— Jest mi naprawdę przykro. Rozmawiałam z Orcem. Pan Melhill został sprzedany pół godziny później. Naprawdę jest mi przykro. Nie wiedziałam…
— W porządku — przerwał jej. — Zdaje mi się, że mam ochotę się napić.
Pan Reilly, mimo że siedział wyprostowany, nieomal ginął w przepastnym fotelu, przypominającym miękki tron. Był drobnym, łysym, starym człowiekiem upodabniającym się powoli do pająka. Wysuszona skóra ciasno opinała czaszkę, wyraźnie widać było zarys kości. Zdawało się, że krew bardzo leniwie płynie napuchłymi żyłami, w każdej chwili mogąc wstrzymać bieg. Mimo tych oznak starości, Reilly w niczym nie przypominał śliniącego się starucha. Wprost przeciwnie, z pomarszczonej, jakby małpiej twarzy patrzyły bystre oczy.
— A więc to jest nasz człowiek z przeszłości — powitał ich jego głos. — Proszę usiąść, sir. Właśnie rozmawiałem o panu z dziadkiem.
Blaine rzucił wzrokiem dookoła, jakby spodziewał się zobaczyć nieżyjącego od pięćdziesięciu lat mężczyznę, świecącego gdzieś w pobliżu. Ale w wysokim, bogato udekorowanym pokoju nic nie wskazywało na jego pobyt.
— Odszedł — wyjaśnił Reilly. — Kochany dziadek nie może długo trwać w postaci ektoplazmy. Ale i tak jest lepszy niż wiele innych duchów.
Na twarzy Blaine’a musiał się pojawić dziwny grymas, gdyż Reilly zapytał:
— Pan nie wierzy w duchy?
— Obawiam się, że nie.
— To naturalne. Przypuszczam, że to słowo kojarzy się panu z dwudziestowiecznymi przesądami i bajkami: szkielety, pobrzękujące łańcuchy i inne głupstwa. Ale znaczenie słów ulega zmianie.
— Tak, rozumiem — odpowiedział uprzejmie Blaine.
— Uważa pan, że plotę banialuki — powiedział dobrodusznie Reilly. — A tak nie jest. Niech pan weźmie pod uwagę zmiany, jakie zaszły w znaczeniu słów w ciągu pańskiego wieku. Na przykład słowo „atom” było nadużywane w science fiction, lecz dla przeciętnego człowieka znaczyło ono niewiele. Podobnie jak pan ignoruje słowo „duch”. A jednak kilka lat później ludzie zaczęli przywiązywać wagę do słowa „atom” — kojarzyło się im z czymś bardzo realnym, stanowiło zagrożenie. Nikt nie mógł go już ignorować! — uśmiechnął się. — Promieniowanie przestało być terminem pojawiającym się tylko w nudnych, naukowych książkach. „Choroba przestrzeni kosmicznej” w pańskich czasach nie budziłaby żadnych emocji, ale pięćdziesiąt lat później szpitale wypełniły się poskręcanymi ciałami. Słowa zmieniają swoje znaczenie: wychodzą poza język akademicki i zaczynają żyć w umysłach ludzi, zatracając abstrakcyjny charakter. Zdarza się to zawsze, gdy teoria staje się praktyką.
— A duchy?
— To podobny proces. Panie Blaine, jest pan staroświecki! Powinien pan zmienić swoją koncepcję świata.
— To będzie trudne.
— Ale konieczne. Niech pan zauważy, że zawsze istniały pewne przesłanki świadczące o ich istnieniu. A kiedy życie po śmierci zostało udowodnione naukowo — przestając tym samym być jedynie mrzonką — duchy również stały się faktem.
— Sądzę, że wpierw bym musiał któregoś zobaczyć odpowiedział Blaine.
— Niewątpliwie dojdzie i do tego. Ale skończmy ten temat. Niech mi pan powie, jak podobają się panu nasze czasy?
— Jak dotąd — nie bardzo. Reilly zachichotał rozbawiony.
— Nie powie pan nic miłego na temat porywaczy ciał? Nie powinien był pan opuszczać budynku. Leżało to w interesie nie tylko pana, ale i naszym.
— Przepraszam, panie Reilly — wtrąciła Marie Thorne. — Ale jest to wyłącznie moja wina.
Reilly spojrzał na nią, potem ponownie zwrócił się do Blaine’a.
— Przykre, oczywiście. Powinien pan, szczerze mówiąc, wrócić do 1958 roku i dopełnić swego przeznaczenia. Pańska obecność tutaj jest w pewnym stopniu kłopotliwa.
— Ubolewam nad tym.
— Niestety, chyba poniewczasie, wspólnie z dziadkiem doszliśmy do wniosku, aby nie wykorzystywać pana publicznie. Ta decyzja powinna zapaść o wiele wcześniej. Pomimo naszych chęci może jednak dojść do rozgłosu. Jest bardzo prawdopodobne, że rząd podejmie działanie, skierowane przeciw korporacji.
— Sir — ponownie wtrąciła Marie Thorne — adwokaci są pewni, że nie mamy się czego obawiać.
— Och, oczywiście, nie zamkną nas w więzieniu. Ale weźmy pod uwagę rozgłos towarzyszący sprawie. Skandal! Rex musi być odbierany jako odpowiedzialna, poważna instytucja. Skandal wywoła insynuacje, że omijamy przepisy prawa… Nie, pan Blaine nie powinien przebywać tutaj jako żywy dowód popełnionego błędu. Dlatego chciałbym przedstawić panu swoją propozycję.
— Słucham.
— Przypuśćmy, że Rex wykupiłby panu ubezpieczenie na życie po śmierci. Czy zgodziłby się pan popełnić samobójstwo?
Blaine przez chwilę patrzył osłupiały.
— Nie.
— Dlaczego? — zapytał Reilly.
Przez chwilę przyczyny wydały mu się oczywiste. Kto, jaka istota chciałaby odebrać sobie życie? Na nieszczęście, niektórzy zdobywają się na to. Uporządkował swoje myśli.
— Przede wszystkim — nie jestem na sto procent przekonany o istnieniu zaświatów.
— Przypuśćmy, że uda się pana przekonać. Czy wtedy popełni pan samobójstwo?
— Nie!
— Pan jest krótkowzroczny! Niech pan weźmie pod uwagę swoją sytuację. Świat, w którym pan teraz żyje, jest dla pana obcy, groźny. Nie jest źródłem niczego przyjemnego. W jakim zawodzie zamierza pan pracować? Z kim pan nawiąże znajomość? O czym będzie pan rozmawiał? Nawet spacer po ulicy okazał się dla pana niebezpieczną przygodą!
— Taka sytuacja nie powtórzy się. Nie byłem jeszcze zorientowany w panujących tu zwyczajach.
— Ależ w każdej chwili może dojść do zagrożenia pańskiego życia. Nigdy nie pozna pan dostatecznie dobrze naszych czasów. Nie kłamię! Jest pan w takim samym położeniu, jak jaskiniowiec przeniesiony do dwudziestego wieku. Pewnie wspaniale sobie radził z mastodontami czy niedźwiedziem jaskiniowym, być może jakaś dobra dusza ostrzeże go przed gangsterami. Ale czy mu w tym pomoże? Czy dzięki temu uda mu się uniknąć przejechania przez samochód, wpadnięcia pod pociąg, zatrucia gazem czy skręcenia karku w wannie? Nic nie jest w stanie zastąpić doświadczenia, które zdobywa człowiek wychowując się w określonej cywilizacji. A przecież nawet najlepiej przystosowanym ludziom zdarza się chwila nieuwagi, którą przypłacają życiem. Cóż więc dopiero mówić o jaskiniowcu.
— Pan przecenia niebezpieczeństwo. — Blaine poczuł, że na jego czole zaczynają zbierać się drobne kropelki potu.
— Czyżby? Niebezpieczeństwo, na jakie jesteśmy narażeni w lesie, jest niczym wobec tego, które grozi nam w wielkim mieście. A gdy miasto rozrośnie się do wielkości molocha…
— Nie popełnię samobójstwa. Chcę zaryzykować. Skończmy rozmowę na ten temat.
— Dlaczego jest pan tak nieodpowiedzialny? — zapytał rozdrażnionym głosem Reilly. — Niech pan zabije siebie teraz. Przynajmniej oszczędzi to nam całej masy kłopotów. Skoro pan nie zastanowił się nad tym, sam przedstawię pańskie perspektywy. Być może szczęśliwym zbiegiem okoliczności, dzięki instynktowi przeżyje pan rok. No, może dwa. Bez znaczenia. Wcześniej czy później i tak popełni pan samobójstwo. Należy pan do tego typu ludzi. To pańskie przeznaczenie — od pierwszej chwili życia. Zabije się pan na pewno, ale choć z ulgą opuści pan ciało, to jednak nie dostanie się do wieczności.
— Pan zwariował! — krzyknął Blaine.
— Nigdy się nie mylę w ocenie skłonności samobójczych — usłyszał spokojny głos. — Zawsze trafiam. Zresztą dziadek jest podobnego zdania. Tak więc, jeśli tylko…
Читать дальше