Pień pochylił się jeszcze odrobinę i w tym momencie Dennis niemal wrzasnął. Coś poruszało się na zębatym szczycie palisady!
Ciemna sylwetka — nieco większa od dużej ropuchy amerykańskiej — pochyliła się nad z każdą chwilą większą szczeliną i spojrzała w dół na świecącą delikatnie piłę W ciemności zajarzyły się zielone oczka, błysnęły ostre, małe ząbki.
Dennis potrząsnął głową.
— Choch, ty włóczykiju! Teraz się pokazujesz? Kiedy wreszcie na coś się przydasz, hmm?
Odwrócił się i dołączył do mocujących się z masywnym pniem kolegów. Przy każdym poruszeniu pień tak trzeszczał, że pewnie słyszała to cała dolina.
Ze swego punktu obserwacyjnego przybiegł Arth.
— Myślę, że coś usłyszeli — szepnął. — Nie moglibyśmy na chwilę ucichnąć?
Dennis spojrzał na pień. Poprzez szczelinę świeciły gwiazdy. Twarz Sigela była tak skupiona i zawzięta, że Dennis poczuł dreszcz. Ramiona farmera były dwiema smugami, z miejsca, w którym znajdowała się piła, dobiegał niemal jednostajny, wysoki jęk.
Dennis nie ośmieliłby się przerywać teraz farmerowi. Potrząsnął głową.
— Nie, nie możemy. Wszystko albo nic! Jeżeli strażnicy się pojawią, musisz jakoś odwrócić ich uwagę.
Arth kiwnął lakonicznie głową i zniknął w ciemności.
Między jednym naparciem na pień a drugim Dennis spojrzał w górę. Wyszczerzone w imitacji uśmiechu, podobne do igieł zęby powiedziały mu, że chochlak ciągle tam jest i przypatruje się ich zmaganiom. „Dobrej zabawy”, powiedział do zwierzaka i przyłączył się do następnego pchnięcia.
Pień zatrzeszczał, tym razem naprawdę głośno. Na dziedzińcu za nimi rozległ się krzyk, w pobliżu szopy strażników pojawiły się ruchome cienie. A potem wrzaski i nawoływania dobiegały już niemal zewsząd.
— Mocno! — Dennis ponaglił kolegów. Wszyscy oni zdawali sobie sprawę, że zostało im bardzo niewiele czasu.
Mishwa Qan wrzasnął i uderzył całym ciałem w barierę, odgradzającą go od wolności. Gath i Dennis zostali odrzuceni na boki.
W szopie straży zamigotały płomienie. Arth zaczął akcję odwracania uwagi. Cienie poruszały się gwałtownie, wyraźnie widoczne na tle ognia. Maczugi wznosiły się wysoko ponad głowy, gdy rozeźleni więźniowie starli się ze strażnikami. W górze, na którymś z pięter zamku, zabrzmiał gong alarmowy.
Obaj złodzieje, Arth i Perth, wyłonili się nagle z ciemności.
— Zyskałem dla nas — wydyszał Arth — może ze dwieście uderzeń serca, Dennis. Nic więcej.
Pień pochylił się o następne dziesięć stopni, jęcząc jak zdychające zwierzę.
— To będzie raczej sto uderzeń — powiedział Arth z goryczą.
Sigel pochylił się nieco i piła zaśpiewała na jeszcze wyższą nutę. Niespokojna poświata objęła całą jego sylwetkę, płatki światła kapały z nici na ziemię.
Mishwa Qan cofnął się kilkanaście metrów, wytarł podeszwy stóp o ziemię i z przeraźliwym rykiem zaszarżował na chwiejący się pień. Rozległ się trzask, potem ciężkie uderzenie o ziemię i nagle w palisadzie przed nimi pojawił się otwór. Hałas zagłuszył wszystkie inne odgłosy na dziedzińcu. Reakcja strażników była zupełnie jednoznaczna. Odwrócili się od ognia i bójki z więźniami, pokrzykując do siebie i wskazując na Dennisa i jego towarzyszy.
Sigel, z ramionami opuszczonymi bezwładnie wzdłuż boków, patrzył na rezultat swojej pracy. Wyglądał na kompletnie wyczerpanego, jednak w jego oczach wciąż płonęło uniesienie.
Trzej strażnicy odłączyli się od zamieszania przy szopie i z wysoko uniesionymi pałkami podbiegli w ich stronę.
Z ziemi podniósł się niewielki cień — na tyle tylko, żeby jeden ze strażników potknął się i przewrócił. Arth podciął lewą stopę drugiego z nich, również posyłając go na ziemię. Trzeci z dzikim bojowym zawołaniem biegł wprost na Dennisa.
— Och, do diabła — Dennis westchnął głęboko. Jedną ręką chwycił uniesione, trzymające pałkę ramię, drugą zaś wyrżnął strażnika prosto w nos. Żołnierz jakby uniósł się w powietrze, wyrzucając stopy przed siebie i runął ciężko na ziemię.
Od płonącej szopy nadbiegali następni strażnicy. Dennis poczuł podmuch powietrza, gdy obok niego jak strzała przemknął Arth.
— Idziemy! — krzyknął do Sigela i pociągnął go w stronę wąskiej bramy ku wolności.
Od muru obok nich odbiła się włócznia. Stiyyung potrząsnął głową, potem uśmiechnął się do Dennisa i ruszył za nim. Razem przeszli przez otwór i zanurzyli się w noc za murem.
Gdy przebiegali obok zwalonego pnia, Dennis zauważył pod nim coś, co błyszczało w świetle gwiazd jak naszyjnik z diamentów. Nie zatrzymał się jednak i wkrótce razem z Sigelem kluczyli po wąskich uliczkach Zuslik, próbując zgubić podążający w ślad za nimi pościg.
VI. BALLON D’ESSAI [1] Ballon d’essai (fr.) — balon próbny
Z zamku ku wszystkim bramom błyskały przekazywane za pomocą latarni sygnały. Posterunki zostały podwojone, dokładnie rewidowano każdą osobę, która chciała opuścić miasto. Wysoko w górze krążyły patrole powietrzne, przeszukując okolicę i lądując dopiero wtedy, gdy zmusiła ich do tego ciemność zapadającej nocy.
— Baron nigdy dotychczas nie robił tyle zamieszania wokół czyjejś ucieczki. Oczywiście nie przyjmował tego z uśmiechem na ustach, ale dlaczego właśnie teraz urządził takie wielkie polowanie?
Jednooki złodziej, Perth, wyjrzał z okna pierwszego piętra jednego z nowszych — a tym samym nędzniej szych — budynków w Zuslik. Niepokoiły go błyski światła i maszerujące oddziały żołnierzy z północy.
Arth, niski przywódca miejscowych przestępców, gestem nakazał swemu współtowarzyszowi odejść od okna.
— Nigdy nas tutaj nie znajdą. Kiedy to żołdacy Kremera znaleźli chociaż jedną z naszych kryjówek? Zamknij okiennice i siadaj, Perth.
Perth zastosował się do polecenia, ale spojrzał ponurym wzrokiem na pozostałych uciekinierów, siedzących przy stole koło kuchni i rozmawiających, podczas gdy żona Artha przygotowywała posiłek.
— I ty, i ja dobrze wiemy, kogo oni szukają — powiedział do swego szefa. — Baron nie lubi tracić jednego ze swych najlepszych zużywaczy. A tym bardziej nie lubi tracić czarownika.
Arth musiał się z tym zgodzić.
— Założę się, że teraz baron żałuje, że pozwolił, by Dennis tak długo siedział na dziedzińcu razem ze wszystkimi. Myślał pewnie, że ma mnóstwo czasu na to, żeby go zacząć torturować.
Arth potarł pluszowe podłokietniki swego fotela. W czasie jego pobytu w więzieniu któryś z członków bandy przynajmniej raz dziennie siadywał w tym fotelu, żeby go utrzymać w dobrym stanie. Arth był z tego bardzo zadowolony, gdyż świadczyło to o ich wierze, że on prędzej czy później do nich wróci.
— Tak czy inaczej — powiedział do Pertha — zawdzięczamy tej trójce naszą wolność, więc nie zazdrośćmy im gniewu barona.
Preth skinął głową, ale nadal myślał swoje. Mishwa Qan i niemal wszyscy pozostali złodzieje krążyli teraz po mieście w poszukiwaniu rzeczy, o które prosił Dennis Nuel. Perthowi nie podobało się, że jakiś obcy rozkazuje złodziejom z Zuslik — czarownik czy nie.
* * *
Gath przeniósł wzrok z rysunków Dennisa na niego samego. Chłopiec ledwie mógł opanować podniecenie.
— Więc ten worek nie będzie latał, dopóki nie zostanie do niego włożone ogrzane powietrze? A potem naprawdę pofrunie? Jak ptak czy szybowiec albo jeden ze smoków z legendy?
Читать дальше