Brian Aldiss - Wiosna Helikonii

Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dwa tysiące pięćset ziemskich lat liczy helikoński rok. Zima to żywioł fagorów, lato to czas ludzi. Wiosna to wojna. Wiosna to gorączka kości.

Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Całą wieczność wędrowali do wnętrza ziemi, a przynajmniej tak się zdawało. Światło wtargnęło łagodnie, choć znienacka, snopem jak pal wrażony w toń jeziora stojącej ciemności, tworząc na dnie, świetlisty krąg, do którego zdążali niczym para utopców. To światło zarysowało masywną sylwetkę kapłana w czarno-białej, zwiewnej szacie. Pozwoliło Juliemu zorientować się nieco w otoczeniu.

Zniknęły ściany.

Było to straszniejsze niż całkowite ciemności. Tak już się zdążył przyzwyczaić do zatłoczonej osady, do tego, że ma zawsze w zasięgu ręki skałę, mur, męskie plecy czy kobiece ramiona, że poczuł lęk przestrzeni. Rymnął jak długi na posadzkę, aż mu dech zaparło. Kapłan nie obejrzał się. Dotarłszy do jasnej plamy maszerował dalej klap-klap równym krokiem, niemal w okamgnieniu znikając za kolumną mętnego blasku. Zrozpaczony, że go porzucają — chłopak zerwał się i pobiegł przed siebie. Podniósł spojrzenie, przyszpilony snopem światła. Wysoko nad głową zobaczył otwór, przez który wpadała jasność dnia. Tam w górze znajdowała się wszystko, co poznał w życiu, czego wyrzekał się dla boga ciemności. Dostrzegł chropowatą skałę. Nareszcie pojął, że znajduje się w komorze większej niż reszta Pannowalu i wyższej. Na jakiś sygnał — zapewne uderzenie dzwonu, które słyszał wcześniej — ktoś otworzył górne wyjście na świat zewnętrzny. Ku przestrodze? Dla pokusy? Czy żeby tylko zrobić na nim większe wrażenie? Być może i jedno, i drugie, i trzecie, są przecież o wiele sprytniejsi ode mnie — pomyślał i rzucił się w pogoń za znikającą postacią kapłana. Po chwili wyczuł bardziej, niż spostrzegł, że zgasło za nim światło; zamknięto górne wyjście. Wróciła czarna noc. W końcu dotarli na drugą stronę gigantycznej jaskini. Juli usłyszał, jak kapłan zwalnia kroku. Sataal nieomylnie trafił do furty i zastukał. Niebawem otworzono im. Zamigotała łojowa lampka, którą trzymała nad głową podstarzała kobieta, bez przerwy pociągająca nosem. Wpuściła ich do kamiennego korytarza, zapierając za nimi furtę. Juli zauważył maty na posadzce. Szereg drzwi. Z obu stron biegł po ścianie na wysokości biodra wąski ornament, któremu Juli chciał przyjrzeć się bliżej, ale nie śmiał; ornament stanowił jedyną ozdobę ścian. Pociągająca nosem baba zastukała do jednych z drzwi. Usłyszawszy odpowiedź Sataal pchnął je i gestem zaprosił Juliego do środka. Chyląc głowę Juli minął wyciągniętą rękę nauczyciela i wszedł do pokoju. Drzwi zamknęły mu się za plecami. Nigdy już nie zobaczył Sataala.

Na żelaznym stojaku paliła się podwójna lampa. Meble z kamienia były przenośne, zarzucone barwnymi kilimami. Za kamiennym stołem siedzieli dwaj mężczyźni, którzy bez uśmiechu podnieśli wzrok znad jakichś dokumentów. Jeden był kapitanem milicji; hełm z godłem w postaci koła spoczywał na stole przy jego łokciu. Siedzący obok wysuszony siwy kapłan o przyjaznym obliczu zamrugał jakby oślepiony samym widokiem twarzy Juliego.

— Juli z Zewnątrz? Przychodząc tutaj uczyniłeś krok na długiej drodze do tego, aby zostać kapłanem Wielkiego Akhy — powiedział piskliwym głosem. — Jestem ojciec Sifans i muszę cię najpierw napytać, czy popełniłeś grzechy, które nie dają spokoju twemu sumieniu i z których chciałbyś się wyspowiadać.

Nagłe odejście Sataala bez jednego słowa pożegnania speszyło Juliego, wszelako wiedział, że musi teraz wyrzec się takich przyziemnych spraw, jak miłość i przyjaźń.

— Nie mam się z czego spowiadać — rzekł ponuro, nie patrząc wysuszonemu kapłanowi w oczy.

Kapłan odchrząknął. Głos zabrał kapitan.

— Młodzieńcze, spójrz na mnie. Jestem kapitan Ebron ze Straży Północnej. Wjechałeś do Pannowalu saniami ciągnionymi przez zaprzęg asokinów zwany sforą Strzygi. Zostały one skradzione dwóm znamienitym obywatelom naszego miasta o imionach Atrimb i Prast, kupcom z Vakk. Ich zwłoki znaleziono niewiele mil stąd, nadziane na włócznie, jak gdyby obu zakłuto podczas snu. Co nam powiesz o tej zbrodni?

Juli utkwił spojrzenie w podłodze.

— Nic o niej nie wiem.

— A nam się zdaje, że wiesz o niej wszystko… Gdyby to przestępstwo popełniono na terenie Pannowalu, groziłaby za nie kara śmierci. Co masz do powiedzenia?

Juli poczuł, że drży. Nie tego się spodziewał.

— Nie mam nic do powiedzenia.

— W porządku. Nie możesz zostać kapłanem, dopóki ciąży na tobie ta wina. Musisz wyspowiadać się ze zbrodni. Pozostaniesz w zamknięciu tak długo, aż się przyznasz.

Kapitan Ebron klasnął w dłonie. Weszli dwaj żołnierze i chwycili Juliego. Chwilę szarpał się z nimi, próbując, jak silni są napastnicy, po czym dał się wyprowadzić z wykręconymi do tyłu rękami. Tak — myślał — Ziemia Święta… pełna kapłanów i żołnierzy. Załatwili mnie na cacy. Ale ze mnie głupek, ale ofiara. Och ojcze, czemuś mnie porzucił…

Żeby chociaż naprawdę potrafił zapomnieć owych dwóch panów. Podwójne zabójstwo wciąż mu ciążyło na duszy, mimo że usiłował je usprawiedliwiać przypominaniem sobie, że przecież oni chcieli go zabić. Ileż to nocy, leżąc na pryczy w Vakku i wpatrując się w odległe sklepienie, widział oczy pannowalczyka, tego, który usiadł i próbował wyrwać włócznię ze swych wnętrzności.

Cela była mała, wilgotna i ciemna. Ochłonąwszy z szoku samotności zbadał ją po omacku. Jego więzienie składało się z gołych ścian, jeśli nie liczyć śmierdzącego rynsztoka i niskiej półki do spania. Juli siadł na niej i ukrył twarz w dłoniach.

Dano mu mnóstwo czasu do namysłu. W czarnej jak smoła ciemności jego myśli żyły własnym życiem niczym majaki chorej wyobraźni. Ludzie znani mu i zupełnie obcy kręcili się wokół, zajęci tajemniczymi sprawami.

— Matko! — zawołał. Oto Onesa, taka jak przed chorobą, smukła i pełna życia, z powagą na pociągłej twarzy, w każdej chwili gotowa zajaśnieć uśmiechem do syna — co prawda uśmiechem powściągliwym, ledwo rozchyliwszy wargi. Szła z ogromną wiązką chrustu na plecach. W przedzie biegły czarne rogate prostaczki. Niebo pałało błękitem w promieniach Bataliksy i Freyra. Jasność oślepiła Onesę i Juliego, którzy wyszli ścieżyną z mrocznych modrzewi. Nigdy jeszcze nie było takiego błękitu; zdawało się, że barwi śnieżne zaspy i zalewa cały świat. Przed nimi sterczały ruiny jakiejś budowli. Mimo że została solidnie postawiona w zamierzchłej przeszłości, złe pogody skruszyły ją niczym starą hubę. Od frontu wiodły do niej niskie schodki, obecnie w ruinie. Cisnąwszy chrust Onesa wbiegła na nie prawie w podskokach, taka rozpierała ją radość. Uniosła dłonie w rękawicach i nawet zanuciła fragment piosenki w rześkim powietrzu. Rzadko oglądał Juli matkę w podobnym natroju. Dlaczego była w takim humorze? Dlaczego tak rzadko? Nie mając odwagi zadać tych pytań wprost, a spragniony jej słów, zapytał:

— Kto to zbudował, matko?

— Och, to zawsze tu stało. Jest tak stare, jak wzgórza…

— Ale kto to zbudował, matko?

— Nie wiem… pewnie rodzina mojego ojca, dawno temu. Wielcy byli z nich ludzie, mieli spichlerze pełne zboża.

Doskonale znał legendę o wielkości rodu matki i spichlerzach ze zbożem. Wszedł na rozwalone schody i pchnął oporne drzwi. Przestąpił próg, wzniecając tuman śniegu. W środku było ziarno, sterty złocistego ziarna, tyle, że wystarczyłoby dla wszystkich do końca świata. Ruszyło na niego rzeką, wielkie góry zboża toczyły się kaskadą w dół, po schodach. A spod nich wygrzebały się na wierzch dwa trupy i brnęły na oślep ku światłu.

Siadł z głośnym krzykiem„ skoczył na nogi, na posadzkę, przemierzył ją do drzwi celi. Nie miał pojęcia, skąd wzięły się te zatrważające majaki; nie wyglądały na cząstkę jego jaźni.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wiosna Helikonii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Brian Aldiss - Helliconia
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Non-Stop
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Summer
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Winter
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Spring
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Frankenstein Unbound
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Forgotten Life
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Dracula Unbound
Brian Aldiss
Отзывы о книге «Wiosna Helikonii»

Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x