Trzech zamożnych mężczyzn regularnie dawało mu „prezenty” w zamian za dyskrecję i świadczone usługi, ale jeszcze więcej zarabiał dzięki podrywaniu facetów i okradaniu ich, gdy było po wszystkim. Jeśli się bronili, czasem musiał ich zabić, ale zazwyczaj wystarczyła groźba ujawnienia ich skłonności. Wolał pozostawić ich przy życiu, by po upływie miesięcy lub lat odnaleźć ich i, z nową twarzą i ciałem, powtórzyć swój wyczyn. W latach siedemdziesiątych istniał w Waszyngtonie gejowski światek, a kameleon krążył w nim jak niewidzialny drapieżca.
Nie, żeby wolał męski seks od damsko-męskiego; w zasadzie nie sprawiało mu to różnicy. Jako kobieta zarabiał jednak mniej, a jako męska prostytutka jadał w lepszych restauracjach za pieniądze innych facetów.
Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte przynosiły zyski na giełdzie, przynajmniej konserwatywnym inwestorom, a kameleon natychmiast przekazywał swojemu maklerowi wszystkie pieniądze pochodzące z seksu i wymuszeń. Po pierwszym milionie sam został maklerem, obsługującym swoje liczne tożsamości pod przykrywką jeszcze jednego fałszywego nazwiska.
Nie miał planu — w sensie ambicjonalnym. Patrzył, jak różne fortuny rosną i maleją, a potem znów rosną, niczym ogrodnik doglądający ogrodu, nawożący go w jednym roku, a przycinający w drugim.
Stopniowo stał się najbogatszym stworzeniem na świecie, choć jego bogactwo było rozsiane pomiędzy setką tożsamości i tysiącem kont. W ramach eksperymentu wywołał dwie małe wojny i wzbogacił się na obu jeszcze bardziej, choć okazały się mniej zyskowne niż narkotyki i firmy internetowe.
Opuścił branżę internetową na rok przed jej załamaniem, ale zamiast wykorzystać tę sytuację, pozostawił fundusze, żeby się kisiły przez rok, dekadę czy dwie. Czekał, aż nadarzy się kolejna okazja.
Może dzięki pieniądzom zdoła osiągnąć to, czego nie osiągnął dzięki badaniom naukowym: znaleźć kogoś takiego jak on. Zabijanie ludzi nie było dla niego wyzwaniem.
Melbourne, Australia, 1997
W 1997 roku uzurpator zamieszkał w campusie Gippsland, należącym do Monash University, i przez cztery lata studiował biologię morską i biotechnologię. Podobało mu się Melbourne, ale często spędzał wolny czas w wodzie, stając się nie tylko studentem, ale i przedmiotem studiów z zakresu biologii morskiej i z przyjemnością konsumując świeższe ryby, niż był w stanie mu zaoferować jakikolwiek kuchmistrz.
Na uczelni radził sobie doskonale, bo nie było tam ani trochę trudniej niż na Harvardzie czy MIT. Przyjął stypendium James Cook University w Queensland, gdzie przez kolejne cztery lata kontynuował zgłębianie biologii morskiej, uzyskując doktorat z — jakżeby inaczej — zachowania zwierząt morskich.
Ze świeżutkim dyplomem pojechał do AIMS — Australijskiego Instytutu Nauk Morskich — gdzie rozpoczął badania nad „drżącymi dziurami”, jak rybacy nazywali błotniste otwory, które zanieczyszczały włoki w pobliżu raf. Wiele kilometrów od brzegu te dziury okazywały się słodką wodą wypływającą z podziemnych strumieni, produktem naturalnego procesu, który na rafach miał nienaturalne skutki, gdyż woda niosła ze sobą składniki pokarmowe z farm, które karmiły algi, przyciągając ryby. Rybacy utrzymywali położenie drżących dziur w sekrecie, bo obfite polowy były warte okazjonalnego zanieczyszczenia sieci.
Badanie tego zjawiska dało uzurpatorowi pierwszą sposobność zobaczenia siebie jako żarłacza białego. AIMS stosowało podwodne kamery wideo do monitorowania populacji ryb i pewnego weekendu uzurpator popłynął na miejsce filmowania. Złapał potężnymi zębami wielkie pudło z przynętą na drobniejsze ryby i zmiażdżył je, miotając się w naturalnej reakcji na dziwny metaliczny smak. Wyszedł z tego świetny materiał, który przesiano do oceanografów na całym świecie szybciej, niż uzurpator powrócił do ludzkiej postaci i do laboratorium.
— Brzydki klient — powiedział na widok taśmy, wywołując przewidywalną odpowiedź: — Nie, jest piękny, nie rozumiesz? Po prostu zachowuje się, jak przystało na rekina.
W rzeczywistości w owym czasie robił coś zupełnie nieprzystającego do rekina: analizował odmienność smaku wody wokół drżących dziur. Była to lekko zakwaszona słodka woda, na dłuższą metę szkodliwa dla korala, choć na krótką stanowiąca luksusowy bufet dla drobnych stworzeń żywiących się algami i planktonem oraz dla tych większych, żywiących się nimi, i tak dalej aż do rybaków, którzy przeklinali drżące dziury za zanieczyszczanie sieci, ale wracali.
W ogólnym rozrachunku dziury należały jednak do grona zazębiających się czynników, które niszczyły przybrzeżne części Wielkiej Rafy Koralowej, szkodząc turystyce i rybołówstwu. Uzurpator zaczął się w nich specjalizować, a jako weekendowy rekin miał tę przewagę nad współpracownikami, że wyczuwał drżące dziury we wczesnym stadium powstawania, nim jeszcze przyciągnęły dość ryb, by zauważyli to ludzie. Dokonywał więc analizy „produkcyjnej” w drugą stronę: znajdował związki między zwyczajami rybaków w pobliżu brzegu a powstawaniem drżących dziur i naukowo przewidywał, gdzie znaleźć nowe.
W końcu doprowadziło to do programu selektywnego zalesienia: nadmierne wybijanie słodkiej wody do morza było pośrednio wywołane brakiem drzew, które w normalnych okolicznościach przechowywały duże ilości wody deszczowej, by ta następnie wyparowała z powrotem w niebo, nie szkodząc nikomu.
Do tego czasu uzurpator — James „Jimmy” Coleridge — był już szeroko znany. Kalifornijczyk, który z entuzjazmem poświęcił się dobru Australii, w wieku dwudziestu siedmiu lat uchodził za cudowne dziecko w swojej wąskiej specjalizacji. James Cook University zaoferował „specowi od drżących dziur” habilitację z gwarancją stałego zatrudnienia, co uzurpator przyjął z radością, traktując to jako dobry punkt wyjściowy do obserwacji ogólnego stanu badań morskich na Pacyfiku.
Gdzieś tam musiała leżeć odpowiedź.
Młody doktor Coleridge cieszył się sympatią studentów, zarówno tych z oceanografii ogólnej, jak i tych z podyplomówki, gdzie prowadził zajęcia na temat problemów ekologii morskiej. Rozkochał w sobie i poślubił jedną ze swych studentek, Marcie, piękną blondynkę z Tasmanii.
Rzuciła studia, by poświęcić się karierze „instytutowej żony”, do której nieszczególnie się nadawała. Przyciągała niewłaściwą uwagę wielu „instytutowych mężów” i najwyraźniej sprawiało jej to przyjemność. Flirtowała tym więcej, im dłużej jej małżeństwo nie wydawało na świat dzieci: dość skromna ambicja, ale trudna do zrealizowania w sytuacji, gdy jej mąż był bezpłciowy i zasadniczo w ogóle nie był człowiekiem.
Chimeryczna i zmienna, stała się diabłem tasmańskim Jimmy’ego i było oczywiste, że w końcu inny mężczyzna spróbuje ją poskromić.
Gdy wiosną 2008 roku zaszła w ciążę, wiele osób podejrzewało to, co jej mąż wiedział ze stuprocentową pewnością.
Nie fascynowała go perspektywa komplikowania sobie życia dziećmi, więc był szczęśliwszy, niż byłaby w jego położeniu większość mężów, gdy się okazało, że ojciec nowo narodzonego musiał należeć do innej rasy. (Jak innej — to wiedział tylko Jimmy). Niektórzy podziwiali go za spokój, z jakim to przyjął, i za to, że wspaniałomyślnie zgodził się na rozwód bez orzekania o winie stron i pobłogosławił małżeństwo Marcii z jedynym czarnoskórym w ich kręgu przyjaciół. Inni uważali to za wstydliwe wyrzeczenie się praw należnych mężczyźnie. Nawet w Queenslandzie nikt nie mówił „białemu mężczyźnie”, ale wiele osób tak właśnie myślało.
Читать дальше