— Ależ — zaprotestował Wilcox — Królowa nie miała przecież żadnych kłopotów z lądowaniem!
— Czy przyszło ci może do głowy — odezwał się Mura spokojnie — że z jakiegoś powodu pozwolono nam spokojnie wylądować?
To wyjaśniałoby wiele, ale pomysł był przerażający. Znaczyłoby to, że Królowa Słońca była pionkiem w jakiejś grze. W grze doktora Richa może? Nie mieli już żadnej kontroli nad swoim i jej losem.
— Ruszajmy! — Wilcox wstał i powłócząc nogą ruszył w stronę pełzacza.
Odtąd nie robili już wypadków w poszukiwaniu wraków. Dan przypuszczał, że mogło ich być tutaj sporo. Zaczął rozmyślać o wyjaśnieniu, które podsunął Mura: o Morzu Sargassowym Kosmosu, przyciągającym wędrowców dróg międzygwiezdnych, którzy przypadkiem znaleźli się w zasięgu zgubnego działania. Dlaczego jednak Królowej udało się normalnie wylądować, podczas gdy inne statki kończyły lot kraksą? Czy może dlatego, że Rich i jego ludzie byli na pokładzie? Kim był w takim razie Rich?
Przeprawili się przez strumyk, którego wody wezbrały po ostatnim deszczu. Wilcox zatrzymał pełzacz i powiedział wskazując na pobliski klif:
— Zbliżamy się do Królowej. Jeśli nie chcemy jej minąć, powinniśmy wspiąć się już na górę.
Postanowili rozbić tymczasowy obóz, z pełzaczem jako bazą. Na zwiad wyruszy jednorazowo tylko dwóch członków grupy, a pozostali dotrzymają towarzystwa Wilcoxowi. Było już późne popołudnie, a gdy nadejdzie noc, będą mogli poruszać się bardziej swobodnie. Muszą jednak znaleźć najlepszy punkt obserwacyjny przed zapadnięciem zmroku.
Rip i Mura poszli pierwsi. Nie mogli już ufać nadajnikom, ponieważ ich sygnały zostałyby na pewno przechwycone, toteż Shannon zjawił się niebawem, aby zameldować, że Królowa znajduje się w zasięgu wzroku, ale jest jeszcze dość daleko.
Wilcox ostrożnie włączył maszynę i wyprowadził ją z doliny, którą dopiero co wybrali na swoją bazę. Przeszli jakieś dwa kilometry wzdłuż skraju równiny, po czym ukryli się za występem skalnym, czekając na kolejny meldunek. Tym razem pojawił się Mura.
— Stamtąd — wskazał szczyt skały — wszystko dobrze widać. Królowa jest zamknięta i kręcą się wokół niej ludzie. Ale nie mogliśmy ich policzyć ani nie widzieliśmy ich broni.
Kosti, którego lęk wysokości powstrzymał od wspinaczki, powrócił właśnie z wędrówki po równinie. Wieści, które przyniósł były tak samo istotne, jak informacje Mury.
— Jest takie miejsce tam na górze, za punktem obserwacyjnym, gdzie można postawić pełzacz i nie będzie go widać z żadnej strony.
Wilcox skierował maszynę w tamte stronę, a mechanik przejął potem ster, żeby ustawić ją w ciasnym załomie. Kosti i Wilcox pozostali tam, podczas gdy Dan wraz z Mura wspięli się na szczyt. Rip siedział oparty o skałę i przez lornetkę obserwował rozciągające się poniżej pustkowie.
Na tle nieba widać było ostry dziób Królowej. Istotnie, włazy były zamknięte, pomost wciągnięty: najwyraźniej przygotowano ją do startu. Dan odpiął swoją lornetkę od pasa, przyłożył do oczu i ustawił ostrość. Tuż przed nim wyrosły nagle skały otaczające statek.
Dostrzegł wówczas również jeden pojazd o bardzo dziwnym kształcie oraz dwóch opartych o niego ludzi. Wydawało się, że byli oni doskonale widoczni z Królowej i Dan zastanawiał się, dlaczego Branżowcy nie zaatakowali — o ile, oczywiście, ci, których widział, byli wrogami.
— Nie ma gdzie się ukryć — zauważył głośno. Ale Rip nie był tego taki pewien.
— Niezupełnie. Jest tam trochę skał. Widoczność jest w tej chwili kiepska, ale zobaczysz je, gdy pokaże się słońce. Gdybyśmy mieli karabin ogłuszający…
Tak, z tego wzniesienia i mając do dyspozycji karabin, można by po kolei unieszkodliwić kręcące się w dole postaci, nawet z tej odległości. Jednakże ich wyposażenie stanowiła wyłącznie broń krótkiego zasięgu: rozpylacz promieni usypiających oraz miotacze, skuteczne jedynie w bezpośrednim starciu.
— Równie dobrze mógłbyś sobie marzyć o bazooce — skomentował Dan.
Oba szperacze zniknęły z pola. Przypuszczalnie zostały wciągnięte na statek. Asystent Szefa Ładowni dokładnie badał teren, starając się dostrzec każdy nienaturalny kształt. W ciągu kilku minut naliczył pięć posterunków rozstawionych nieregularnie wokół Królowej. Cztery z nich były zmotoryzowane: maszyny przypominały w pewnym stopniu ich własne pełzacze, lecz miały dłuższą i węższą sylwetkę. Zapewne swobodniej poruszały się w wąskich kotlinach i innych zakamarkach planety.
— Jeśli już mowa o bazookach — głos Ripa był napięty — co tam widzisz? Co to jest?
Lornetka Dana posłusznie przesunęła się na zachód.
— Gdzie?
— Tam w lewo od tej skały, która trochę przypomina głowę Hoobata.
Dan szukał wzrokiem czegoś, co w swej potworności przypominałoby ulubieńca Kapitana. Wreszcie znalazł. Teraz w lewo… Tak! Najzwyklejsza lufa! Czy była to, czy mogła to być lufa bazooki, skierowanej na statek, trzymającej go na muszce?
Bazooka nie mogła zagrażać szczelnie zamkniętemu statkowi, to prawda. Mogła jednak przynieść nagłą śmierć tym, którzy odważyliby się wejść w chmurę gazu ulatniającego się z wyrzucanych przez nią pocisków. Z tą bronią nie było żartów.
— O, Kosmosie! — westchnął Dan. — Dostaliśmy się chyba w samą paszczę lwa!
— Który w dodatku siedzi nam na karku i dyktuje warunki — zgodził się z porównaniem Rip. — Ale dlaczego Królowa nie wystartowała? Mogliby przysiąść gdziekolwiek, a my dołączylibyśmy do nich później. Po co oni tu zostali?
— Czy myślisz — zapytał Mura — że może to mieć jakiś związek z wrakami? Gdyby statek próbował się unieść, stałoby się z nim być może to samo, co z innymi.
— Żaden ze mnie ekspert — odrzekł Dan — ale nie rozumiem, jak mogliby go ściągnąć… Nie widać tu przecież nic dostatecznie wielkiego, co pokonałoby moc Królowej. A trzeba by nie lada siły…
— Czy widziałeś jakieś ślady użycia siły na Rimboldzie? Nie było żadnych, prawda? Uderzył w ziemię, jak gdyby przyciągała go siła, której nie mógł się przeciwstawić. Tamci w dole znają pewnie tę tajemnicę. Możliwe, że zapanowali nie tylko na powierzchni Otchłani, ale również w przestrzeni kosmicznej.
— Sądzisz, że ta instalacja może być częścią ich systemu? — zapytał Rip.
— Kto wie — kontynuował spokojnym głosem steward, nie przestając obserwować równiny. — Bardzo możliwe, że tak. Chciałbym tam zejść po zapadnięciu nocy i trochę poszperać. Przydałaby nam się krótka i uprzejma rozmowa z jednym z wartowników.
Ton Mury w ogóle nie zmienił się: był jak zwykle łagodny i opanowany. Dan wiedział jednak doskonale, że nie należało lekceważyć jego słów. Nie chciałby być na miejscu tego, z którym właśnie miał ochotę „pogwarzyć” sobie jego druh.
— No cóż — Rip przyglądał się okolicy. — Może nam to wyjdzie… Albo jeden z nas mógłby spróbować dostać się na pokład i dowiedzieć się, o co tu chodzi.
— A może skontaktujemy się z nimi przez interkom? — zasugerował Dan. — Jesteśmy dostatecznie blisko.
— Widzisz te hełmy na głowach wartowników? — zwrócił mu uwagę Rip. — Założę się o cały mój zarobek na Ziemi, że odbierają naszą częstotliwość. Jeśli my coś powiemy, oni będą to słyszeć. I nie tylko słyszeć, bo na pewno nas wtedy zlokalizują. A w dodatku znają ten teren lepiej niż my. Masz ochotę zabawić się z nimi w chowanego?
Читать дальше