— Nie. Nie odbiorę sobie życia. Obawiam się, że nie pozostaje panu nic innego, jak wynajęcie płatnego mordercy.
— Nie jestem człowiekiem tego pokroju. Nie chcę naciskać na pana. Ale zapraszam na moją reinkarnację. Dziś po południu. Zetknie się pan na moment z wiecznością. Być może zmieni pan zdanie.
Blaine wahał się. Na twarzy starca pojawił się uśmiech.
— Przyrzekam, że nie będzie to dla pana niebezpieczne. Kupiłem swego żywiciela wiele miesięcy temu, bynajmniej nie na czarnym rynku. Szczerze mówiąc, nie czułbym się dobrze w czymś tak solidnie umięśnionym.
Rozmowa dobiegła końca. Marie Thorne wyprowadziła Blaine’a.
Pomieszczenie reinkarnacyjne przypominało salę widowiskową małego teatru. Blaine przypuszczał, że w zwykły dzień odbywają się tu konferencje i kursy dla kierownictwa spółki.
Teraz znajdowało się tu niewiele starannie dobranych ludzi. Pięciu mężczyzn w średnim wieku, z zarządu Rexa, zajęło fotele w ostatnim rzędzie. Rozmawiali przyciszonymi glosami. Niedaleko nich siedział sekretarz z notatnikiem w ręku. Blaine i Marie Thorne usiedli z przodu, jak najdalej od grupy z tyłu.
Na rzęsiście oświetlonym podwyższeniu ustawiono aparaturę do reinkarnacji. Składała się z dwóch foteli obwieszonych przewodami, które biegły do dużej, czarnej metalowej skrzyni. Blaine nie mógł pozbyć się wrażenia, że za chwilę weźmie udział w egzekucji. Kilku ludzi z obsługi manipulowało przy skrzyni. Obok nich stał stary brodaty doktor i jego kolega o czerwonej twarzy.
Pan Reilly wszedł na podium, lekko skinął głową zgromadzonym i usiadł w jednym z foteli. Za nim wszedł mężczyzna około czterdziestki. Na jego pobladłej twarzy malowało się rozpaczliwe zdeterminowanie. To miał być przyszły żywiciel Reilly’ego. Usiadł na drugim fotelu, rzucił wzrokiem na obecnych, potem opuścił oczy. Wyglądał na zmieszanego. Na jego górnej wardze pojawiły się krople potu. Podobnie jak Reilly udawał, że nie dostrzega swego partnera.
Na podium ukazał się kolejny mężczyzna. Był łysy, ubrany w czarny garnitur, pod szyją miał koloratkę. Trzymał w ręku małą książkę w czarnych okładkach. Zaczął rozmawiać szeptem z mężczyznami siedzącymi w fotelach.
— Kto to? — zapytał Blaine.
— Ojciec James — odpowiedziała Marie Thorne duchowny z Kościoła Życia Pozagrobowego.
— Co to jest?
— Nowa religia. Słyszałeś o szalonych latach czterdziestych? Wtedy to przed kościołami stanął ważny problem do rozstrzygnięcia — ustosunkowanie się do życia po śmierci.
* * *
Głównie chodziło o określenie statusu wieczności. Sytuacja uległa pogorszeniu, gdy Korporacja „Zaświaty” ogłosiła wyniki badań naukowych na ten temat. Choć starano się w publikacjach nie poruszać problematyki związanej z poglądami religijnymi, to jednak większość hierarchii kościelnych poczuła się urażona. Stwierdzono, że naukowcy przekroczyli swoje kompetencje. Korporacja — świadomie lub nie — przyczyniła się do powstania nowego poglądu na życie po śmierci, pozostającego w sprzeczności z nauką kościołów. Głosiła, że zbawienia nie osiąga się dzięki moralnym, religijnym czy etycznym wartościom, ale dzięki bezosobowej aparaturze, nie selekcjonującej ludzi pod żadnym względem. W całym świecie odbywały się synody i kongresy. Na części z nich uchwalono, że to, co odkryto w wyniku badań naukowych, nie jest niebem, zbawieniem, nirwaną czy rajem — ponieważ nie dotyczy duszy. Psychika — jak twierdzili — nie jest jednoznaczna z duszą, ta druga nie wchodzi nawet w skład psychiki. Oczywiście, nauka odkryła sposób na przedłużanie egzystencji jakiejś części człowieka, ale te badania nie mają nic wspólnego z duszą i w związku z tym nie podważają wierzeń religijnych.
* * *
— Zdaje się, że rozumiem o co chodzi. Starali się pogodzić naukę z dotychczasowymi wierzeniami. Ale czy tok ich rozumowania nie był zbyt skomplikowany dla zwykłych ludzi?
— Tak. Mimo że starali się wyjaśniać swój punkt widzenia jak najprościej, o wiele prościej ode mnie, przytaczali mnóstwo analogii. Inni w ogóle odrzucili wyniki badań naukowych, uznając je za błędne, za dzieło szatana. A jedna sekta rozwiązała ten problem ogłaszając, że dusza jest częścią psychiki.
— Podejrzewam, że właśnie wtedy doszło do powstania Kościoła Życia Pozagrobowego?
— Ma pan rację. Oddzielili się od innych religii. Według nich życie po śmierci jest ponownym narodzeniem się duszy, bez względu na przesłanki potwierdzające tę teorię lub też ją obalające.
— Coś przystającego do waszych czasów. Ale moralność…
— Z ich punktu widzenia wcale nie przekraczają nakazów moralności. Uważają, że moralny jest ten, kto po pierwsze dobrze egzystuje w społeczeństwie, a po drugie potrafi zapewnić sobie powodzenie.
Blaine nie miał odwagi kontynuować rozmowy na ten temat.
— Przypuszczam, że są popularni?
— Tak.
Chciał zapytać o coś więcej, ale w sali rozległ się głos Jamesa.
— Williamie Fitzsimmons — skierował się ku przyszłemu żywicielowi. — Czy znalazłeś się w tym miejscu z własnej, nieprzymuszonej woli, aby zakończyć egzystencję ziemską i zacząć nową, duchową?
— Tak, ojcze — wyszeptał bladymi wargami Fitzsimmons.
— Czy dokonano odpowiednich przygotowań umożliwiających ci tę egzystencję?
— Tak, ojcze.
Duchowny odwrócił się w stronę Reilly’ego.
— Kennethcie Reilly, czy znalazłeś się w tym miejscu z własnej, nieprzymuszonej woli, aby kontynuować swoją egzystencję na ziemi w ciele Williama Fitzsimmonsa?
— Tak, ojcze — powiedział z naciskiem Reilly.
— Czy sprawiłeś, by William Fitzsimmons dostąpił życia w wieczności, czy przekazałeś odpowiednią sumę na rzecz jego spadkobierców i opłaciłeś podatki związane z tymi transakcjami?
— Tak, ojcze.
— A więc rzeczy mają się następująco: nie dochodzi do żadnej zbrodni, tak w oczach prawa państwowego, jak i religijnego. Nie jesteśmy świadkami utraty życia, gdyż William Fitzsimmons będzie od dzisiaj przebywał w niebiosach, gdy Kenneth Reilly, zmieniając ciało, będzie kontynuował swoje ziemskie życie. Niech stanie się reinkarnacja!
Blaine miał wrażenie, że bierze udział w ceremonii przypominającej osobliwą mieszankę ślubu i egzekucji. Uśmiechnięty duchowny zniknął z podium. Ludzie z obsługi zajęli się obydwoma mężczyznami, sprawnie podłączyli elektrody.
Zapadła cisza. Część obecnych pochyliła się do przodu, w natężonym oczekiwaniu.
— Zaczynajcie — powiedział Reilly, patrząc na Blaine’a i uśmiechając się lekko.
Główny inżynier przekręcił pokrętło. Czarna skrzynia zabuczała głośno. Obydwaj mężczyźni drgnęli konwulsyjnie w swoich fotelach, potem ich ciała opadły bezwładnie.
— No i zamordowali tego biedaczynę, Fitzsimmonsa szepnął Blaine.
— Ten biedaczyna — odezwała się Marie Thorne doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Miał trzydzieści siedem lat i nic mu w życiu się nie udawało. Nie umiał zapewnić sobie pracy, mierne dochody nie wystarczały na nic. W żadnym wypadku nie mógł liczyć na życie pośmiertne. Wykorzystał swoją szansę. Co więcej — jego żona i pięcioro dzieci, dotychczas żyjący w nędzy, dzięki sumie, jaką wpłacił pan Reilly, nie tylko mają zapewnione dostatnie życie, ale stać ich będzie na opłacenie przyzwoitego wykształcenia.
— Na ich cześć — hip, hip, hurra! „Na sprzedaż: ojciec, lekko używany, we wspaniałym stanie. Z przyczyn losowych. Okazja”.
Читать дальше