Jednak człowiek w drzwiach postąpił krok naprzód.
— Jestem baron Kremer — powiedział.
Miał potężną szczękę, stanowiącą dobre uzupełnienie szerokich ramion. Jego srebrnoblond włosy obcięte były tuż poniżej uszu. Oczy pozostawały w cieniu.
— Siądziemy do posiłku? — Skinął ręką w stronę zastawionego stołu. — Wtedy być może będziemy mogli dokładniej porozmawiać na temat różnych rodzajów treści… a także innych światów.
* * *
Diakon Hoss’k rozłożył szeroko ręce, niemal potrącając przy tym błyszczący kandelabr.
— Widzisz więc, czarowniku, że rzeczy martwe są w pewnym sensie wynagradzane za przewagi, którymi bogowie obdarzyli materię ożywioną. Drzewo rośnie i rozwija się, rozsiewa swe nasiona, ale w końcu musi umrzeć, rzeka zaś nie. Człowiek myśli, działa i porusza się, ale czas przynosi mu tylko starość i zniedołężnienie. Jednak narzędzia, którymi się posługuje — ci nieożywieni, służący mu przez całe jego życie niewolnicy — z czasem, w miarę używania stają się coraz lepsze.
Przemowa diakona była dziwną mieszanką teleologii, teologii oraz czystej baśni. Dennis usilnie starał się ukryć rozbawienie. Pieczona dziczyzna na jego talerzu stanowiła ogromny skok jakościowy w jadłospisie ostatnich dni i nie miał zamiaru narażać się na powrót do poprzedniej diety tylko dlatego, że szczerzy zęby, słuchając nadwornego mędrca swego gospodarza.
Baron Kremer, siedzący u szczytu stołu, słuchał w skupieniu drobiazgowego wykładu Hoss’ka, obrzucając Dennisa od czasu do czasu długim, taksującym spojrzeniem.
— Tak więc przedmioty nieożywione — włącznie z tymi, Ictóre niegdyś żyły, jak skóra czy drewno — bogowie obdarzyli potencjałem, który pozwala im wyrosnąć ponad to, czym były dotychczas… stać się rzeczami użytecznymi. Ten oto sposób bogowie wybrali, żeby zapewnić obfitość dóbr, niezbędnych dla ich ludu…
Korpulentny mędrzec ubrany był w wytworną, białą szatę. Gdy wykonywał jakiś gest, rękawy rozchylały się, odsłaniając jaskrawą czerwień ubioru pod spodem.
— Gdy później wytwórca przekształci potencjał tkwiący w rzeczy w treść, wtedy inni mogą tę rzecz poddawać procesowi zużycia. W ten sposób bogowie określili nie tylko styl naszego życia, ale również nasz błogosławiony porządek społeczny.
Księżniczka Linnora, siedząca naprzeciw Dennisa, skubnęła odrobinę pieczeni. Wyglądała na kompletnie znudzoną i chyba trochę rozgniewaną tym, czego musieli słuchać.
— Są tacy — powiedziała — którzy wierzą, że materia żywa również posiada potencjał. Ona również może wznieść się ponad to, czym jest, i zająć wyższe niż dotychczas miejsce.
Hoss’k obdarzył ją pobłażliwym uśmiechem.
— Ten osobliwy pogląd pozostał jako ślad starożytnych przesądów i jest brany na serio tylko przez kilka zacofanych plemion, takich jak twe własne, pani, oraz przez część hołoty ze wschodu. Wyraża on prymitywną nadzieję, że można ulepszyć ludzi, rośliny, a nawet zwierzęta. Lecz rozejrzyj się wokół siebie! Czy króliki, susły albo konie stają się lepsze z każdym mijającym rokiem? A ludzie?
— Nie, to oczywiste — kontynuował — że człowieka jako takiego ulepszyć się nie da. Tylko rzeczy pozbawione życia mogą z ludzką pomocą być zużyte do doskonałości.
Hoss’k znowu uśmiechnął się z pobłażaniem i upił łyk wina.
Dennis nie mógł pozbyć się niejasnego wrażenia, które od początku tego wieczoru nie dawało mu spokoju, że już gdzieś spotkał tego człowieka i że instyktowna niechęć, jaką do niego odczuwa, ma swoje uzasadnienie.
— Dobrze — powiedział — wyjaśnił pan, dlaczego rzeczy nieożywione ulegają poprawie w miarę posługiwania się nimi… ponieważ bogowie życzą sobie, aby tak było. Jednak w jaki sposób kawałek krzemienia, na przykład, staje się siekierą poprzez sam fakt jego używania?
— Ach! Celne pytanie! — Hoss’k przerwał, żeby beknąć z zadowoleniem. Linnora wzniosła błagalnie oczy ku sufitowi, jednak poza Dennisem nikt tego nie zauważył.
— Widzisz, czarowniku, mędrcy już od dawna wiedzą, że ostateczne przeznaczenie takiej siekiery, o jakiej mówisz, jest po części określone treścią, wlaną w nią przez namaszczanego mistrza gildii kamieniarzy podczas jej wytwarzania. Ta treść, nadawana rzeczy na samym początku, jest równie istotna, jak Pr’fett, które właściciel wkłada w przedmiot w trakcie jego zużywania.
— Chcę przez to powiedzieć — ciągnął — że zużycie jest ważne, ale bezużyteczne, jeśli danej rzeczy na samym początku nie nada się właściwej treści. Choćby próbował z całych sił, robotnik nie zrobi z sań motyki czy nie zużyje kufla tak, żeby stał się latawcem. Przedmiot musi od samego początku być choćby trochę użyteczny w przeznaczonej mu pracy — dopiero wtedy można go ulepszać. Tylko mistrzowie wytwórców potrafią wykreować taką użyteczność. Jest to prawda niedostatecznie doceniana przez masy, szczególnie ostatnio, gdy dają się słyszeć te wszystkie bezsensowne narzekania na gildie. Przywódcy hołoty ze wschodu pieją na temat „wartości dodanej” i „znaczenia włożonej pracy”, jednak to wszystko to tylko ignoranctwo i głupota!
Dennis już zdążył sobie uświadomić, że Hoss’k należy do tego typu intelektualistów, którzy w obliczu pilnych i nieuniknionych zmian w swojej społeczności uparcie odsuwaliby od siebie wszelką o nich myśl udając, że nie widzą sił, które rozsadzają wszystko wokół. Ludzie tego typu zawsze bawili się gdy Rzym płonął, a potem wyjaśniali pogorzeliska z pomocą sobie tylko właściwej logiki.
Hoss’k pociągnął z kielicha i uśmiechnął się promiennie do Dennisa.
— Oczywiście, człowiekowi takiemu jak pan nie muszę wyjaśniać, dlaczego ludzi niższych stanów należy utrzymywać pod kontrolą.
— Nie mam zielonego pojęcia, o czym pan mówi — odpowiedział Dennis zimno.
— Ależ, ależ, czarowniku, nie musi pan udawać innego, niż jest. Po przyjrzeniu się przedmiotom, które tak uprzejmie nam pan… hm… pożyczył, mogę bardzo dużo o panu powiedzieć!
Z pełnym samozadowolenia uśmiechem Hoss’k wbił zęby w jeden z podanych na deser owoców.
Dennis postanowił przemilczeć tę uwagę. Przez cały wieczór odzywał się bardzo niewiele i jadł z umiarem, zdając sobie sprawę, że baron uważnie obserwuje jego zachowanie. Wina niemal nie tknął.
Dennis i Linnora wymieniali znaczące spojrzenia, gdy tylko była po temu okazja. W pewnej chwili, gdy baron wydawał jakieś polecenia służącemu, a uczony z zapałem przemawiał do sufitu, księżniczka nadęła policzki i poruszyła kilkakrotnie ustami, parodiując Hoss’ka. Dennis musiał siłą powstrzymywać się od wybuchnięcia głośnym śmiechem.
Gdy Kremer spojrzał na nich z ciekawością, Dennisowi udało się zachować kamienną twarz, a Linnora wyglądała jak wcielenie niewinności.
Dennis uświadomił sobie, że jest na najlepszej drodze do zadurzenia się po uszy.
— Jestem bardzo ciekawy, diakonie — powiedział Kremer — co też wywnioskowałeś o rodzinnej krainie naszego gościa tylko z jego narzędzi i sposobu bycia?
Baron rozparł się wygodnie w swym miękkim, przypominającym tron fotelu. Sprawiał wrażenie człowieka, którego rozpiera potężna energia, hamowana jednak w sposób chłodny i wykalkulowany. Uwidaczniała się ona od czasu do czasu na przykład gdy baron zgniatał orzechy gołymi rękami. Hoss’k wytarł usta rękawem i skłonił lekko głowę.
— Jak sobie życzysz, panie. Jednak powiedz mi najpierw proszę, które z narzędzi Dennisa Nuela są dla ciebie najbardziej interesujące?
Читать дальше