Stanisław Lem - Wypadek

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Wypadek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1965, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wypadek: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wypadek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wypadek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wypadek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Co tam? — doszedł go z dołu głos Masseny.

— W porządku, rozglądam się — powiedział. Kostka dawała mu się we znaki, czuł, że długo w tej pozycji nie ustoi. Ba, gdyby można porzucić tę drogę! Ale jeśli raz utraci ślad przejścia, nie odnajdzie go już w tej kilometrowej ścianie. Usiłował zobaczyć cokolwiek nad sobą. W ostrym skrócie płyta zdawała się obfitować we wcale przyzwoite chwyty, ale były to wklęśnięcia płytsze od dłoni; pozostawała tylko owa listewka. Kiedy wydobył stopę ze szczeliny, dźwigając się oburącz w górę, błysnęła mu myśl, że odwrotu już nie ma: skała od razu odepchnęła go, wisiał, końce butów oddaliły się od niej o jakichś trzydzieści centymetrów. W górę! Coś mignęło mu powyżej głowy. Rysa? Ale trzeba się było wyciągnąć. Jeszcze trochę! W następnej sekundzie utracił zdolność myślenia; trzeba było puścić lewą rękę, zawisnąć na końcach czterech palców prawej i sięgnąć lewą do rysy czy też pęknięcia niewiadomej głębokości. — Tego nie wolno było robić! — przemknęło mu, zupełnie bez słów, kiedy z pękającymi omal mięśniami znalazł się nagle o dwa metry wyżej, przywierając do skały; chwytał gwałtownie powietrze, trochę na siebie zły; stał teraz obiema nogami na listewce i mógł wbić hak, nawet dwa, dla pewności, bo pierwszy wszedł dosyć płytko. Zrobił to, z przyjemnością wsłuchując się w czysty, coraz to wyższy dźwięk, który wreszcie ustał. Lina wskoczyła w karabinki, wiedział, że będzie musiał pomóc Massenie; nie była to czysta robota, ale też nie znajdowali się w Alpach; w każdym razie stanowisko miał zupełnie przyzwoite. Nad filarem był wąski, całkiem łatwy komin, w ktorym Pirx wziął krótki pręt czujnika w zęby, bo się bał, że uderzy nim, wystającym zza pasa, o skałę; wyżej barwa otoczenia zmieniła się.

Ściana nie była już czarniawa, z zaciekami brunatnej, jak gdyby bardzo starej szarości. Miejsce jej zajęła ruda, cętkowana buro czerwień słabo iskrzącego się z bliska diabazu. Kilkanaście dobrych metrów — ale ta droga królów zaraz się skończyła; nad sobą miał już nową przewieszkę, nie do pokonania z tak małą ilością haków, no i bez półeczki; Aniel nie miał jednak nic; sprawdził czujnikiem: nie poszedł tamtędy a więc? Pozostawał tylko trawers.

Kiedy sobie to obejrzał, zrazu nie wydała mu się rzecz specjalnie trudna czy groźna. Powracała tu jakby forma zgubionego w diabazach filaru; stał na wąskiej ale przyzwoitej półeczce, która dochodziła do załomu i kończyła się tam; wychyliwszy się zobaczył dalszy jej ciąg za wybrzuszeniem skały, jakieś półtora me trą dalej — dwóch nie było na pewno. Należało zatem owinąć się ciałem wokół odpychającego wybrzuszenia i, tracąc oparcie dla prawej stopy, odepchnąć się lewą tak, by — poprzez powietrze — prawa trafić mogła na dalszy ciąg półki. Poszukał miejsca na wbicie haków; z asekuracją byłoby to niezbyt trudne. Ale złośliwa ściana była i tu bez najmniejszych rys; spój rżał w dół: ze stanowiska, które mógł zająć Massena asekuracja była kompletną fikcją. Odpadłszy, leciałby co najmniej piętnaście metrów; nawet porządnie wbite te haki mogło wyrwać szarpnięcie. A jednak czujnik mówił, że robot przeszedł — sam! — Co to znaczy, do stu diabłów?! — powiedział sobie. — Po drugiej strony jest półka! Jeden duży krok! Jazda, niedołęgo! — Ale stał dalej. Żeby choć dało się napiąć linę — gdzie tam! Wychylił się i patrzał przez sekundę na półkę, dłużej nie mógł — mięśnie zaczynały drżeć. Jeśli podeszwa nie chwyci? Aniel miał stalowe. Coś tam świeciło — topiący się lód. Ślisko jak wszyscy diabli. Należało wziąć ze sobą wibramy…

— I spisać testament — mruknął bezgłośnie, oczy zwęziły mu się, wzrok znieruchomiał, przygarbiony, rozpostarłszy ręce, szukając oparcia w samej szorstkości skały, przewinął się i zrobił ten krok, który go tyle kosztował. Kiedy znalazł się po drugiej stronie, nie poczuł nawet satysfakcji, bo zobaczył, jak się wpakował. Półka po tej stronie była niższa, więc, chcąc wracać, musiałoby się skoczyć w górę. I jeszcze z tym przewinięciem — to już nie była wspinaczka ani akrobacja nawet, ale diabli wiedzą co! Zjazd na linie? Bo jeśli nie…

Widział, że to zupełny klops, a jednak trawersował dalej, póki się dało. O sytuacji mówiło wystarczająco to, że zapomniał całkiem o Anielu; nie do niego mu było. Lina, wyciągnięta ponad cały jego trawers, chwiała się pod nim, lekko napięta i nadnaturalnie wyraźna, przesadnie bliska i konkretna, bo widoczna cały czas na tle osypiska, rozmazującego się w niebieskawym powietrzu u stóp ściany. Półka kończyła się i nie było z niej drogi ani w górę, ani w dół; odwrotu też nie. — Nie widziałem jeszcze czegoś tak gładkiego — pomyślał z jakimś osobliwym spokojem, który był jednak zupełnie inny od poprzedniego: albowiem gorzej nie mogło już być — więc zdenerwowanie stało się całkowicie zbędne. Rozejrzał się. Pod stopami miał czterocentymetrowy występ, a dalej nic — aż do niewyraźnej, ciemnej plamy komina, który zdawał się zapraszać do wnętrza; dzieliły go od niego cztery metry powietrza u ściany tak spoistej, tak lecącej, jak to tylko możliwe. — I to ma być granit?! — przemknęło mu w formie wyrzutu. Musiała tędy płynąć okresami woda — tak, jej ślady, od których płyta pociemniała, widział nawet, i poszczególne krople; wziął czujnik w prawą rękę i wodził nim, szukając śladu. Popiskiwało słabo. Był. Aniel przeszedł tędy. Ale jak? Naraz zobaczył malutką plamkę szarego jak skała mchu. Zdrapał go. Malutka ryska nie większa od paznokcia. Hak nie chciał wejść głębiej niż do połowy, ale i to było zbawieniem. Szarpnął oczkiem — jak siedzi? Jakoś siedział. A więc — teraz lewą ręką za hak i powoli… Wychylony do połowy w powietrze ześliznął się jakoś oczami z komina, który kusił do skoku, wpółotwarty, zupełnie jakby stworzony przed wiekami dla tej jednej sekundowej chwili, która musiała nadejść; wzrok jego poleciał wtedy w dół jak kamień — aż dotarł do niebieskawej iskry na mżącym szaro rysunku osypiska. Decydujący krok nie został zrobiony.

— Co tam?! — rozległ się głos Masseny.

— Zaraz! Za chwilę! — odkrzyknął, przerzucając linę przez karabinek. Musiał tam zajrzeć, ale dokładniej. Znów wychylił się, zwisł trzema czwartymi ciężaru na haku, zupełnie jakby usiłował wyrwać go ze ściany, ale musiał koniecznie popatrzeć w dół, sprawdzić…

Tak, to był on. Nic innego nie mogłoby tak błyszczeć — z takiej wysokości. Bo droga odchyliła się już dawno od pionu i znajdował się teraz ze trzysta metrów w bok od miejsca, w którym rozpoczęli wspinaczkę. Szukał jakichś wyraźniejszych znaków orientacyjnych tam, w dole. Lina ściskała go nieprzyjemnie, źle się oddychało i krew pulsowała w oczach. Jak mógł, zapamiętywał konfigurację terenu; ten wielki głaz — da się go poznać, chociaż teraz widoczny jest w pionowym skrócie. Mięśnie drżały mu, kiedy wrócił do pionu. — Trzeba będzie zjechać — powiedział sobie i jakoś całkiem bezmyślnie ujął hak, który wyszedł od razu, jakby siedział w maśle; dziwnie mu się zrobiło, ale schował go do kieszeni i zaczął rozważania, jak się stąd wydostać. Udało się to, chociaż nie bardzo czysto: Massena wbił, ile się dało, haków na swoim stanowisku, skrócił linę, a Pirx po prostu przeszorował z osiem metrów po płycie, aż zawisł; tuż niżej był inny kominek i odtąd zjeżdżali już na przemian; kiedy Massena spytał go o powód odwrotu, powiedział:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wypadek»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wypadek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Patrol
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Test
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Wypadek»

Обсуждение, отзывы о книге «Wypadek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x