Brian Aldiss - Wiosna Helikonii

Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dwa tysiące pięćset ziemskich lat liczy helikoński rok. Zima to żywioł fagorów, lato to czas ludzi. Wiosna to wojna. Wiosna to gorączka kości.

Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Juli zleciał na skałę i przywarł do niej każdym włóknem swej istoty. Podciągnął kolana, zaparł się palcami stóp i mocno wczepił w kamień. Czuł ból we wszystkich kościach, mimo że spadł może ze dwa metry w dół, na sterczący z urwiska głaz. Oparcia miał nie więcej niż dla stóp, ale to wystarczało. Bojąc się choćby poruszyć, przycupnął zdyszany w tej niewygodnej pozycji, z brodą niemalże na tym samym poziomie, co buty. Dziwnie niebieski kamień zalśnił mu przed wylękłymi oczyma. Zagapił się na kamień w każdej chwili oczekując śmierci. Jakoś nie mógł skupić na nim spojrzenia. Odniósł wrażenie, że ze swojej skalnej grzędy mógłby sięgnąć po niego ręką. Nagle zmysły objawiły Juliemu właściwą perspektywę — patrzył nie na pobliski kamień, lecz na skrawek błękitu hen w dole. Poraził go zawrót głowy, sparaliżował. Nawykły do równin, nie był odporny na tego rodzaju przeżycie. Zamknął oczy i przylgnął do skały. Dopiero dolatujące z oddali krzyki Usilka sprawiły, że ponownie je otworzył. Daleko w dole leżał drugi świat, a szczelina, w której zawisł Juli, zaglądała tam niby luneta. Przez nie większe od własnej dłoni okienko Juli zapuścił spojrzenie do olbrzymiej groty. W jakiś sposób była rozświetlona. To, co brał za niebieski kamień, było jeziorem, chyba nawet morzem, jako że odsłaniał się przed nim zaledwie okruch całości, której rozmiarów Juli nie potrafił sobie wyobrazić. W paru ziarnkach piasku nad brzegiem jeziora dopatrzył się teraz budowli nieznanego mu przeinaczenia. Wisiał w stanie katalepsji, bezradnie spoglądając w dół.

Poczuł czyjeś dotknięcie. Nie mógł ruszyć choćby palcem. Ktoś coś mówił, ktoś go chwytał za ramiona. Bezwiednie pomagał swojemu wybawcy, siadając i opierając się plecami o skałę i zarzucając mu ręce na kark. Pokiereszowana twarz, rozbity nos, rozcięty policzek i jedno podbite na czarno i zielono oko przesłoniły Juliemu pole widzenia.

— Trzymaj się mocno, człecze. Jedziemy na górę.

Jakimś cudem nie puścił się wtedy Usilka, który mozolnie pokonał skalną ścianę i wytaszczył ich obu na próg wodospadu. Tam Usilk legł jak długi, dysząc i stękając. Juli spojrzał w dół na zadarte twarze Iskadory i Skorawa, ledwo widocznych po drugiej stronie szczeliny. Spojrzał jeszcze niżej, w głąb przepaści; ale wizja drugiego świata zniknęła za tumanem wodnej mgły. Dygotały mu ręce i nogi, jednak zapanował nad nimi i dopomógł pozostałym dołączyć do siebie i Usilka. Z ulgą wszyscy uściskali się w milczeniu. W milczeniu odnaleźli drogę między skalnymi blokami na skraju rwącego nurtu. W milczeniu ruszyli dalej. I Juli milczał o wizji drugiego świata, jaka mignęła mu przelotnie. Raz jeszcze wspomniał starego ojca Sifansa; czyżby to była ukryta forteca poborców, na chwilę objawiona mu wśród skalnych ostępów? Cokolwiek zobaczył, zataił to w sobie i milczał.

Labirynt wnętrza góry zdawał się nie mieć kresu. Czwórka wędrowców maszerowała bez światła, w ciągłej trwodze przed szczelinami. Zmorzeni snem wyszukiwali jakiś kąt i spali, ciasno przytuleni do siebie, spragnieni ciepła i towarzystwa, nawet nie wiedząc czy to noc.

Raz, po wielogodzinnej wspinaczce naturalnym, usianym głazami łożyskiem dawno wyschniętego potoku, odkryli na wysokości ramienia wnękę, do której wleźli wszyscy czworo, kryjąc się przed mroźnym podmuchem, który smagał im twarze przez długi czas. Juli zasnął natychmiast. Obudziła go Iskadora potrząsając za ramię. Usilk ze Skorawem siedzieli, poszeptując bojaźliwie.

— Słyszysz? — zapytała.

— Słyszysz? — zapytali obaj mężczyźni.

Nasłuchiwał poszeptów wiatru w tunelu, odległego ciurkania wody. Wtem złowił uchem odgłos, który ich zaniepokoił, nieustanny szmer, jakby coś ocierało się w pędzie o ściany.

— Wij Wutry! — szepnęła Iskadora.

Chwycił ją mocno.

— To tylko bajdy bajarzy — rzekł.

Ale poczuł zimny pot na ciele i ścisnął rękojeść noża.

— Nic nam nie grozi w tej dziurze — powiedział Skoraw. — Jeśli będziemy cicho.

Mogli się jedynie modlić, żeby miał rację. Niewątpliwie coś nadciągało. Przycupnęli bez ruchu, zerkając niespokojnie do tunelu. Skoraw i Usilk byli uzbrojeni w pałki skradzione dozorcom z Kolonii Karnej, Iskadora miała swój łuk. Szmer narastał. Akustyka zwodziła, odnosili jednak wrażenie, że dźwięk idzie z wiatrem. Do szmeru dołączył teraz chrobot i łoskot, jakby bezceremonialnie spychanych na bok głazów. Wiatr zamarł; pewnie tunel został zatkany. Poczuli smród. Ostry fetor gnijącej ryby, gnoju, zgliwiałego sera. Tunel wypełniła zielonkawa mgła. Według podania wij Wutry był bezgłośny, a tu oto nadciągało coś z hukiem, nie wiadomo co. Bardziej pod wpływem strachu niż odwagi Juli wyjrzał z kryjówki. Wij pędził prosto na nich. Za sunącą przodem jak chmura zieloną łuną ledwo majaczyły jego kształty. Czworo ślepi — para za parą, olbrzymie wąsy i kły. Przerażony Juli cofnął głowę, z trudem łapiąc oddech. Wij zbliżał się nieubłaganie. Po chwili ujrzeli jego pysk z profilu. Rozjarzone szaleństwem ślepia. Sztywne wąsy musnęły ich po futrach. Po czym pole widzenia przesłoniły im okryte łuską żebra, przepływając jak fale w sinej poświacie, osypując ich pyłem, dławiąc plugastwem i smrodem. Całe mile tego przepłynęły, zanim wszystko minęło. Przytuleni do siebie, wysunęli razem głowy z ukrycia patrząc, dokąd podążył. Gdzieś na początku usianego głazami tunelu przechodzili przez rozległą jaskinię. Tam się teraz kotłowało, falowała nie wygasła, zielona łuna. Wij wyczuł ich. Zakręcał i wracał. Po nich. Pojąwszy, co się dzieje, Iskadora stłumiła okrzyk.

— Kamienie, szybko! — powiedział Juli.

Mogli ciskać leżącymi wokół odłamkami skały. Sięgnął w głąb wnęki, pod ukośną tylną ścianę. Nieoczekiwanie natrafił dłonią na coś włochatego. Wzdrygnął się. Zakręcił swym czertowym kółkiem. Iskra błysnęła i zgasła, żyjąc tylko tak długo, żeby zobaczył, że dotrzymują im towarzystwa butwiejące szczątki człowieka, z którego pozostały jedynie kości i futrzane okrycie. I jeszcze jakaś broń. Skrzesał drugą iskrę.

— To zdechły futrzak! — zawołał Usilk, używając określenia fagora w więziennej gwarze.

Usilk miał rację. Długa czaszka, pozbawiona już ciała, i rogi nie pozostawiały wątpliwości. Przy zwłokach leżało drzewce zaopatrzone w grot o sercowatym liściu. Akha przybywał z odsieczą tym, którym zagrażał Wutra. Usilk i Juli jednocześnie wyciągnęli ręce i złapali drzemce broni.

— Zostaw! Miałem już takie rzeczy w ręku — powiedział Juli wyrywając Usilkowi włócznię. Nagle stanęło mu przed oczami dawne życie, wspomniał pustkowia i jak stawiał czoło szarżującemu jajakowi.

Powracał wij Wutry. Powracało chrobotanie. Sino-zielonkawe światło. Juli z Usilkiem odważyli się wyjrzeć na sekundę z wnęki. Wij tkwił jednak w miejscu. Widzieli plamę jego pyska. Wykonawszy nawrót stanął do nich przodem, ale nie ruszył.

Czekał.

Zaryzykowali spojrzenie w przeciwną stronę. Drugi wij szedł na nich z tego samego kierunku, skąd przybył pierwszy. Dwa wije… Raptem w wyobraźni Juliego cały labirynt jaskiń zaroił się wijami. Wystraszeni przylgnęli do siebie — łuna stawała się coraz jaśniejsza, a chrobot coraz bliższy. Ogromne stwory były jednak zajęte wyłącznie sobą. Za falą fetoru przewalił się łeb wiją, czworo ognistych ślepi wlepiając przed siebie.

Ze wszystkich sił ściskając oburącz uchwyt Juli wysunął zza skały grot swej dopiero co zdobytej włóczni, zaparłszy jej tylec o boczną ścianę wnęki. Grot wszedł w rozbujane, szarżujące naprzód cielsko. Z długiej rany buchnęła gęsta, mazista posoka, na całej długości boku spływając do ziemi. Stwór zwalniał, jeszcze nim jego wąsaty ogon minął półkę, na której zaległa czwórka ludzi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wiosna Helikonii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Brian Aldiss - Helliconia
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Non-Stop
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Summer
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Winter
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Spring
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Frankenstein Unbound
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Forgotten Life
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Dracula Unbound
Brian Aldiss
Отзывы о книге «Wiosna Helikonii»

Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x