— Na razie stałą inwigilację, mój panie. Powinna być pod nadzorem o każdej porze dnia i nocy. Postaram się, by robiono to dyskretnie. Idaho byłby idealnym kandydatem do tej roboty. Może za jakiś tydzień ściągniemy go z powrotem. W oddziale Idaho szkolimy młodego człowieka, który go doskonale może zastąpić u Fremenów. To urodzony dyplomata.
— Nie narażaj na szwank naszego przyczółka u Fremenów.
— Rzecz jasna, Sire.
— A co z Paulem?
— Chyba moglibyśmy zaalarmować doktora Yuego.
Leto odwrócił się plecami do Hawata.
— Rób, jak uważasz.
— Zachowam ostrożność, mój panie.
Na to przynajmniej mogę liczyć — pomyślał Leto.
— Przejdę się. Gdybyś mnie potrzebował, będę na terenie. Straż ci…
— Mój panie, zanim odejdziesz, mam tu wycinek filmowy, z którym powinieneś się zapoznać. Pierwsza próba analizy fremeńskiej religii. Przypominasz sobie, że prosiłeś mnie o sprawozdanie na ten temat?
Książę przystanął i nie odwracając się powiedział:
— Nie możesz z tym zaczekać?
— Oczywiście, mój panie. Pytałeś jednak, co oni wykrzykiwali. To było „Mahdi!” Kierowali to określenie do młodego pana. Kiedy…
— Do Paula?
— Tak, mój panie. Mają tutaj legendę, przepowiednię, że objawi się im jakiś wódz, dziecko pewnej Bene Gesserit, aby poprowadzić ich ku prawdziwej wolności. Jeszcze jedna wersja znanego schematu mesjasza.
— Oni myślą, że Paul jest tym… tym…
— Mają jedynie nadzieję, mój panie.
Hawat wyciągnął kapsułę z wycinkiem filmu. Książę ją przyjął, wsadził do kieszeni.
— Później sobie to obejrzę.
— Oczywiście, mój panie.
— Teraz potrzebny mi jest czas do… namysłu.
— Tak, mój panie.
Książę głęboko odetchnął, westchnął i wyszedł z pokoju wielkimi krokami. Na korytarzu skręcił w prawo i zaczął iść powoli z rękami założonymi do tyłu, nie zwracając uwagi, gdzie się znajduje. Mijał korytarze i schody, balkony i sale; ludzie salutowali i odsuwali się na bok, robiąc mu przejście. Po pewnym czasie powrócił do sali konferencyjnej, którą zastał w ciemnościach, Paul zaś spał na stole narzucony płaszczem strażnika, z marynarskim workiem zamiast poduszki. Książę po cichu przeszedł przez całą długość sali, na balkon wychodzący na lądowisko. W rogu balkonu wartownik wyprężył się na baczność, poznając księcia w nikłym odblasku świateł lądowiska.
— Spocznij — zamruczał książę. Oparł się o zimny metal balustrady. Spokój przedświtu ogarnął pustynny basen. Książę spojrzał w górę. Prosto nad głową gwiazdy tworzyły cekinową wstęgę, rozpostartą na tle niebieskawej czerni. Nisko nad południowym horyzontem drugi księżyc nocy wyzierał z leciutkiej mgiełki pyłu — niedowiarek księżyc, spoglądający nań cynicznym blaskiem. Książę zapatrzył się, jak księżyc nurkuje pod Mur Zaporowy srebrząc jego urwiska i w nagłym zagęszczeniu mroku poczuł ziąb. Zadrżał. Przeszył go gniew. Po raz ostatni Harkonnenowie mi brużdżą i judzą, i polują na mnie — pomyślał. — Gnoje o mentalności hycla. Tutaj stawię im czoło! I pomyślał z nutą smutku: Muszę panować okiem i szponem — jak jastrząb wśród pośledniejszego ptactwa. Jego dłoń nieświadomie musnęła emblemat jastrzębia na bluzie. Noc na wschodzie zrodziła smugę świetlnej szarości, a po niej perłową opalizację, która przyćmiła gwiazdy. Nadciągnął świt szerokim zamachem rozkołysanego dzwonu uderzając w horyzont. Była to scena takiej piękności, że książę zapomniał o bożym świecie. Są rzeczy niepowtarzalne — pomyślał. Nigdy nie wyobrażał sobie, że może być tutaj cokolwiek tak pięknego, jak ten zgruchotany, czerwony horyzont z purpurą i ochrą urwisk. Poza lądowiskiem, gdzie skąpa nocna rosa tchnęła życie w śpieszne nasiona Arrakis, ujrzał ogromne łany czerwonego kwiecia i przecinający je wyraźny trakt fioletu… jak ślad gigantycznych stóp.
— Piękny poranek, Sire — powiedział strażnik.
— Tak, piękny — kiwnął głową książę zastanawiając się: być może ta planeta potrafi zauroczyć. Być może potrafi stać się prawdziwym domem dla mego syna. Nagle zobaczył postacie ludzkie wkraczające na pola kwiatów, omiatające je dziwacznymi, przypominającymi kosy narzędziami — żeńcy rosy. Woda jest tak cenna tutaj, że nawet rosę trzeba zbierać. I potrafi też być ta planeta miejscem upiornym — pomyślał książę.
Chyba nie ma straszliwszego olśnienia nad to, w którym odkrywasz, iż twój ojciec jest człowiekiem w ludzkim ciele.
z „Myśli zebranych Muad’Diba opracowanych przez księżniczkę Irulan
— Paul, nienawidzę tego, co robię, ale nie mam wyjścia — powiedział książę. Stał pod przenośnym wykrywaczem trucizny wniesionym do sali konferencyjnej na czas śniadania. Sensorowe macki urządzenia zwisały bezwładnie nad stołem, przywodząc Paulowi na myśl jakiegoś nieznanego owada, który właśnie zdechł przed chwilą. Uwagę księcia pochłaniało lądowisko za oknami i kłębiący się nad nim tuman pyłu na tle porannego nieba. Paul miał przed sobą przeglądarkę z krótkim wycinkiem filmu na temat religijnych praktyk Fremenów. Materiał zebrany przez jednego z ekspertów Hawata bulwersował Paula aluzjami do jego osoby.
„Mahdi!”
„Lisan al-Gaib!”
Zamykając oczy słyszał jeszcze okrzyki tłumów. A więc to na to czekają — pomyślał. I przyszły mu na pamięć słowa Matki Wielebnej: „Kwisatz Haderach”. Na ich wspomnienie ożyły w nim emocje straszliwego przeznaczenia, mrocząc ten obcy świat poczuciem swojskości, której nie pojmował.
— Nienawidzę — powiedział książę.
— Co masz na myśli, sir?
Leto odwrócił się spoglądając z góry na syna.
— Bowiem Harkonnenowie zamierzają mnie zwieść rzucając podejrzenie na twoją matkę. Nie wiedzą, że prędzej bym podejrzewał samego siebie.
— Nie rozumiem, sir.
Leto ponownie spojrzał za okna. Białe słońce płonęło już całkiem wysoko w kwadrancie przedpołudnia. Mleczne światło wydobywało kipiel obłoków pyłu wsypującego się do ślepych kanionów, którymi ponacinany był Mur Zaporowy. Niespiesznie, cichym od hamowanego gniewu głosem, książę opowiedział Paulowi o tajemniczym liście.
— Równie dobrze mnie mógłbyś podejrzewać — powiedział Paul.
— Oni muszą uznać, że im się udało — rzekł, książę. — Muszą sądzić, że jestem taki głupi. I musi na to wyglądać. Nawet twoja matka nie powinna wiedzieć o mistyfikacji.
— Ależ sir! Dlaczego?
— Reakcja twojej matki nie może być udawana. Och, ona potrafi doskonale udawać… lecz zbyt wiele od tego zależy. Mam nadzieję wykurzyć zdrajcę z nory. Powinno im się wydawać, że zostałem kompletnie wyprowadzony w pole. Zadanie jej w ten sposób bólu jest konieczne, by ominęło ją większe cierpienie.
— Dlaczego mnie o tym mówisz, ojcze? Mogę się zdradzić.
— Na ciebie nie będą patrzeć pod tym kątem. Dotrzymasz tajemnicy. Musisz dotrzymać.
Przybliżył się do okien i mówił odwrócony tyłem.
— W ten sposób, gdyby mnie się coś stało, ty będziesz mógł jej powiedzieć prawdę: że nigdy w nią nie zwątpiłem, nawet na mgnienie oka. Chciałbym, żeby ona o tym wiedziała.
W słowach ojca Paul wyczytał myśli o śmierci, powiedział pośpiesznie:
— Nic ci się nie stanie, sir. Oni…
— Cicho bądź, synu.
Paul nie spuszczał oczu z pleców ojca, dostrzegając zmęczenie w nachyleniu szyi, w linii ramion, w zwolnionych ruchach.
— Jesteś po prostu zmęczony, ojcze.
Читать дальше