Im dłużej go słuchała, tym bardziej stawało się dla niej oczywiste, że wszystko, co mówi Angel, to kłamstwo, a on z kolei upewniał się, że mu uwierzyła. Angel miał jakiś plan, coś, co on z ojcem ułożyli dawno, dawno temu, a do tego planu należało ukrycie pewnych spraw przed Patience. W oczach Angela wciąż jeszcze była dzieckiem, nie potrafił jej zaufać na tyle, by dać wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Angel był zdecydowany wymuszać na niej, by podążała drogą wytyczoną jej przez ojca. No cóż, Angelu, może okazać się, że wcale nie jestem tak bezbronna, jak myślisz. Nie zmuszę cię do wiary we mnie, ale przyjdzie taka chwila, że pożałujesz dzisiejszego kłamstwa, ponieważ ja będę podejmowała własne decyzje, czy ci się to podoba, czy nie. A jeśli spróbujesz powstrzymać mnie, Angelu, mogę okazać się zbyt silna nawet dla ciebie.
Chociaż w to nie bardzo potrafiła uwierzyć. Udawała tylko pewność siebie. Nigdy wcześniej nie czuła się tak mała i słaba, jak w tej właśnie chwili. Nie jestem jeszcze heptarchinią, uświadomiła sobie. Nie mam ani królestwa, ani władzy, tylko przeznaczenie, które ty i ojciec, i Nieglizdawiec, i geblingi, i księża mnie przypisaliście. Snujecie tyle planów, że nieważne, co zrobię, zawsze będę tylko spełniała cudze życzenia. Jak lalka, którą poruszają tysiące sznurków i która nie wie w dodatku, kto za nie pociąga.
Jej twarz nie zdradziła żadnej z tych myśli. Uśmiechnęła się tylko złośliwie, tak jak wtedy, gdy chciała się z nim podrażnić.
— Sądzisz, że rozsądnie byłoby pokazać Ruinowi kryształ, który powinien należeć do niego, i kazać mu wsadzić go sobie do mózgu?
Angel rozłożył bezradnie ręce.
— Trudno żyć, nie podejmując ryzyka.
Pogroziła mu palcem.
— Lepiej już znowu zaśnij. Jesteś wtedy bardziej pomocny. Widziała wyraźnie czujność w jego wzroku i udawała taką samą, jak zwykle, beztroską, ufną dziewczynę.
— Ruin chyba powinien się zgodzić — próbował uzasadnić swoje stanowisko — że kryształ bardziej należy do ludzi niż geblingów. Był w posiadaniu heptarchów od ponad trzystu pokoleń. Ale wcale nie twierdzę, że powinnaś już z Ruinem rozmawiać na ten temat.
— Nie da się przewidzieć wszystkiego, co może wyniknąć z naszych działań — powiedziała Patience. — We wszystkich przepowiedniach napomyka się o nieszczęściu, ale nigdzie nie jest powiedziane, jakie następstwa to nieszczęście spowoduje. Każda moja decyzja może spowodować zagładę lub zbawienie świata. A ty nawet nie zamierzasz pomagać mi w podejmowaniu decyzji.
Uśmiechnął się.
— Wiedziałaś, że możesz doprowadzić świat do zagłady, kiedy decydowałaś się iść do Spękanej Skały. Ja tylko podążyłem za tobą. Ale jak na razie sporo straciłem. — Podniósł się i pociągając nogami wrócił na swoje posłanie pod zadaszeniem.
Patience siedziała i przez jakiś czas przyglądała się wodzie. Właśnie w chwili, kiedy zaczęła być trochę bardziej pewna własnych poczynań, okazało się, że Angel rozgrywa swoją grę. Nikomu nie mogła zaufać całkowicie.
Ale nie zastanawiała się nad tym zbyt długo. Kiedy nie była pochłonięta pracą lub rozmową, czuła w swym umyśle wszechogarniające pragnienie, by płynąć na północ, w górę rzeki, i ukoić żar swojego ciała.
Nad jej głową sokół Rivera zatoczył krąg i opadł na łódź. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak rozdziera pazurem gołębia, zjada jego wnętrzności, a potem wrzuca resztę, wraz z piórami, do słoja. Małpa sama sprawiała sobie przyjemność. Ten odcinek rzeki był spokojny i pilot, przynajmniej na razie, nie potrzebował głosu.
Równowaga ekologii w słoju Rivera wydawała się jej cudowna i tajemnicza. Samego Rivera nietrudno było zrozumieć. Jak wszystkie głowy był w jakiś sposób szalony. Sensem jego istnienia stało się podróżowanie w górę i dół rzeki. Póki łódź płynęła, czuł się szczęśliwy i sowicie wynagrodzony. Ale sokół i małpa — cóż oni dostawali? Małpa spożywała posiłki razem z ludźmi i wydawała się całkowicie zadowolona z życia. Poza tym nie bardzo miała gdzie pójść. To ludzie przywieźli małpy do tego świata i zwierzęta dotychczas nie znalazły właściwej sobie niszy ekologicznej. Mogły przetrwać jedynie jako domowe zwierzęta. Może więc, na jakimś prymitywnym poziomie swej świadomości, małpa wiedziała, że gwarancję przeżycia daje jej tylko niewolnictwo.
Ale sokół — ptaka nie potrafiła pojąć. Umiał sam o siebie zadbać. Nie potrzebował nikogo. Cóż dawała mu służba u Rivera? Dlaczego nie odfruwał? River nie miał rąk, więc nie mógł go spętać, nie miał mocy karania ani nagradzania. Wydawało się, że ptak jest po prostu wspaniałomyślny.
Być może sokół traktował człowieka jako część samego siebie, karmił głowę powodowany tym samym instynktem, który każe dbać o młode. Albo był przyuczony i teraz tylko powtarzał czynności, które zapewniały Riverowi przetrwanie. Sokół mógł nawet nie tęsknić za swobodą. Albo też, będąc wolnym, z własnej woli wybrał takie właśnie życie.
Will zawołał ich w południe na obiad, lecz Patience nie miała ochoty na jedzenie. W pewnej chwili poczuła dłoń Reck na swym ramieniu.
— Cokolwiek powiedział ci Angel — szepnęła kobieta geblingów — ty jesteś sercem tego, co w przyszłości nam wszystkim ma się wydarzyć. Chodź, posil się.
Tak, pomyślała Patience i wstała. Chodź, laleczko. Chodź, złożony papierku. Odtańcz swój taniec, trzymaj się kształtu, który ci nadano, tak długo, jak jesteś potrzebna. A potem ktoś — geblingi, Nieglizdawiec, może nawet jakiś oszalały Czuwający — nadejdzie i zetrze cię na proch.
Pewnego popołudnia taklowali właśnie żagiel przed wpłynięciem w wąski kanał pomiędzy piaszczystymi brzegami, kiedy nagle River dwa razy zakląskał, a małpa zaczęła wrzeszczeć. Do tego czasu wszyscy zdążyli się już nauczyć, że w ten sposób River żąda nagłej zmiany kursu. Przerwali rozmowy i nasłuchiwali — głos Rivera nigdy nie był donośny.
— Mocno na lewą burtę! — zawołał pilot. Will, który stał właśnie przy sterze, przerzucił rumpel na sterburtę i w tym samym momencie Sken pochwyciła Patience i geblingi, a potem pociągnęła wszystkich na drugą stronę łodzi. Patience ledwie zdążyła uświadomić sobie, czego udało im się uniknąć — zderzenia z wielką boją, na tyle potężną, że łódź mogła uderzyć o nią dziobem i rozbić się, zwłaszcza że dął silny wiatr i płynęli bardzo szybko. Po nagłej zmianie kursu i tak w nią trafili, ale bokiem i ze znacznie mniejszą siłą.
— Powinna znajdować się o dwie mile stąd w górę rzeki — powiedział pilot. — Podczas ostatniej powodzi musiała się zerwać kotwica i dlatego boja spłynęła tak nisko. Rzucić linę.
Sken bez wahania zawiązała pętlę, zakręciła nią nad głową i zarzuciła na boję, która kiwała się kilkanaście metrów od nich. Trafiła za pierwszym razem. Patience zastanawiała się, czy był to przypadek, czy też zwykła umiejętność kogoś wychowanego na rzece.
— Co zamierzasz zrobić z tą boją? — dopytywał się Ruin.
— Zaciągnąć ją na odpowiednie miejsce — odparła Sken, tonem, jakim przemawia się do niemądrego dziecka.
— Zajmij się lepiej własnymi sprawami.
— Zbyt wielu żeglujących po rzece ludzi postępuje tak jak ty — stwierdziła Sken. — Ale River i ja mamy inne podejście. Jeśli coś się popsuje, a ty możesz to naprawić, robisz to, by kolejnemu pilotowi nie zagroziło to samo niebezpieczeństwo.
Читать дальше