— Nie wydaje mi się — mruknęła zagrzebana w łóżku Takver — żeby Tirin był szczególnie silną osobowością.
— W istocie, był wyjątkowo wrażliwy.
Zapadła długa cisza.
— Nic dziwnego, że to cię gnębi — odezwała się Takver. — Jego sztuka. Twoja książka.
— Ale ja jestem w szczęśliwszym położeniu. Naukowiec może udawać, że jego praca nie jest z nim tożsama, że jest jedynie bezosobową Prawdą. Artysta nie może schować się za Prawdę. On nigdzie nie może się schować.
Obserwowała go przez jakiś czas kątem oka, następnie obróciła się i usiadła, naciągając koc na ramiona.
— Bit! Ależ zimnica… Nie miałam racji z tą książką, prawda?
Nie należało pozwalać Sabulowi, żeby ją okroił i opatrzył swoim imieniem. Wydawało się to jednak słuszne. Wydawało się, że jest to przedkładanie pracy nad pracownika, dumy nad próżność, wspólnoty nad własne ja, i tak dalej, i temu podobne. Ale to w gruncie rzeczy nie miało z tym wszystkim nic wspólnego, prawda? To była kapitulacja. Poddanie się dyktatowi Sabula.
— Nie wiem. Książka została jednak wydrukowana.
— Słuszny cel, ale złe środki! Szev, ja długo o tym w Rolnym myślałam. Powiem ci, co tu było złe. Byłam w ciąży. Kobiety ciężarne nie kierują się moralnością. Jedynie najprymitywniejszym instynktem poświęcenia się. Do diabła z książką, z partnerstwem z prawdą, jeśli zagrażają bezcennemu płodowi!… To popęd do zachowania gatunku, działać może jednak również na szkodę wspólnoty; jest biologiczny, nie społeczny. Mężczyzna powinien być wdzięczny, że nigdy go nie doświadcza. Lepiej jednak, żeby zdawał sobie sprawę, że może mu ulegać kobieta, i miał się przed tym na baczności. Sądzę, że to dlatego władyckie systemy w przeszłości traktowały kobiety jak własność. One zaś czemu na to pozwalały? Bo stale chodziły w ciąży — bo już były zawłaszczone, zniewolone!
— Możliwe, zgoda, ale nasze społeczeństwo, tu na Anarres, jeśli tylko prawdziwie wciela w życie ideały Odo, jest wspólnotą prawdziwą. To przecież kobieta złożyła Obietnicę! Co ty wyprawiasz? Pozwalasz sobie na uczucie winy? Tarzasz się w nim? — Nie użył słowa „tarzać się”, na Anarres nie było przecież zwierząt, które mogłyby się „tarzać „; posłużył się złożeniem, znaczącym dosłownie: „pokrywać się stale grubą warstwą kału”. Giętkość i precyzja języka prawickiego sprzyjały tworzeniu obrazowych metafor, czego jego twórcy nie przewidzieli.
— Ależ nie. To było cudowne — móc urodzić Sadik! Ale myliłam się co do książki.
— Myliliśmy się oboje. Myliliśmy się zawsze razem. Chyba naprawdę nie sądzisz, że podjęłaś tę decyzję bez mojego udziału?
— Myślę, że w tym przypadku jednak tak.
— Nie. W gruncie rzeczy nie podjęło jej żadne z nas, żadne z nas nie dokonało wyboru. Pozwoliliśmy Sabulowi, żeby wybrał za nas — naszemu własnemu, siedzącemu w nas Sabulowi: konwencji, moralności, lękowi przed społecznym ostracyzmem, obawie przed byciem innym, przed byciem wolnym! Nigdy więcej. Uczę się powoli, lecz jednak się uczę.
— Co zamierzasz zrobić? — zapytała z dreszczykiem ochoty i podniecenia w głosie.
— Pojechać z tobą do Abbenay i założyć syndykat wydawniczy.
Wydrukować nie okrojone Zasady. Drukować wszystko, co się nam spodoba. Zarys otwartej oświaty naukowej Bedapa, którego KPR nie chciało rozpowszechniać. Sztukę Tirina. Jestem mu to winny. Nauczył mnie, czym są więzienia i kto je buduje. Ci, którzy wznoszą mury, są swoimi własnymi więźniami. Mam zamiar wypełnić moją właściwą funkcję w organizmie społecznym. Zamierzam pojechać tam i rozebrać mury.
— To może się okazać dość ryzykowne — zauważyła Takver, otulona kocami. Oparła się o niego, a on otoczył ją ramionami.
— Spodziewam się — powiedział.
Po zaśnięciu Takver długo leżał tamtej nocy z rękami pod głową, wpatrzony w ciemność, wsłuchany w ciszę. Przypominał sobie długą podróż z Kurzawy, płaszczyzny i miraże pustyni, maszynistę o łysej, opalonej głowie i szczerych oczach, który powiedział, że człowiek powinien mieć czas po swojej stronie — współpracować z nim, a nie mu przeszkadzać.
Przez te ostatnie cztery lata dowiedział się czegoś na temat własnej woli. W jej słabości odkrył jej siłę — przemożniejszą od wszelkich społecznych i etycznych nakazów. Nie zdołał jej stłumić nawet głód. Im mniej posiadał, tym silniejszą odczuwał potrzebę, żeby być.
Uznawał tę potrzebę — mówiąc językiem odonizmu — za swoją „funkcję komórkową”, co oznaczało (w trybie analogicznym) niepowtarzalność jednostki i pracy, do jakiej dana jednostka była najzdatniejsza, umożliwiającej jej zatem najpełniejszy wkład w dzieło społeczności. Zdrowe społeczeństwo pozwoliłoby mu kultywować swobodnie tę jego optymalną funkcję, w koordynacji z resztą równorzędnych funkcji, szukających dla siebie miejsca i wyrazu.
Taka była centralna idea Analogii Odo. Fakt, że społeczność odońska na Anarres idei tej nie sprostała, w jego mniemaniu jego samego z zobowiązania wobec tego ideału nie zwalniał; wprost przeciwnie. Wraz z obaleniem mitu państwa ukazały się wyraziście prawdziwe związki wzajemne społeczności i jednostki. Od jednostki można żądać poświęcenia, nigdy — kompromisu, bo choć tylko społeczność może zapewnić bezpieczeństwo i stabilność, jedynie jednostka, osoba ma zdolność moralnego wyboru — zdolność zmiany, tej podstawowej funkcji życia. Społeczeństwo odońskie zostało zaprojektowane jako nieustająca rewolucja, a rewolucja zaczyna się w głowie.
Snuł te rozważania w tych właśnie terminach, bo inaczej niż po odońsku nie potrafił myśleć.
Upewnił się zatem, że jego niezachwiana i niezłomna wola tworzenia była (wedle pojęć odonizmu) sama dla siebie usprawiedliwieniem. Jego poczucie zasadniczej odpowiedzialności wobec własnej pracy nie odcinało go — jak skłonny był sądzić — od jego towarzyszy i społeczeństwa, ale tym silniej z nimi zespalało.
Przekonany też był, że człowiek, który poczuwa się do takiej odpowiedzialności wobec jakiejś jednej rzeczy, winien okazywać równą odpowiedzialność i wobec pozostałych. Było błędem uznawać się za narzędzie swojego powołania i nic ponadto i poświęcać dla niego inne zobowiązania.
O tym właśnie mówiła Takver, chęć do takiego poświęcenia odkryła w sobie, będąc w ciąży; mówiła zaś o tym ze zgrozą, z odrazą do samej siebie, bo i ona wyznawała odonizm, bo i dla niej rozdzielanie środków i celów było czymś fałszywym. I dla niej — podobnie jak dla niego — nie liczył się cel jako cel. Liczył się proces: proces był wszystkim. Można było pójść w dobrym kierunku, zbłądzić, ale nie oczekiwać, wyruszając w drogę, że dokądś się dojdzie. Wszelkie zobowiązania i przyrzeczenia tak pojmowane nabierały tym większej wagi i trwałości.
Dlatego wzajemne zobowiązanie łączące jego i Takver, ich związek, przetrwało bez szwanku czteroletnią rozłąkę. Oboje z tego powodu cierpieli — i to cierpieli srodze — ani jemu jednak, ani Takver nie przyszło do głowy, żeby uciec od tej udręki łamiąc zobowiązanie.
W istocie bowiem — rozmyślał, grzany ciepłem snu Takver — szukali oboje radości, pełni istnienia. Unikając cierpienia, zaprzepaścisz też szansę na szczęście. Przyjemności bądź przyjemnostek możesz zaznać, lecz nie dostąpisz spełnienia. Nie dowiesz się, co to znaczy wracać do domu.
Takver westchnęła cicho — jakby się zgadzała ze swoim partnerem — i odwróciła się na drugi bok, podążając za biegiem jakiegoś przyjemnego snu.
Читать дальше