Hoss’k sięgnął w głąb swej obszernej szaty i wyjął garść maleńkich przedmiotów.
— Kilka z nich pochodzi z dwóch dość dużych, krwiożerczych demonów, które strzegły domku. Ale oczywiście nie mogły one przeciwstawić się tenerom dzielnych żołnierzy z gwardii pana barona.
Z jego ręki wysypał się na stół błyszczący, kolorowy złom elektroniczny. Dennis zauważył fragment ramienia „krwiożerczego” robota zwiadowczego i złamaną kartę elevatroniczną, której komponenty miały wartość setek tysięcy dolarów!
— Nie mogliśmy oczywiście zostać przy domku dostatecznie długo, żeby przeprowadzić wyczerpujące, całościowe badania, gdyż wtedy właśnie natknęliśmy się na księżniczkę. Nasi ludzie stracili całe dwa dni na…hm… podążanie za nią od metalowego domu do rozpadliny skalnej, w której, biedna, zabłądziła…
— Wcale nie zabłądziłam! Chowałam się tam przed waszymi przeklętymi żołdakami! — zaprotestowała Linnora.
— Hmmm. No dobrze. Księżniczka powiedziała nam, że przyszła do tej górskiej doliny, gdyż wyczuła, że w okolicy zdarzyło się w ostatnim czasie coś dziwnego. Wydawało mi się, że właściwe będzie poproszenie jej, żeby przyłączyła się do naszej ekspedycji i towarzyszyła nam do Zuslik… oczywiście dla jej własnego bezpieczeństwa.
Dennis tylko ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał się przed skoczeniem diakonowi do gardła.
— Więc to ty jesteś tym kretynem, który rozwalił mój mechanizm powrotny! — wycharczał.
Hoss’k roześmiał się radośnie.
— Och, panie czarowniku, ja oczywiście skończyłem rozmontowywanie, ale nasza księżniczka L’Toff do chwili mojego przybycia przeprowadziła już pewne własne badania.
Dennis spojrzał na Linnorę, żeby przekonać się, czy jest to prawda, jednak księżniczka patrzyła, wachlując się, gdzieś w bok. W tym momencie dla Dennisa nie były ważne żadne wcześniejsze sympatie. Wzrok, którym patrzył na Linnorę, był równie miażdżący, jak ten, którym obdarzał Hoss’ka. Oboje majstrowali w czymś, co nie należało do nich i od czego powinni trzymać się z daleka!
— Tak czy inaczej, czarowniku — powiedział Hoss’k — jestem przekonany, że w sumie nic złego się nie stało. Gdy nasz pan zdecyduje, że nadeszła właściwa pora na twój powrót do rodzinnego kraju, z pewnością będziemy mogli zwrócić ci metal, który zabrałem, i służyć wszelką niezbędną pomocą w zużywaniu twego małego domku tak, żeby znowu stał się doskonały.
Dennis zaklął miękko po arabsku. Był to jedyny sposób, w jaki w tej chwili mógł wyrazić swoją opinię na temat tego pomysłu.
Hoss’k wyraźnie wyczuł przesłanie jego wypowiedzi, nawet jeśli jej nie zrozumiał. Jego uśmiech przerodził się w zimny grymas.
— A jeżeli pan baron zdecyduje inaczej, no cóż, wtedy poprowadzę następną ekspedycję i zasilę jego skarbiec tym wspaniałym metalem, z którego zbudowany jest twój mały domek.
Dennis poczuł te słowa jak cios maczugi w głowę. Jeżeli śluza zastałaby choćby o centymetr poruszona, nie wspominając nawet o jej rozmontowaniu, jego los byłby nieodwołalnie przesądzony — na zawsze straciłby szansę powrotu na Ziemię.
Kremer przysłuchiwał się tej wymianie zdań w milczeniu, jednak teraz się odezwał:
— Wydaje mi się, że odbiegliśmy od tematu, mój zacny diakonie. Wyjaśniłeś nam, że ci przypomnę, dlaczego narzędzia, które były w posiadaniu czarownika, są tak niezwykłe. Powiedziałeś, że nie ulegały zmianom bez względu na to, jak długo pozostawały bezrobotne.
— Tak, panie. — Hoss’k skłonił się lekko. — A istnieje tylko jeden znany sposób zamrożenia narzędzia w nadanym mu kształcie, tak żeby pozostał w nim już na zawsze, nie powracając do swej pierwotnej formy. W naszych stronach ta technika jest znana tylko ludowi L’Toff.
Linnora siedziała sztywno, nie patrząc ani na Hoss’ka, ani nawet na Dennisa.
— Jak wszyscy wiemy, wymaga ona, żeby człowiek z tego ludu dobrowolnie przelał część swych sił witalnych na narzędzie, czyli oddał część swego własnego życia, skrócił je po to, żeby Pr’fett w narzędziu uczynić permanentnym.
— Królewski dar, prawda czarowniku? — powiedział Kremer w zamyśleniu. — Kapłani utrzymują, że L’Toff zostali wybrani przez bogów… błogosławieni umiejętnością sprawiania, że rzeczy piękne zastygają w swym pięknie już na zawsze Jednak wszystkie dary mają swoją cenę, czyż nie, diakonie?
Hoss’k skinął głową z uczonym wyrazem twarzy.
— Tak, mój panie. Ten talent jest dla L’Toff w równym stopniu błogosławieństwem, co przekleństwem. W połączeniu z innymi cechami wyniósł on ten lud ponad inne. Doprowadził jednak również do wielu nieprzyjemnych zdarzeń, które, hmmm… moglibyśmy chyba określić jako wymuszenia.
Dennis spojrzał na niego zdumiony. Te wiadomości były jeszcze zbyt świeże, ale nawet bez głębszego nad nimi zastanowienia potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo L’Toff cierpieli z powodu swego talentu.
Księżniczka patrzyła wyłącznie na swoje dłonie.
— Oczywiście dalsza ich historia jest wszystkim doskonale znana — powiedział Hoss’k z uśmiechem. — Uciekając przed ludzką zachłannością, L’Toff przybyli w góry na zachodzie, w których przodek króla Hymiela nadał im dzisiejsze ziemie, jednocześnie ustanawiając księciów Zuslik ich opiekunami.
A ojciec barona Kremera zastąpił ostatniego z nich, uświadomił sobie Dennis.
— Mówiliśmy o własności obecnego tu czarownika — cicho, ale stanowczo przypomniał Kremer.
Hoss’k znowu się skłonił.
— Oczywiście. A więc, jakie wnioski mogą się nam nasunąć, gdy stwierdzimy, że należące do czarownika przedmioty nie ulegają degeneracji, nie wracają z czasem do formy prymitywnych zaczynaczy? Wnioskiem najbardziej oczywistym jest ten, iż Dennis Nuel należy do arystokracji swego narodu. Narodu, dla którego zarówno metal, jak i życie są bardzo tanie. Co więcej, wydaje się jasne, że lud będący tam odpowiednikiem naszych L’Toff został zniewolony i nakłoniony do zamrażania Pr’fett w zużytych przedmiotach, które dzięki temu pozostają wysoce użyteczne nawet po długich okresach bezczynności. Wykorzystywanie tamtejszych L’Toff jest tak daleko posunięte, że utrwala się nawet ubrania. Tutaj w Coylii nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby zmuszać L’Toff do pracy nad ubraniami…
— Zaraz, zaraz! — wtrącił się Dennis. — Myślę, że parę rzeczy wymaga tu…
Hoss’k uśmiechnął się dobrotliwie i bezcermonialnie mu przerwał.
— Tak więc w końcu musimy stwierdzić, że ich wiedza na temat różnych rodzajów treści — włączając w to zniewalanie maleńkich zwierząt, czynionych integralną częścią narzędzi — połączona z absolutną władzą nad tamtejszym odpowiednikiem L’Toff — w pełni wyjaśnia czarodziejską moc Dennisa Nuela i zapewne również jego ziomków.
— On sam może być wygnańcem, badającym świat uczonym albo poszukiwaczem przygód — mówił dalej. — Nie mogę tego dokładnie wiedzieć. W każdym jednak przypadku nasz gość należy do rasy potężnych i bezlitosnych wojowników i jako taki, dopóki pozostaje tutaj w Coylii, powinien być traktowany jak członek najwyższej kasty.
Dennis spojrzał na niego z osłupieniem. Miał ochotę ryknąć śmiechem, ale to, co przed chwilą usłyszał, było tak niedorzeczne, że nie zasługiwało nawet na kpinę!
Dwukrotnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, i za każdym razem zamykał je bez słowa. Zaczął się zastanawiać, czy w ogóle powinien się wtrącać. Protesty i wyjaśnienia mogły na dłuższą metę wcale nie stanowić właściwej strategii. Jeżeli wywody Hoss’ka miały przyczynić się do zdobycia tutaj wysokiego statusu i poważania, niby dlaczego miałby udowadniać ich fałszywość?
Читать дальше