— Wydaliście wyrok na nas wszystkich — powiedział w języku Lingo, oficjalnie uznanym za obowiązujący w Branży. To zdanie było zupełnie pozbawione emocji: równie dobrze mógł właśnie prowadzić towarzyską rozmowę.
Kosti ruszył na niego.
— A może byś tak podniósł ręce do góry i nie próbował żadnych sztuczek?
Przez ciało Rigeliańczyka przeszedł dreszcz.
— Nie ma żadnej potrzeby, żebym czegokolwiek próbował. Wszyscy wpadliśmy w tę samą pułapkę.
Ali oparł się o jakieś krzesło i usiadł wyczerpany. Ekran za jego plecami był pusty.
— Co z tą pułapką? — zapytał Mura.
— Kiedy zniszczyliście tę dźwignię, zniszczyliście jednocześnie wszystkie stery — Rigeliańczyk oparł się spokojnie o ścianę. Jego łuskowata twarz była zupełnie bez wyrazu. — Nigdy stąd się nie wydostaniemy w ciemności!
Po raz pierwszy Dan zauważył zmianę. Szare promieniowanie ścian zanikało stopniowo, tak jak zanika żar ogniska.
— Jesteśmy w potrzasku — kontynuował bezlitośnie więzień. — I ponieważ roztrzaskaliście urządzenie kontrolujące wszystko wokół, nikt nas stąd nie uwolni.
Odpowiedział mu snop światła, który rozciął zapadający mrok. Rigeliańczyk pozostawał niewzruszony.
— Nie znamy wszystkich tajemnic tego miejsca — rzekł. — Poczekajcie chwilę, a zobaczycie, jakie sprawne i pomocne okażą się wasze lampy za kilka minut.
Dan zwrócił się do stewarda:
— Jeśli wyruszymy teraz, zanim całkiem zniknie światło ścian…
Mura przytaknął i krzyknął do więźnia:
— Czy możesz otworzyć drzwi?
Zamiast odpowiedzi Rigeliańczyk niedbale pokręcił głową. Kosti natychmiast ruszył do akcji: przy pomocy miotacza wypalił stopnie w murze, tak jak poprzednio zrobił to Mura. Dan niecierpliwił się bardzo, czekając na moment, w którym będą mogli bezpiecznie stąpać po tych prowizorycznych schodach.
W końcu jednak wydostali się na górę i przeszli na drugą stronę muru. W korytarzu Kosti związał ręce więźniowi i polecił mu iść przed sobą. Posuwali się oczywiście w żółwim tempie i nawet z pomocą kolegów Ali z trudem dotrzymywał kroku pozostałym. Otaczała ich ciemność — światło lamp nie dorównywało poprzedniej jasności.
Mura włączył swoją latarkę.
— Będziemy używać tylko jednej. Zaoszczędzimy baterie na czas, kiedy będą rzeczywiście niezbędne.
Dana zastanowiły te słowa. Baterie lamp przecież nie wyczerpują się tak szybko, mogą być używane całymi miesiącami. Lecz istotnie, snop prowadzącego ich światła był jakoś dziwnie bladoszary, a nie jaskrawożółty…
— Dlaczego nie zwiększysz mocy? — zapytał po chwili Ali.
W mroku rozległ się szyderczy śmiech Riegeliańczyka. Mura odpowiedział spokojnie:
— Już to zrobiłem…
Nikt się nie odezwał, ale Dan wiedział, że nie był jedynym, który z zaniepokojeniem przyglądał się słabnącemu promieniowi. Teraz kiedy zanikł prawie zupełnie i oświetlał zaledwie pół metra drogi, Dan nie zdziwił się. Tylko Kosti zdumiał się niezmiernie:
— Co się dzieje? Poczekajcie… — Snop światła zapalonej przez niego lampy rozdarł ciemność. Przez jakieś dwie minuty było bardzo jasno, po czym i ten promień zaczął znikać, jakby pochłaniało go powietrze.
— Ta instalacja ma wpływ na całą energię w labiryncie — objaśnił Rigeliańczyk. — Nie zdołaliśmy zrozumieć wszystkiego. Światło się wyczerpuje, a potem znika tlen.
Dan wciągnął powietrze. Wydawało mu się, że pozostało bez zmian. Być może ten ostatni szczegół to jedynie wytwór wyobraźni więźnia. Ale wszyscy przyspieszyli kroku.
W bladym i znikającym świetle latarki byli jednak w stanie utrzymać kierunek, który nieświadomie zdradził Rich i który powinien wyprowadzić ich z labiryntu. Wokół panowała niczym niezmącona cisza — jedynie tupot ich nóg wywoływał dziwne echo.
Po jakimś czasie latarka Kostiego wyczerpała się i tym razem Dan włączył swoją. Mijali kolejne pokoje, przechodzili z jednego korytarza w drugi, usiłując jak najlepiej wykorzystać resztki światła. Ciągle jednak nie widzieli, jak daleko jest do wyjścia.
W końcu zgasła również lampa Dana i wówczas Mura postanowił zrobić coś, co już raz im pomogło:
— Teraz musimy stworzyć łańcuch.
Prawą ręką Dan chwycił pas Mury, a lewą zacisnął wokół nadgarstka Aliego. Znowu ruszyli. Oprócz brzęku magnetycznych butów do uszu asystenta Szefa Ładowni doszło teraz mruczenie stewarda: prawdopodobnie wymyślił jakiś sobie tylko wiadomy sposób na przemieszczanie się w ciemności z jednego punktu w drugi.
Mrok napierał na nich — gęsty, niemal dotykalny. Wywoływał to samo wrażenie, które mieli już podczas swych pierwszych wędrówek po Otchłani: przedzierali się jakby przez śliską maź i w tych warunkach można było całkowicie stracić wiarę w powodzenie wyprawy.
Dan szedł w ślad za Murą bezmyślnie, wierzył tylko, że steward wie, co robi i prędzej czy później doprowadzi ich do drzwi labiryntu. Tymczasem młody Branżowiec sapał i dyszał, jakby przebiegł co najmniej pięć kilometrów, chociaż szli spokojnie równym krokiem, do którego przyzwyczajono ich w Syndykacie.
— A ile w ogóle kilometrów musimy przejść? — zapytał podniesionym głosem Kosti. Odpowiedział mu śmiech więźnia.
— A co to za różnica, bracie? I tak nie ma stąd wyjścia, bo rozwaliliście tę dźwignię.
Czy Rigeliańczyk naprawdę w to wierzył? Jeśli tak, to dlaczego nie był przerażony? A może należał do tej rasy, która nie zauważa szczególnej różnicy między życiem a śmiercią?
Nagle rozległ się zdumiony okrzyk Mury i w sekundę później Dan omal nie przewrócił się wpadając na stewarda. Ali i dwóch pozostałych zaplątało się we własne pasy. Według Dana istniało tylko jedno wyjaśnienie tego niespodziewanego przystanku — Mura musiał popełnić błąd w obliczeniach i skręcili w nieodpowiedni korytarz. Są zgubieni!
— To gdzie teraz jesteśmy? — zapytał Kosti.
— Zgubiliśmy drogę — zaśmiał się skrzekliwie Rigeliańczyk.
Dan dotknął dłonią ściany i stwierdził, że nie była to już gładka powierzchnia skonstruowana przez Przodków, ale chropowata skała. A więc dotarli do jaskini! Mura potwierdził odkrycie młodszego kolegi.
— To jest już skała — koniec labiryntu.
— Ale gdzie tu jest wyjście? — upierał się Kosti.
— Zamknięte! Zamknięte jednym pociągnięciem dźwigni! — odpowiedział mu więzień. — Wszystkie wyjścia są — były — sterowane przez instalację.
— Jeżeli tak — Ali podniósł głos po raz pierwszy od czasu, gdy zaczął tę wędrówkę — to co się działo, gdy wyłączaliście maszynę? Czy musieliście czekać w ciemnościach, aż ponownie się włączy?
Nie było odpowiedzi. Po paru sekundach Dan usłyszał szamotaninę i dziwne odgłosy, jakby ktoś się dławił, po czym rozległ się chrapliwy głos Kostiego:
— Kiedy ktoś zadaje ci pytania, ty żmijo, to masz odpowiadać, rozumiesz? Inaczej z tobą porozmawiam, jeśli będziesz milczał. Co się działo, kiedy przedtem wyłączaliście tę maszynę?
Jeszcze trochę odgłosów szamotaniny dobiegło do uszu Dana, a potem odpowiedź Rigeliańczyka:
— Siedzieliśmy tu, dopóki się znowu nie włączyła. To zdarzało się bardzo rzadko.
— Wtedy, gdy myszkowała tu Inspekcja, wyłączaliście instalację na parę dni — poprawił go Dan.
— Ale wtedy nie doszliśmy aż tak daleko — odrzekł więzień cokolwiek za szybko.
— Ktoś przecież musiał tu pozostać, żeby to wszystko znowu włączyć, gdy nadszedł czas — zauważył Ali. — Jeżeli drzwi były zamknięte, nikt nie mógł stąd ani wyjść, ani dostać się do środka.
Читать дальше