwagę którąś z powyższych przyczyn?
— Tak — odpowiedziałem po chwili namysłu — właściwie to wszystkie z wyjątkiem uderzenia w głowę… choć i tego nie wykluczam.
— Nie powiedziałem jeszcze — dodał sucho — o najczęstszej obecnie przyczynie utraty pamięci — lukach spowodowanych nadużywaniem alkoholu. Słuchaj, synku, czemu nie przyjdziesz do mnie, żebyśmy wszystko dokładnie omówili? Jeżeli nie wpadnę na to, co cię gnębi — nie jestem przecież psychiatrą — mogę polecić cię jakiemuś hipnoanalitykowi, a ten wyłuska z ciebie nawet to, dlaczego czwartego lutego, będąc uczniem drugiej klasy, spóźniłeś się do szkoły. Mam jednak wrażenie, że to trochę kosztuje, więc dlaczego nie spróbować najpierw u mnie?
— Niech to diabli wezmą, panie doktorze — usprawiedliwiałem się — miał pan ze mną już tyle kłopotów… a poza tym ma pan staroświeckie poglądy na temat pieniędzy.
— Synku, ja zawsze troszczę się o swoich podopiecznych, byłych czy obecnych… Jesteście moją jedyną rodziną.
Obiecałem, że gdybym sam nie zdołał uporać się z tym problemem, zadzwonię w poniedziałek. Musiałem całą sprawę dokładnie przemyśleć.
Większość świateł w budynku już zgasła. Do gabinetu zajrzała ,,Dziewczyna na posługi” (typ sprzątaczki biurowej), spostrzegła, że pomieszczenie jest jeszcze zajęte, i cichutko wycofała się na korytarz. Zostałem sam.
Po jakimś czasie do pokoju wsadził głowę Chuck Freudenberg i zdziwił się:
— Myślałem, że dawno wyszedłeś. Nie śpij w biurze. W domu jest znacznie milej.
Podniosłem ciężko głowę.
— Chuck, mam genialny pomysł. Kupimy beczkę piwa i dwa litrowe kufle. Zamyślił się głęboko.
— Hmm… dzisiaj jest piątek, a w poniedziałek mam zawsze małego kaca — po tym poznaję, jaki jest dzień…
— Przegłosowano i wykonano. Zaczekaj chwilę, wrzucę jeszcze do teczki kilka papierów.
Strzeliliśmy na początek kilka piw, potem zamówiliśmy kolację, potem zapiliśmy ją w lokalu z dobrą muzyką… a jeszcze potem przenieśliśmy się do lokalu bez muzyki, ale za to z wygłuszonymi boksami, gdzie nikt wam nie przeszkadza, jeżeli co godzinę zamówicie coś do picia, i przeszliśmy do właściwej rozmowy. Pokazałem Chuckowi dokumenty.
Przejrzał najpierw dokumentację ,,Pracusia Paula”.
— No, to faktycznie niezła robótka, Dan. Jestem z ciebie dumny, kolego. Poproszę o autograf.
— Spójrz lepiej na to — podałem mu komplet rysunków automatu kreślarskiego.
— W niektórych miejscach ten jest nawet lepszy — spokojnie oznajmił Chuck. — Dan, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że miałeś prawdopodobnie większy wpływ na stan dzisiejszej techniki niż w swoim czasie Edison? Dociera to do ciebie, bracie?
— Przestań chrzanić, Chuck, to wcale nie jest takie proste. — Wskazałem plik fotografii. — W porządku, jednego mam na sumieniu. Ale do tego drugiego nie mogę się przyznać w żadnym wypadku. Nie przyłożyłem do tego ręki… chyba że moje życie przed hibernacją obfitowało w zdarzenia, których teraz nie mogę sobie za Boga przypomnieć.
— Tę kwestię powtarzasz już od dwudziestu minut. Nie sądzę, żebyś miał jakieś nie zamknięte obwody. Nie jesteś bardziej stuknięty niż inni…
Uderzyłem pięścią w stół, aż półlitrowe szklanki podskoczyły.
— Muszę się tego dowiedzieć!
— Dobra, dobra, uspokój się. Co masz zamiar zrobić z tym fantem?
— Co? — Zamyśliłem się. — Wynajmę psychiatrę, żeby wszystko ze mnie wyciągnął.
— Wiedziałem, że do tego zmierzasz — westchnął Chuck. — Zastanów się, Dan. Załóżmy, że zapłacisz temu mechanikowi od mózgu furę pieniędzy, a on ci powie: ,,Panie Davis, niczego panu nie brakuje, pamięć ma pan doskonałą i wszystko klapuje”. I co dalej?
— Niemożliwe!
— To samo powiedzieli Kolumbowi. Nie wspomniałeś ani słowem o najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniu.
— To znaczy, o jakim?
Nie odpowiedział, zawołał kelnera i polecił mu przynieść grubą książkę telefoniczną okręgu LA.
— Co ty kombinujesz? — zapytałem z przekąsem. — Chcesz zadzwonić po kilku chłopców w białych mundurkach?
— Jeszcze nie w tej chwili. — Przerzucał strony olbrzymiej księgi, aż wreszcie zatrzymał się na jednej i podsunął mi ją pod nos. — Spójrz na to, Dan.
Trzymał palec przy nazwisku ,,Davis”. Były tam całe kolumny Davisów. Tam, gdzie miał palec, figurował jednak tuzin szczególnych przedstawicieli tego nazwiska — wszyscy mieli inicjały D.B., od Dabneya do Duncana. Danielów B. Davisów wykryto tylko trzech. Jednym z nich byłem ja.
— I to tylko z niecałych siedmiu milionów — dodał. — Chciałbyś spróbować szczęścia z pozostałymi dwustu pięćdziesięcioma?
— To nie jest żaden dowód — broniłem się słabo.
— Nie — zgodził się — to naturalnie niczego nie dowodzi. Przyznaję, że musiałby to być cholerny zbieg okoliczności, gdyby dwaj konstruktorzy o tak specyficznym talencie przypadkowo pracowali nad tym samym w tym samym czasie. Poza tym przypadkowo mając to samo nazwisko i inicjały imion. Rachunek prawdopodobieństwa określiłby nam raczej stopień nieprawdopodobieństwa takiego zdarzenia. Jednak ludzie — zwłaszcza tacy jak ty, którzy nie powinni o tym zapominać — nie pamiętają, że choć rachunek prawdopodobieństwa podkreśla znikomość szans na takie zbiegi okoliczności, to równie precyzyjnie udowadnia, że są większe od zera. A to oznacza, iż czasami trafiają się takie cuda… To wyjaśnienie podoba mi się bardziej niż stwierdzenie, że mojemu kumplowi od piwa odbiła szajba. Dobrych kumpli od piwa trudno znaleźć.
Читать дальше