Nagle usłyszał westchnienie, potem krótki kaszel. Odwrócił się. Za nim stał pan Dreltram, minę miał dziwnie zakłopotaną; wrócił właśnie z toalety. Oczy miał rozszerzone narkotykami, wytworzonymi przez gruczoły; za mężczyzną podążała taca z drinkami. Usiadł i spojrzał Gurgehowi na ręce.
Dopiero gdy taca ustawiła szklanki na stole, Gurgeh uświadomił sobie, że karty, które przypadkowo podniósł, szukając płytki z zapisaną pozycją ukrytego piona, były pozostałymi kartami minowymi pana Dreltrama. Gurgeh spojrzał na nie — nadal były odwrócone; nie zobaczył, gdzie znajdują się miny — i zrozumiał, co jego przeciwnik musiał sobie pomyśleć.
Odłożył karty na miejsce.
— Przepraszam bardzo — zaśmiał się. — Szukałem swej ukrytej bierki. Mówiąc te słowa, dostrzegł okrągłą płytkę — niczym nie zakryta leżała tuż przed nim.
— Ach! — powiedział i krew napłynęła mu do twarzy. — Jest. Nie widziałem jej, gdy tego szukałem.
Znowu się zaśmiał i poczuł, że chwyta go i wzbiera w nim dziwne wrażenie, ściska mu wnętrzności uczuciem pośrednim między przerażeniem a ekstazą. Niczego podobnego wcześniej nie doświadczył. Najbliższy tego był — nagle uświadomił to sobie jasno — pierwszy orgazm, który jako chłopiec przeżył w rękach pewnej dziewczyny, starszej od niego o kilka lat. Pierwotny, czysto-ludzki, rzekłbyś instrument solowy podejmujący jeden prosty temat (w porównaniu ze stymulowanymi wydzieliną gruczołów symfoniami seksu, jakich doznawał potem), to pierwsze doświadczenie jednak chyba najmocniej utrwaliło się w jego pamięci. Nie dlatego, że było czymś nowym, ale że otwierało cały nowy fascynujący świat, całkiem odmienne wrażania i byty. Podobnie było wtedy, gdy jako dziecko brał udział w swej pierwszej rozgrywce; reprezentował Chiark przeciw drużynie juniorów z innego Orbitalu; a potem jeszcze raz mu się to przydarzyło, gdy jego gruczoły narkotyczne dojrzały kilka lat po pokwitaniu.
Pan Dreltram również się zaśmiał i wytarł twarz chusteczką.
Gurgeh przez kilka następnych posunięć parł w zapamiętaniu i jego partner musiał mu przypomnieć, że pora na osiemdziesiąty ruch. Gurgeh przekręcił swoją ukrytą bierkę, nie sprawdzając jej przedtem; ryzykował, że zajmuje ona ten sam kwadrat co jedna z bierek jawnych.
Okazało się, że zajmuje tę samą pozycję co Serce — a prawdopodobieństwo tego wynosiło jeden do tysiąca sześciuset — najważniejsza bierka w grze, bierka, którą usiłował przejąć przeciwnik.
Gurgeh patrzył na przecięcia, gdzie leżało jego dobrze bronione Serce, a potem na współrzędne, które przed dwiema godzinami zarejestrował na płytce. Bez wątpienia były to te same pozycje. Gdyby sprawdził to dwa ruchy wcześniej, mógłby wycofać Serce z niebezpiecznego miejsca. Nie zrobił tego jednak. Stracił dwie bierki, a ponieważ jedną z nich było Serce, przegrał całą partię.
— O, pech — powiedział pan Dreltram, odchrząkując.
Gurgeh kiwnął głową.
— Jeśli się nie mylę, po takiej porażce zwyczajowo zwycięzca daje przegranemu Serce na pamiątkę — rzekł, dotykając straconą bierkę.
— Ummm… tak mi się wydaje — odparł pan Dreltram, uradowany własnym szczęściem i zażenowany z powodu przegranej Gurgeha.
Gurgeh kiwnął głową. Odłożył Serce, podniósł natomiast ceramiczną płytkę, która go zawiodła.
— Wezmę raczej to. — Pokazał ją partnerowi.
— Ależ oczywiście — potwierdził tamten. — Czemu nie. Nie mam nic przeciwko temu.
Pociąg wjechał spokojnie do tunelu i zwolnił przed stacją w pieczarach, we wnętrzu góry.
— Cała rzeczywistość to gra. Podstawowe prawa fizyczne, struktura naszego wszechświata to rezultat interakcji przypadku i pewnych dość prostych zasad. Ten sam opis można zastosować do najlepszych, eleganckich oraz intelektualnie i estetycznie (satysfakcjonujących gier. Nieznana przyszłość — jako rezultat wydarzeń, których na poziomie subatomowym nie da się całkowicie przewidzieć — jest plastyczna, podatna na zmiany, daje szansę, że lepsze przeważy, nadzieję na zwycięstwo, jeśli użyć niemodnego słowa. W tym sensie przyszłość jest grą, a czas jest jedną z jej zasad. Wszystkie najlepsze mechanistyczne gry — te, które można rozegrać „idealnie”, takie jak krata, dziedzina Pralliana, ‘nkraytle, szachy, wymiary farnickie — mają swój pierwowzór w cywilizacjach, w których nie wyznawano relatywistycznego poglądu na świat (nie mówiąc już o rzeczywistości). Są to również społeczeństwa sprzed epoki maszyn rozumnych.
Najprzedniejsze gry dopuszczają element losowy, nawet jeśli słusznie ograniczają działanie zwykłego szczęścia. Gdyby ktoś próbował zaprojektować grę opartą na innych zasadach, choćby najbardziej złożonych i wyrafinowanych, grę bardzo urozmaiconą, w której bierki byłyby niezwykle różnorodne i dysponowały niesłychaną siłą, musiałby się ograniczyć do scenariusza zacofanego o kilka wieków nie tylko w sensie społecznym, lecz również techniczno-filozoficznym. Jako wprawka historyczna miałoby to pewną wartość — jako wytwór intelektualny byłoby tylko stratą czasu. Jeśli ktoś już chce się zająć czymś staromodnym, lepiej niech zbuduje drewnianą żaglówkę lub maszynę parową. To równie zawiłe i wymagające, co konstrukcja gry mechanistycznej, ale przynajmniej pomaga utrzymać sprawność fizyczną.
Gurgeh skłonił się ironicznie młodemu człowiekowi, który przedstawił mu pomysł gry. Chłopak był zmieszany. Zaczerpnął powietrza, otworzył usta, by się odezwać. Gurgeh tylko na to czekał i przerwał mu, tak jak to uczynił już z pięć razy przedtem, zanim młodzieniec zdążył cokolwiek powiedzieć.
— Mówię zupełnie poważnie: zbudowanie czegoś własnymi rękoma nie jest zajęciem pośledniejszym intelektualnie od konstrukcji czysto myślowych. Można się tego samego nauczyć, zdobyć te same umiejętności, i to umiejętności na odpowiednio wysokim poziomie. — Przerwał. Dostrzegł dronę Mawhrin-Skela, dryfującego ku niemu ponad głowami zgromadzonego na placu tłumu.
Skończył się główny koncert. Góry wokół Tronze rozbrzmiewały dźwiękami mniejszych orkiestr. Ludzie przenosili się tam, gdzie mogli słuchać swej ulubionej muzyki formalnej lub improwizowanej, do tańca lub też towarzyszącej konkretnemu transowi narkotycznemu. Noc była ciepła; nieco światła przeciwległej strony Orbitalu rzucało halo na wysokie chmury. Tronze, największe miasto zarówno Płyty, jak i Orbitalu, zbudowano na krawędzi wielkiego masywu centralnego Płyty Gevant, w miejscu gdzie wody jeziora Tronze z wysokości kilometra spływały z płaskowyżu do doliny, rozpraszając się nad tropikalnym lasem jako wieczna ulewa.
W Tronze mieszkało mniej niż sto tysięcy ludzi, ale Gurgehowi miasto wydawało się zatłoczone, mimo przestronnych siedzib, rozległych placów, promenad i tarasów, tysięcy pływających domów i eleganckich, połączonych mostami wież. Choć Chiark był stosunkowo nowym Orbitalem — miał około tysiąca lat — jednak liczbą mieszkańców dorównywał Orbitalom najludniejszym. Prawdziwymi miastami Kultury były wielkie statki, Wszechstronne Pojazdy Systemowe. Na Orbitalach, tej rustykalnej prowincji, ludzie cenili sobie to, że mają dużo swobodnego miejsca. W porównaniu z dużym WPS-em mieszczącym miliardy ludzi, Tronze było zaledwie wioską.
Gurgeh brał zwykle udział w tronzyjskim koncercie Sześćdziesiątego Czwartego Dnia i przy tej okazji często zamęczali go różni entuzjaści. Przeważnie odnosił się do nich uprzejmie, niekiedy szorstko. Ale dziś jednak nie miał zamiaru tolerować głupców — po porażce w pociągu i dziwnym, podniecającym przeżyciu, tym zawstydzającym przypływie emocji, który odczuł, gdy pomyślano, że oszukuje. W stan podenerwowania wprowadziła go również wiadomość, że dziewczyna z WPS-u „Kult Cargo” jest w Tronze i chciałaby się z nim zmierzyć.
Читать дальше