— Kiedy ojcu nie podoba się coś, co robisz, mówi „Bene Gesserit!”, jakby to było przekleństwo.
— A co takiego nie podoba się we mnie twemu ojcu?
— Kiedy się z nim spierasz.
— Nie jesteś swoim ojcem, Paul.
I Paul pomyślał: Zmartwię ją, ale muszę jej powiedzieć, co ta baba Mapes naplotła o zdrajcy wśród nas.
— Co ty ukrywasz? — spytała Jessika. — To do ciebie niepodobne, Paul.
Wzruszył ramionami i zrelacjonował rozmowę z Mapes. A Jessika pomyślała o liściu z informacją. Nagle podjęła decyzję; pokazała liść Paulowi i zakomunikowała mu treść ostrzeżenia.
— Ojciec musi się natychmiast o tym dowiedzieć — powiedział. — Zakoduję wiadomość i wyślę mu radiogram.
— Nie. Zaczekasz, aż będziesz z nim w cztery oczy. O tym musi wiedzieć jak najmniej osób.
— Chcesz powiedzieć, że nie powinniśmy ufać nikomu?
— Jest jeszcze inna możliwość. Tu może chodzić tylko o to, by ta wiadomość do nas dotarła. Ludzie, którzy nam ją przekazali, może i wierzą w jej prawdziwość, ale kto wie, czy dotarcie do nas nie było jedynym zadaniem tej informacji.
Wyraz ponurej zawziętości nie schodził z twarzy Paula.
— By zasiać nieufność i podejrzliwość w naszych szeregach i osłabić nas w ten sposób — powiedział.
— Musisz zawiadomić, ojca na osobności i naświetlić mu sprawę pod tym kątem.
— Rozumiem.
Odwróciła się do tafli szkła filtracyjnego, zapatrzyła się w stronę południowo-zachodnią, gdzie zapadało słońce Arrakis — żółta kula tuż nad skalnymi urwiskami. Paul odwrócił się wraz z nią.
— Ja też nie myślę, że to Hawat. Czyżby Yueh?
— Nie jest ani adiutantem, ani towarzyszem — powiedziała. — I mogę cię zapewnić, że nienawidzi Harkonnenów równie zawzięcie jak my.
Paul skierował swą uwagę ku urwiskom. I na pewno nie Gurney… ani Duncan. Może któryś z podadiutantów? Wykluczone. Wszyscy oni pochodzą z rodzin od pokoleń nam wiernych — i nie bez powodów.
Jessika potarła czoło, była zmęczona. Ileż tutaj niebezpieczeństw! Zatopiła spojrzenie w przefiltrowany na żółto pejzaż; zaczęła go studiować. Poza książęcymi włościami rozciągał się ogrodzony wysokim parkanem teren składowiska, na nim rzędy przyprawowych silosów, a wokół nich szczudłonożne wieże strażnicze rozstawiły się jak chmara najeżonych pająków. Ogarniała wzrokiem przynajmniej dwadzieścia składowisk z silosami ciągnącymi się po urwiska Muru Zaporowego — silos za silosem jakby kuśtykały przez basen. Przefiltrowane słońce z wolna zapadło się pod horyzont. Wyprysły gwiazdy. Zauważyła jedną jasną gwiazdę tak nisko nad horyzontem, że migotała w wyraźnym, regularnym rytmie — mrugające światełko: mig — mig — mig — mig — mig…
Paul poruszył się przy niej w mrocznym pokoju. Lecz Jessika skoncentrowała się na tej pojedynczej gwieździe uświadamiając sobie, że jest ona zbyt nisko, że to światło musi dochodzić ze ścian Muru Zaporowego. Ktoś sygnalizuje. Spróbowała odczytać wiadomość, ale był to kod, jakiego się nigdy nie uczyła. Inne światełka rozbłysły w dole na równinie pod urwiskami: maleńkie żółtości rozsiane na tle granatowej nocy. I w lewo od nich jedno światło rozjarzyło się jaśniej i na uboczu, zaczęło mrugać urwiskom bardzo szybko: mignięcie, migotanie, mig! I zgasło. Fałszywa gwiazda w urwisku odmrugała natychmiast.
Sygnały… Napełniły ją one złym przeczuciem. Dlaczego użyto świateł do sygnalizacji przez basen? — postawiła sobie pytanie. Dlaczego nie korzystali z sieci łączności? Odpowiedź nasuwała się sama: sieć telekomunikacyjna była już z pewnością na podsłuchu agentów księcia Leto. Sygnały świetlne mogły oznaczać tylko jedno: że wiadomości przesyłali sobie jego wrogowie — agenci Harkonnenów.
Za plecami usłyszeli pukanie do drzwi i głos człowieka Hawata:
— Wszystko w porządku, Sire… pani. Czas wyprawić młodego pana do ojca.
Mówi się, że książę Leto zamknął oczy na groźby Arrakis, że zrobił nierozważny krok w przepaść. Czyż nie bliższe prawdy będzie, jeśli powiemy, że żyjąc tak długo w obliczu najwyższego zagrożenia, nie docenił zmiany w jego natężeniu? A może świadomie poświęcił siebie, aby jego synowi przypadło lepsze życie? Wszystkie fakty wskazują, że książę był człowiekiem, którego niełatwo wywieść w pole.
z „Muad’Dib, komentarze o rodzinie” pióra księżniczki Irulan
Książę Leto Atryda wsparł się o parapet wieży kontrolnej lądowiska pod Arrakin. Pierwszy księżyc nocy — płaska, srebrna moneta — wisiał już całkiem wysoko ponad południowym horyzontem. Pod nim zębate ściany Muru Zaporowego połyskiwały za mgiełką pyłu jak spękany lukier. Z lewej strony jarzyły się we mgle światła Arrakin — żółć… biel… granat. Pomyślał o obwieszczeniach opatrzonych jego podpisem i rozlepionych teraz po wszystkich zaludnionych miejscach planety:
„Nasz Najjaśniejszy Padyszach Imperator nakazał mi wziąć we władanie tę planetę i położyć kres wszelkim waśniom”. Ich ceremonialna formuła przepełniła go uczuciem osamotnienia. Kto się nabrał na ten dęty legalizm? Na pewno nie Fremeni. Ani rody niskie mające w swych rękach handel wewnętrzny Arrakis… i będące prawie co do jednego ludźmi Harkonnenów.
Targnęli się na życie mojego syna!
Trudno mu było opanować wściekłość. Zobaczył światła jadącego pojazdu zbliżające się do lądowiska od strony Arrakin. Miał nadzieję, że był to transporter gwardii i wojska przywożący Paula. Zwłoka była irytująca, chociaż wiedział, że wynikła z ostrożności porucznika w służbie Hawata.
Targnęli się na życie mojego syna!
Potrząsnął głową, by opędzić się od złych myśli, obejrzał się na lądowisko, gdzie pięć z jego własnych fregat tkwiło na obwodzie niczym strażnicy z monolitu. Lepsza ostrożna zwłoka niż… To był dobry porucznik, przypomniał sobie. Człowiek wyznaczony do awansu, całkowicie oddany. „Nasz Najjaśniejszy Padyszach Imperator…”
Gdyby tylko mieszkańcy tego podupadłego garnizonowego miasta zobaczyli prywatny list Imperatora do swego „Szlachetnie Urodzonego Księcia” — pogardliwe aluzje do zakwefionych mężczyzn i kobiet… ale czegóż więcej można oczekiwać od dzikusów, których najgorętszym marzeniem jest żyć poza bezpiecznym ładem faufreluches? Książę czuł w tym momencie, że jego własnym najgorętszym marzeniem jest położenie kresu wszystkim różnicom klasowym i żeby zapomnieć na zawsze o morderczym ładzie. Spojrzał w górę ponad pyłem na nieruchome gwiazdy i pomyślał: Wokół jednego z owych maleńkich światełek krąży Kaladan… lecz ja nigdy więcej nie zobaczę swojego domu.
Z tęsknoty za Kaladanem poczuł nagły ból w piersi. Czuł, że ból nie wziął się z niego samego, że dosięgnął go z Kaladanu. Nie mógł zmusić się do nazwania tej wyschniętej, jałowej ziemi swoim domem i wątpił, by kiedykolwiek był w stanie. Muszę maskować swoje uczucia — pomyślał. — Dla dobra chłopaka. Jeśli kiedykolwiek ma mieć dom, musi to być tutaj. Ja mogę uważać Arrakis za piekło, do którego dostałem się przed śmiercią, lecz on musi odszukać tutaj coś, w czym znajdzie natchnienie. Coś musi być tutaj!
Ogarnęła go fala litości nad samym sobą, wzgardzonej i odrzuconej natychmiast i przyłapał się na tym, że z jakiegoś powodu czepia się jego pamięci dwuwiersz z kasydy przytaczanej często przez Gurneya Hallecka:
W pierś łapię oddech Czasu,
za którym opadł piach…
No tak, Gurney znajdzie tutaj sporo opadającego piachu, pomyślał książę. Centralne pustkowie za tymi oszkliwionymi księżycem urwiskami było pustynią: naga skała, wydmy i tumany pyłu — nie zbadane pustkowie z grupkami Fremenów tu i ówdzie, na skraju, a może i rozsianymi po tej pustyni. Jeśli cokolwiek miało zapewnić przyszłość Atrydom, mogli to zrobić właśnie Fremeni. Pod warunkiem, że Harkonnenowie nie zarazili ich swoimi krwawymi intrygami.
Читать дальше