Niestety, Toller zobaczył nie tylko ucieleśnienie swych marzeń, ale również odzianych na brązowo Farlandczyków, którzy przypadkiem znajdowali się w pobliżu wyrwy w ogrodzeniu i teraz biegli ku pojazdowi. Chociaż wehikuł zjeżdżał po skłonie, gwałtownie tracił szybkość, czemu towarzyszył nieustanny metaliczny rumor, i Farlandczycy z łatwością przecięli jego kurs. Wyglądali jak groteskowe karzełki, gdy podskakiwali na klocowatych nogach. Spod odrzuconych w tył kapturów ukazały się łyse czaszki. Toller poczuł, że żołądek kurczy mu się raptownie, gdy zauważył, że nie mają broni.
— Stać! — krzyknął mimowolnie, gdy dwóch obcych dopadło wehikułu. Jeden odbił się i złapał za burtę, podczas gdy drugi zajął się kabiną, wyciągając potężną łapę po Sondeweere. Toller z rozmachu ciął w niczym nie chronioną głowę — szabla rozszczepiła ją niemal na dwoje — i napastnik upadł bez jęku, tryskając krwią niczym fontanna.
Drugiego, który próbował wciągnąć się na burtę, Wraker ciął mieczem po gardle. Obcy zniknął z pola widzenia, ale jego palce nadal uparcie zaciskały się na drewnianej krawędzi. Wraker i Berise odrąbali większość z nich, nim wreszcie Farlandczyk odpadł od boku pojazdu. Znieruchomiał w trawie, ale ku zdumieniu Tollera ten z rozłupaną czaszką był znów na nogach. Zrobił kilka chwiejnych kroków, nim w końcu upadł na kolana i przewrócił się na ziemię.
„Trudno ich zabić”, pomyślał Toller. „Te ludziki mogłyby powalić gigantów…”
Wehikuł zagrzechotał i zatrzymał się, spowity dymem i mgłą. Toller zerknął w kierunku bramy na krawędzi krateru i zobaczył, że inni Farlandczycy pędzą gromadnie w dół skłonu. Przyćmione błyski powiedziały mu, że ci są uzbrojeni. Wziął muszkiet, przełożył nogę przez burtę pojazdu i zeskoczył na ziemi?. Towarzysze podążyli za nim.
Sondeweere, nie obciążona bronią, pierwsza dopadła prostego drewnianego mostu. Toller i pozostali pognali za nią, czując, jak grube bale trzęsą się pod ich stopami. Gdy Sondeweere zbliżyła się do statku, prostokątny fragment z boku kuli odchylił się na zawiasach na zewnątrz. Toller wyhamował z poślizgiem i podniósł muszkiet.
— Nie strzelaj! — krzyknęła Sondeweere. — Otworzyłam drzwi. Zaraz opuści się drabinka albo… albo… — Do jej głosu zakradła się dziwna nuta niezdecydowania.
Toller, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem, zauważył poniżej wejścia puste metalowe uchwyty. Przez chwilę jego żołnierski umysł dorównywał jej umysłowi i Toller zrozumiał, że do statku normalnie wchodziło się po wysuwającej się z luku drabince. Ktoś zastosował prosty i skuteczny środek ostrożności: wymontował ją, przez co wejście stało się jednako niedostępne tak dla głupca, jak geniusza. Dolny skraj luku znajdował się na wysokości co najmniej dwunastu stóp nad poziomem gruntu, w dolnej połowie kuli, i dla przeciętnego Farlandczyka wysokość ta stanowiła rzeczywiście przeszkodę nie do pokonania. Ale dla ludzi…
— Przeprowadź pojazd przez most! — krzyknął Zavot-le. — Możemy wspiąć się po nim.
— Nie dam rady go uruchomić — odpowiedziała Sondeweere. — A ten most i tak jest za słaby.
— Dosięgniemy drzwi! — zawołał Toller, kładąc broń na kamieniach. — Sondeweere, to logiczne, że ty musisz pójść pierwsza. Staniesz na moich ramionach. Chodź!
Rzucił okiem na nadciągających Farlandczyków, potem skinął na Zavotle'a, Wrakera i Berise.
— Brońcie mostu! Używajcie muszkietów ile się da! Weźcie też mój i pokażcie tym pokurczom, że dla własnego dobra powinni trzymać się z daleka. I sprawdźcie, czy można poruszyć belki mostu.
Astronauci pobiegli, po drodze odczepiając sfery ciśnieniowe, w których znajdowały się zmieszane już porcje pikonu i halvellu. Toller stanął pod drzwiami statku i wyciągnął ręce po Sondeweere, która zbliżyła się bez chwili zwłoki. Objął ją w talii i z jej pomocą podniósł na ramiona. Sondeweere wyprostowała się i położyła ręce na progu.
W tym samym czasie zbiegająca ze zbocza pierwsza grupa Farlandczyków dostała się w pole rażenia i obrońcy otworzyli ogień. Pierwsza salwa powaliła tylko jednego obcego, ale huk muszkietów — wzmocniony przez naturalny amfiteatr krateru — zasiał wśród nich ziarno paniki. Ślizgając się i wpadając na siebie, próbowali zatrzymać się na pochyłości.
Toller odwrócił się i wsunął ręce pod stopy Sondeweere. Wyprostował ramiona i wepchnął ją do statku, całkowitą uwagę poświęcając długiej, targającej nerwy ciszy, jaka zapadła po huku. Opóźnienie, spowodowane koniecznością wykręcenia zużytych sfer i założenia nowych, było głównym powodem, dla którego darzył broń palną niewielkim zaufaniem.
Nim Sondeweere znalazła się w bezpiecznym wnętrzu statku, Farlandczykom /.aczęło świtać, że niezależnie od psychologicznej siły nieznanej broni, wyrządzone szkody są raczej niewielkie. Znów rzucili się do przodu, z krótkimi mieczami w dłoniach. Druga salwa, tym razem z bliższego zasięgu, zwaliła z nóg przynajmniej trzech, a nie po-wstrzymała pozostałych.
— Znajdź linę! — krzyknął Toller.
— Linę? Na tym statku liny nie są potrzebne.
— No to znajdź coś innego! — Toller odwrócił się w kierunku mostu i zobaczył, że przebiega po nim grupa Farlandczyków.
Ilven Zavotle, toczący własną wojnę przeciwko własnemu wrogowi, wybiegł im na spotkanie z muszkietem w lewej, a mieczem w prawej dłoni. Strzelił, przykładając lufę do wystającego brzucha obcego, i prawie natychmiast pochłonęła go fala wzniesionych ramion i mieczy. Toller załkał głośno, gdy zobaczył, jak jego najstarszy przyjaciel, cierpliwy „roz-gryzacz problemów”, jest roznoszony na ostrzach mieczy.
Po kilku sekundach muszkiety znów plunęły ogniem i tym razem, na wąskim froncie mostu, wywarły znaczny efekt. Farlandczycy cofnęli się, pozostawiając martwych i śmiertelnie rannych, ale nie dalej jak na drugi brzeg. Ktoś, kto wyglądał na dowódcę, przemówił do nich w szybkim, obcym języku. Trzej pozostali przy życiu Overland-czycy, patrząc na nich ponad czerwonym od krwi mostem, gorączkowo ładowali broń.
Toller pobiegł w ich stronę, jednocześnie zerkając na statek. W ciemnym prostokącie wejścia widniała Sondewe-ere, bezradnie obserwująca walkę.
„Niedługo będziemy razem”, pomachał do niej, odpierając nowego wroga: myśl, że klęska jest nieunikniona. Ta myśl mogła spowodować spustoszenie większe niż realny zewnętrzny nieprzyjaciel.
Bliższe oględziny potwierdziły jego pierwsze wrażenie, że most był prostą konstrukcją z grubych kłód, których końce spoczywały na murowanych półkach po obu stronach fosy.
— Berise! — krzyknął. — Weź muszkiety i strzelaj z nich po kolei! Bartan i Dakan, pomóżcie mi przy tych dechach!
Ukląkł przy moście, podłożył ręce pod belkę i naprężył się, by ją podnieść. Bartan i Wraker pomogli mu i wspólnym wysiłkiem udało im się zwalić nasiąkniętą wodą belkę do fosy. Farlandczycy wrzasnęli z wściekłością i rzucili się na most, gdzie pozostało jeszcze pięć bali. Berise wypaliła z czterech muszkietów, a w tym czasie Toller i jego pomocnicy, gnani paniką, podnieśli i przesunęli cztery belki, posyłając je wraz z ciałami — żywych i martwych — w brązową wodę. Toller nie patrzył na biało-purpurowe strzępy, szczątki przyjaciela, Ilvena Zavotle'a.
Podniósł szable, gdy zdesperowani Farlandczycy pełzli po ostatniej już belce. Wraker ciął prowadzącego po gardle. Gdy obcy z rozpostartymi ramionami spadał do wody, Berise strzeliła do następnego, a siła uderzenia pchnęła go na drugiego. Obaj zakołysali się, ale nim spadli z belki, ten nie zraniony zdążył cisnąć swój miecz. Krótka, ciężka broń poszybowała w powietrzu z niezwykłą celnością i worała się prawie po rękojeść w brzuch Wrakera. Wraker zacharczał okropnie, lecz nie upadł.
Читать дальше