— Ziarno craxu…
Dan stał dotychczas pochylony nad Ripem, ale gdy tylko usłyszał te słowa, wyprostował się.
— Jesteś pewien?
— Powąchaj!
Asystent Szefa Ładowni nie miał jednak zamiaru sprawdzać przypuszczeń kolegi. Im mniej kontaktu z craxem, tym lepiej.
Rip wstał i ruszył pośpiesznie do pełzacza.
— Na chodniku jest przeżute ziarno craxu. Całkiem świeże, może z dzisiejszego rana.
— A nie mówiłem? Kłusownicy! — wtrącił Kosti.
— Więc to tak… — Wilcox mocniej zacisnął dłoń na miotaczu.
Ziarno craxu było jednym z zakazanych w całej Galaktyce narkotyków. Ci, którzy byli na tyle nierozsądni, by je żuć, mieli przez pewien okres przyśpieszony czas reakcji, podwyższone możliwości intelektualne i siłę supermana. To, co następowało później, wcale nie było takie przyjemne. Jeśli jednak spotkałeś na swojej drodze człowieka żującego crax, to musiałeś stawić czoła istocie o wiele sprytniejszej, silniejszej i szybszej niż ty. A takiego przeciwnika nie wolno lekceważyć.
Mimo poszukiwań, nie znaleźli żadnych innych śladów życia w pobliżu i wydawało się, że nikt poza nimi nie kroczył tą drogą od czasów wojny, która zniszczyła miasto. Jeżeli doktor Rich rzeczywiście rozpoczął swoje prace wykopaliskowe, to zlokalizowanie jego obozu ciągle nastręczało trudności.
Wilcox ustawił szybkościomierz na najniższej wartości i ruszyli dalej. Ale nie był już jedynym, który trzymał w ręku przygotowany miotacz, pozostali czterej poszli w jego ślady.
— Ciekawe — powiedział Dan przyglądając się postrzępionym dachom. — Ta mgła — zwrócił się do Ripa — czy nie wydaje ci się, że jest rozrzedzona?
— Chyba tak. Zauważyłem to już podczas ostatniego postoju. To dobrze dla nas. Spójrz na to, Thorson!
Przed nimi pojawiła się szczelina rozcinająca chodnik tak szeroko, że mógł się w niej zmieścić zarówno pełzacz, jak i towarzyszący mu ludzie. Gdyby mgła była gęstsza, ten rów byłby ich ostatnim przystankiem. Maszyna była jednak na to przygotowana. Ociężale skierowała się na wschód i zaczęła wspinaczkę po hałdzie gruzu. Wilcox musiał schować miotacz do kabury i obiema rękami chwycił platformę. Ich przewodnik dotarł na szczyt i zaczął powoli zjeżdżać, a właściwie ślizgać się po powierzchni gruzu uginającego się pod jego ciężarem.
Zapewne taki łoskot zaniepokoiłby ludzi Richa, ale choć zwiadowcy z Królowej ukryli się i czekali długo na jakąś reakcję, nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek ich usłyszał.
— Tutaj na pewno nikogo nie ma — rzekł Kosti, wysuwając się zza muru na znak Wilcoxa.
— I najprawdopodobniej nikt tego miejsca dawno nie odwiedzał — dodał Rip. — Wiedziałem, że nie jest prawdziwym archeologiem!
— A co z interkomem Aliego? — wtrącił Dan. — Tang odebrał przecież niewyraźny sygnał z tego kierunku — choć prawdą jest że nie mógł sprecyzować, czy na pewno pochodzi on z ruin.
Wilcox przyjrzał się dokładnie otoczeniu. Mieli przed sobą rów wypełniony gruzem, który tworzył niezbyt stabilny most. Pamięć pełzacza przywiodła ich tutaj, a więc pojazd musiał w czasie swoich poprzednich podróży przejeżdżać tędy z materiałami Richa. Jeśli zatem chcieli wiedzieć, co stało się z rzekomymi archeologami, musieli podjąć ryzyko i pokonać tę przeszkodę.
Astronawigator włączył silnik i przylgnął do platformy. Maszyna przechylała się w różne strony na nierównym gruncie. Raz koła natrafiły na tak głęboką wyrwę, że pełzacz przyjął pozycję niemal pionową. Gdyby przesunął się jeszcze pół metra, jego pasażer spadłby w przepaść.
Kosti ruszył jako następny. Jego ręce ciągle mocno trzymały linę przywiązaną do pojazdu. Szedł ostrożnie, robiąc maleńkie kroki, a spod jego hauby spływały krople potu, które znaczyły ścieżki na policzkach pokrytych mgielną mazią. Za nim posuwali się następni, sprawdzając uważnie grunt pod nogami. Fakt, że nie widzieli dna przepaści, nie ułatwiał jednak przeprawy.
Tuż za mostem pełzacz przyśpieszył i wrócił na swoją trasę. Mgła rozrzedzała się coraz bardziej, choć jeszcze całkowicie nie zniknęła. Pole ich widzenia zwiększyło się jednak do około piętnastu metrów.
— Mieli przecież bankowe namioty — powiedział nagle Dan. — I przepisowy zestaw obozowy.
— No więc, gdzie jest ten obóz? — Rip był wyraźnie zirytowany. Od czasu, gdy znalazł ten przeżuty crax, stracił pogodę ducha.
— Nie zrobiliby postoju w mieście — powiedział z przekonaniem Dan. Te ruiny miały w sobie coś niesamowitego i przerażającego, co z każdego człowieka wysysało optymizm i odwagę. Dan nigdy nie uważał siebie za szczególnie wrażliwą osobę, ale nawet on odczuwał to działanie. Był przekonany, że pozostali odnieśli podobne wrażenie. Mura nie odezwał się ani słowem od czasu, gdy zobaczyli mury miasta. Wlókł się na końcu grupy i przesuwał tylko wzrok z jednej strony ulicy na drugą, jakby oczekiwał, że skoczy na niego z ciemności jakieś bezkształtne straszydło. Kto odważyłby się ustawić tutaj namiot, jeść tu i spać, a potem prowadzić badania w otoczeniu tych parusetletnich, pokrytych cuchnącą mazią domów, które być może dawały schronienie istotom niezupełnie ludzkim?
Pełzacz przeprowadził ich przez labirynt murów i minęli budynki, które przynajmniej z pozoru wydawały się nienaruszone. Teraz posuwali się wśród zburzonych ścian i w ślad za pojazdem pokonywali hałdy gruzu i ziemi. Innej drogi najwyraźniej nie było.
Okrążyli właśnie jedną z takich przeszkód, gdy Wilcox nagle uderzył dłonią w przycisk kontrolny i zatrzymał maszynę. Jego gwałtowny ruch został jednoznacznie zrozumiany przez pozostałych zwiadowców — ukryli się natychmiast za resztkami ścian, po czym ostrożnie zaczęli zbliżać się do pojazdu.
Przed ich oczami pojawił się nieco jeszcze zamazany mgłą bańkowy namiot. Jego powierzchnia lśniła od wilgoci. W końcu więc dotarli od obozu Richa.
Wilcox trwał jednak nadal w bezruchu. Nie mieli przeciwko archeologowi nic prócz podejrzeń, ale postawa astronawigatora sugerowała, że miał zamiar potraktować mieszkańców tego obozu jak wrogów.
Zapiął pasek hauby i przysunął do ust mikrofon interkomu. Jego rozkazy nie były jednak słyszalne i musiał dać znak ręką, żeby otoczyli namiot. Dan ruszył za Ripem w prawą stronę, cały czas kryjąc się w załomach ścian.
Przeszli może jedną czwartą koła, które zatoczyli wokół głównej kwatery Richa, gdy Rip chwycił Dana za ramię i dał mu znak, by pozostał na miejscu, podczas gdy on przesunął się trochę dalej.
Dan przestudiował uważnie topografię terenu między swoją pozycją a namiotem. Gruz był tutaj ubity i wyrównany, jak gdyby mieszkańcy obozu przygotowali miejsce dla szperaczy i innych pojazdów. Asystent Szefa Ładowni nie znał się na archeologii, jednak zostały mu w pamięci fragmenty instrukcji Ripa oraz parę obrazów z taśm, które przejrzał na statku. Był więc całkowicie przekonany, że nikt nie prowadził, ani nawet nie rozpoczął, prac wykopaliskowych w ruinach. Gdyby byli to prawdziwi fachowcy, to po drodze zauważyłby ślady ich działania: jakieś odkryte fundamenty, czy może nawet pojemniki na szczególnie wartościowe znaleziska. Ale to miejsce wyglądało raczej na polową kwaterę grupy operacyjnej kolonizatorów lub Inspekcji. A może jest to obóz Inspekcji właśnie, a nie Richa?
Wreszcie wynurzył się z coraz rzadszej mgły pełzacz z Wilcoxem. Szef ich grupy podciągnął nogę tak, że nikt nie mógłby się teraz domyślić, że jest ranny. Pojazd posuwał się powoli w kierunku namiotu, lecz nie widać tam było żadnych oznak życia.
Читать дальше