— Jak on przyjmuje pożywienie? — spytała.
— Potrzeby jego ciała są tak znikome, że jeszcze nie potrzebuje jedzenia — powiedziała Jessika.
— Ilu wie o tym, co się stało?
— Tylko jego najbliżsi adiutanci, paru przywódców, fedajkini, no i oczywiście ktoś, kto podał mu truciznę.
— Nie ma poszlak co do osoby truciciela?
— Ale nie z powodu zaniedbań w dochodzeniu — powiedziała Jessika.
— Co mówią fedajkini? — zapytała Chani.
— Oni wierzą, że Paul znajduje się w świętym transie, że zbiera swoje święte moce do ostatecznego boju. Podtrzymywałam ich w tej wierze.
Chani osunęła się na kolana przy posłaniu, pochyliła nisko nad twarzą Paula. Wyczuła raptowną zmianę w powietrzu wokół jego twarzy… ale to była po prostu przyprawa, woń wszechobecnej przyprawy przenikającej wszystko w życiu Fremena. A jednak…
— Wy nie jesteście urodzeni do przyprawy jak my — powiedziała. — Rozpatrzyłaś ewentualność, że jego organizm zbuntował się przeciwko zbyt wielkiej ilości przyprawy w pożywieniu?
— Wszystkie odczyny alergiczne są negatywne — powiedziała Jessika.
Przymknęła oczy tyleż samo dla uniknięcia widoku tej sceny, ile dlatego, że nagle uświadomiła sobie swoje zmęczenie. Jak długo nie spałam? — zapytała samą siebie. — Zbyt długo.
— Kiedy przemieniasz Wodę Życia — powiedziała Chani — dokonujesz tego w sobie przy pomocy wewnętrznej świadomości. Czy wykorzystałaś tę świadomość do zbadania jego krwi?
— Normalna krew fremeńska — powiedziała Jessika. — Całkowicie przystosowana do tutejszego życia i diety.
Chani przysiadła na piętach i studiując twarz Paula topiła obawy w namyśle. Była to sztuczka, jakiej nauczyła się obserwując Matki Wielebne. Czas można wprząc w służbę umysłu. Wtedy koncentrujesz się całkowicie. Po chwili zapytała:
— Czy tu jest stworzyciel?
— Jest ich kilka — rzekła Jessika z odcieniem znużenia. — Ostatnio nam ich nie brakuje. Każde zwycięstwo wymaga błogosławieństwa. Każda ceremonia przed wypadem…
— Ale Paul Muad’Dib trzymał się z dala od tych ceremonii — stwierdziła Chani.
Jessika pokiwała głową pamiętając ambiwalentny stosunek syna do narkotyku przyprawowego i świadomości rzeczy przyszłych, jaką on rozbudzał.
— Skąd o tym wiesz? — zapytała.
— O tym się mówi.
— Za dużo się mówi — powiedziała z goryczą Jessika.
— Przynieś mi surową wodę stworzyciela — rzekła Chani.
Jessika zesztywniała słysząc jej rozkazujący ton, ale na widok intensywnej koncentracji młodszej kobiety rzekła:
— W tej chwili.
Zginęła za kotarami, by wyprawić wodmistrza. Chani siedziała nie spuszczając oczu z Paula. Jeśli on spróbował to zrobić… — myślała. — A to jest coś, czego mógłby spróbować…
Jessika przyklękła obok Chani trzymając zwykły obozowy dzbanek. Agresywny zapach trucizny podrażnił nozdrza Chani. Zanurzyła palec w cieczy, podsunęła ją Paulowi pod sam nos. Skóra na grzbiecie nosa zmarszczyła mu się lekko. Nozdrza rozdęły się powoli. Jessice wyrwało się westchnienie. Chani przytknęła mu wilgotny palec do górnej wargi. Paul odetchnął głęboko, jakby ze szlochem.
— Co to jest? — zapytała Jessika.
— Bądź cicho — powiedziała Chani. — Musisz przemienić odrobinę świętej wody. Szybko!
O nic nie pytając, ponieważ rozpoznała świadomy ton w głosie Chani, Jessika podniosła dzbanek do ust i pociągnęła niewielki łyk.
Oczy Paula rozwarły się szeroko. Spojrzał w górę na Chani.
— Ona nie musi przemieniać wody — powiedział.
Głos miał słaby, ale pewny. Z łykiem płynu na języku Jessika poczuła, jak jej ciało mobilizuje się, przeistaczając truciznę niemal automatycznie. Podobnie jak przy ceremonii udzieliło jej się duchowe uniesienie i wyczuła bijący od Paula żar życia, promieniowanie odbierane przez jej zmysły. W tym momencie zrozumiała.
— Piłeś świętą wodę! — wyrwało jej się.
— Jedną małą kroplę — rzekł Paul. — Taką maleńką… jedną jedyną kropelkę.
— Jak mogłeś zrobić takie głupstwo? — zapytała.
— Jest twoim synem — powiedziała Chani.
Jessika utkwiła w niej piorunujące spojrzenie. Rzadki u Paula uśmiech, ciepły i pełen zrozumienia, przemknął mu po ustach.
— Posłuchaj mojej ukochanej — powiedział. — Posłuchaj jej, matko. Ona rozumie.
— Coś co inni mogą robić, on zrobić musi — rzekła Chani.
— Kiedy miałem tę kropelkę w ustach, kiedy poczułem jej smak i woń, kiedy pojąłem, co ona ze mną robi, wtedy zrozumiałem, że mogę zrobić to, co ty — powiedział. — Wasze cenzorki Bene Gesserit gadają o Kwisatz Haderach, lecz w najśmielszych domysłach nie potrafią odgadnąć tych wielu miejsc, w których byłem. W parę minut… — Urwał i spojrzał z zaintrygowaną miną na Chani. — Chani? A ty skąd się tu wzięłaś? Miałaś być… Dlaczego tu jesteś?
Próbował unieść się na łokciach. Chani powstrzymała go delikatnie.
— Proszę cię, Usul — powiedziała.
— Czuję się bardzo osłabiony — rzekł. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. — Jak długo tu jestem?
— Przebywałeś tutaj trzy tygodnie w tak głębokiej śpiączce, że wydawało się, iż uleciała iskierka życia — odparła Jessika.
— Ależ to było… ja ją dopiero co przełknąłem… przed chwilą i…
— Dla ciebie chwila, dla mnie trzy tygodnie trwogi — powiedziała Jessika.
— To była wprawdzie jedna kropla, ale ja ją przeistoczyłem — powiedział Paul. — Przemieniłem Wodę Życia.
I zanim Chani i Jessika zdążyły go powstrzymać, zanurzył dłoń w postawionym przez nie obok na podłodze dzbanku i przyłożył ociekającą do ust, łykając płyn.
— Paul! — wrzasnęła Jessika.
Złapał ją za rękę, zwracając ku niej twarz z uśmiechem trupiej czaszki i śląc przez nią falę swej świadomości. Kontakt nie był tak łagodny jak w przypadku Alii i starej Matki Wielebnej, nie tak wzajemny, nie tak wszechogarniający jak wtedy w jaskini, ale był to kontakt: współczucie obu jaźni. Wstrząśnięta i osłabiona, ze strachu przed nim cofnęła się w głąb swej świadomości.
— Mówicie o miejscu, które jest przed wami zamknięte. To miejsce, któremu Matka Wielebna nie potrafi stawić czoła, pokaż mi to miejsce — powiedział Paul.
Pokręciła głową przerażona samą myślą o tym.
— Pokaż mi je! — nakazał.
— Nie!
Jednakże nie mogła mu umknąć. Ogłuszona jego straszliwą mocą zamknęła oczy i zogniskowała się do wnętrza siebie, w kierunku-który-jest-ciemnością. Świadomość Paula popłynęła wokół niej i przez nią, i w ciemność. Zamajaczyło jej mgliście owo miejsce, zanim jej umysł zamknął się przed tą grozą. Całe jej jestestwo nie wiedząc dlaczego zadygotało na widok, jaki ukazał się jej oczom — region, gdzie wiatr wieje i jarzą się iskry, gdzie pierścienie światła rozszerzają się i kurczą, gdzie szeregi napęczniałych białych kształtów płyną ponad i pod, i wokół świateł, niesione ciemnością i wichrem znikąd.
Po chwili otworzyła oczy, zobaczyła, że Paul jej się przygląda. Nadal trzymał ją za rękę, lecz straszliwy kontakt zanikł. Opanowała drżenie. Paul uwolnił jej rękę. Zatoczyła się do tyłu, jakby zabrano jej kule, upadłaby, gdyby Chani nie skoczyła jej podtrzymać.
— Matko Wielebna! — powiedziała Chani. — Co ci jest?
— Jestem zmęczona — wyszeptała Jessika. — Jakże… zmęczona.
— Tutaj — powiedziała Chani. — Usiądź tutaj.
Читать дальше